Wokół finału Ligi Mistrzów: Znakomity poziom na murawie i trybunach (ZDJĘCIA, WIDEO)

Daniel Kawczyński
Wokół finału Ligi Mistrzów
Wokół finału Ligi Mistrzów Daniel Kawczyński/Ekstraklasa.net
W dość nietypowej, jak angielskie warunki, bo słonecznej aurze przebiegł finał Ligi Mistrzów w Londynie. Na Wembley byliśmy świadkami niezwykle interesującego widowiska, dosłownie pod każdym względem. Przede wszystkim dopisały emocje na murawie, nie brakowało zwrotów akcji, okazji bramkowych i dramatu w końcówce. Na wysokości zadania stanęli też kibice.

Niecierpliwi kibice Borussii

Organizatorzy finału nie kazali długo czekać kibicom. Bramy Wembley otwarto już prawie 2,5 godziny przed pierwszym gwizdkiem, co bardzo ucieszyło najbardziej zniecierpliwionych kibiców Borussii. W zatrważająco szybkim tempie wypełniali trybuny, chcieli czym prędzej zapoznać się i zasmakować atmosfery areny wielkiej walki. Na dobre pół godziny przed startem, zajęli wszystkie dostępne dla siebie miejsca.

Bayern w tej materii okazał się bardziej cierpliwy, większość fanów odwlekała w czasie moment wejścia na stadion do ostatniej chwili. Być może właśnie z tego powodu na przedmeczowej rozgrzewce dopingowej, prowadzonej intonowanej przez meczowego spikera, to żółto-czarni wypadali lepiej. Razem z nimi do Londynu przyleciała "Pszczoła Emma" - klubowa maskotka, ciesząca się niezwykłą popularnością, zwłaszcza wśród najmłodszych.

Widowiskowość dla Bayernu, wierność dla Borussii

W trakcie spotkania tak naprawdę ciężko ocenić, która ze stron dominowała na Wembley. Kontekst sztuki, artyzmu kibicowskich poczynań przemawia za Bayernem. Zanim nastał pierwszy gwizdek, zaimponował efektowną mozaiką. Z kolei na początku drugiej połowy, podobnie jak przed rokiem w Monachium, odpalili kilka raz na górnych sektorach, po raz kolejny obnażyli więc wielką niedokładność przedmeczowych kontroli.

I rzeczywiście było się do czego przyczepić. Przykładowo przed wejściem do strefy medialnej, poproszono nas o... samodzielne otwarcie paru kieszeni, w których przechowywaliśmy sprzęt. Jedna pozostała nietknięta. Wystarczyło więc mieć plecak z głębokim dnem i wszystko dało się ukryć, a następnie wnieść na stadion.

Ciężko jest stwierdzić, kto sprawował się głośniej. Nieśmiało moglibyśmy stwierdzić, że Borussia, tylko pytanie czy będzie to obiektywna odpowiedź, zważywszy na fakt, że zajmowaliśmy miejsca w ich pobliżu. Kibice Bayernu siedzieli dalej i na nasze oko, nie bardzo wspierali ulubieńców w trudnych momentach, zwłaszcza w pierwszych dwóch kwadransach, kiedy zmagali się z nie lada kłopotami. Dopiero potem, gdy Bawarczycy zaczęli wychodzić odważnie do przodu, oni także zabrali się do boju. Dopiero wówczas zdobyli się na przekrzyczenie dortmundczyków.

Kibicom BVB należy się jednak wielkie, ale to wielkie uznanie. Choć ich drużyna poległa, straciła bramkę w 89. minucie, ani przez chwilę nie zamierzali wcześniej opuszczać trybun w geście okazania niezadowolenia, tak jak miało to miejsce w Monachium w przypadku fanów Bayernu. Oni udali się do wyjść, dopiero gdy ostatni zawodnik dotarł do szatni. Przez cały czas ceremonii wręczania pucharu trwali wiernie u boku swoich piłkarzy. Nie zaserwowali im nawet małej porcji gwizdów, tylko podziękowali brawami i dopingiem za włożony trud i masę niesamowitych przeżyć dostarczonych w tym sezonie. Zresztą przeciwne zachowanie byłoby co najmniej dziwne, bo przecież nawet najbardziej niepoprawni optymiści wśród dortmundczyków nie śmieli przypuszczać, że ich ukochany klub zajdzie aż do wielkiego finału.

Wojenna ceremonia otwarcia

Tradycją finałów czy to Ligi Mistrzów, czy to Ligi Europejskiej, są imponujące ceremonie otwarcia. Nie inaczej było i tym razem. Na murawie, na przeciw siebie wyszły dwie armie łuczników i rycerzy, ubrane w klubowe barwy. Najpierw strzelali to siebie z łuków, następnie coraz bardziej zbliżali się ku środkowi, aż doszło do starcia. Co ciekawe w całym przedsięwzięciu uczestniczyli byli piłkarze Bayernu i Borussii - Paul Breinter i Lars Ricken. Gdy ceremonia zbliżała się do końca, stanęli i podali sobie dłonie.

Poniżej mamy dla Was dwa filmiki z ceremonii otwarcia finału Ligi Mistrzów:

Goetze kibicował Borussii

Juergen Klopp starał się zbagatelizować nieobecność Mario Goetze, jako osłabienie. Trochę się pomylił, albowiem Borussii przydałby w finale zawodnik gotowy do poprowadzenia i wykończenia akcji. Wariant z zastąpieniem 20-latka nie okazał się zły, ale też nie spełnił wszystkich oczekiwań.

Tymczasem Goetze siedział na trybunach ubrany w czarny płaszcz i czarną czapką bejsbolową. Choć od przyszłego sezonu będzie występował w Bayernie Monachium, sobotniego wieczoru całym sercem wspierał Borussię. Cieszył się po każdej udanej akcji, podskoczył do góry po wyrównującej bramce Ilkaya Guendogana. Gdy na parę chwil przed końcem Arjen Robben wbił zwycięskiego gola, jego twarz pokryła gigantyczna i nieudawana rozpacz.

Robben from zero to hero

Tej nocy absolutny bohater był tylko jeden, a imię jego Arjen Robben. Latający Holender od początku do końca wykazywał się żelaznymi płucami, uczestniczył w każdej ofensywnej akcji zespołu, czarował obrońców, wykorzystywał wszelkie momenty zawahania, zadziwiał techniką, wytrzymałością, znakomicie rozumiał się z Frankiem Riberym. Zainicjował pierwszą bramkową akcję, następnie zagrał wzdłuż pola karnego i w ten sposób zaliczył asystę przy trafieniu Mario Mandżukicia.

Samego siebie przeszedł pod sam koniec, perfekcyjnie wykańczając sytuację sam na sam z bramkarzem, po czym utonął w objęciach kolegów. To własnie on, latający Holender, był bohaterem wielkiego finału rozgrywanego w kolebce futbolu na Wembley. To była jego noc!

W Bayernie nikt nie będzie mu już wypominał partactwa sprzed roku, kiedy w dogrywce monachijskiego finału z Chelsea, fatalnie uderzył z rzutu karnego, co w konsekwencji przyczyniło się do późniejszej porażki. W tym sezonie Robben miewał wielkie wahania formy. W pierwszej połowie sezonu nie bardzo mu szło, dużo mówiło się, że pójdzie w odstawkę. Ale w końcu odzyskał formę, nabrał wigoru, zadziwiał na boisku, a gol w finale Ligi Mistrzów jest tego najlepszym ukoronowaniem.

Monachijska rehabilitacja

Finały Ligi Mistrzów były dla Bayernu pasmem wielkich klęsk. W 2010 roku przegrali w Madrycie z Interem, przed rokiem na Allianz Arena ulegli w rzutach karnych Chelsea. W Londynie zanosiło się na na dogrywkę, ale minutę przed końcem Arjen Robben rozwiał wątpliwości. Bayern strzelił bramkę i mógł fetować zasłużone sięgnięcie po puchar.

Gdy Bayern w atmosferze niepohamowanej radości odbierał medale i okazałe trofeum, piłkarze Borussii znajdowali się na murawie. Tylko nieliczni mieli ochotę patrzeć na nagradzanie przeciwnika. Większość jednak odwracała wzrok w przeciwnym kierunku.

Lewandowski i Dante - dwójka brutali

Po finale Robert Lewandowski i Dante musieli liczyć się z ostrą krytyką i nagonką, nie z powodu swoich występów, lecz brutalnego zachowania. Polak bramki nie strzelił, zmarnował kilka dogodnych niezwykle dogodnych sytuacji, ale swoją obecność najbardziej zaznaczył bezpardonowym zachowaniem. Chcąc uwolnić się z kleszczy Jerome Boatenga, wstał i dosłownie przespacerował się po jego kostce. Za to powinien wylecieć z boiska, ale cały incydent na jego szczęście umknął uwadze sędziego.

Sam, albo z nerwów po porażce, albo z własnej przebiegłości, początkowo udał, że nie pamięta całego zajścia, by następnie zmniejszyć szkodliwość czynu do czystego przypadku.

Absolutnie nie do przeoczenia było kopnięcie w stylu karate w wykonaniu Dante, a trafiony Marco Reus padł w polu karnym jak rażony piorunem. Arbiter bez cienia zawahania podyktował rzut karny, ale winowajcy z boiska nie wyrzucił, choć powinien. Zdobycie pucharu zmniejszyło jednak rangę czynu Brazylijczyka. On sam zdaje się o wszystkim zapomniał. Przez strefę mieszaną przechadzał się uśmiechnięty od ucha do ucha, z magnetofonem na ramieniu i brazylijską pieśnią na ustach.

Klopp kontra Heynckes

Mając cały czas na widoku ławki obu zespołów, nie sposób było nie przyjrzeć się zachowaniom trenerów obu ekip. Jak to zwykle bywa przy okazji meczów, boiskowy demon także i tym razem wstąpił w ciało Juergena Kloppa. Szkoleniowiec Borussii rzadko kiedy mógł usiedzieć na miejscu, cały czas zdał i zapuszczał się do linii końcowej. W swoim stylu: pokazywał, dawał wskazówki, gestykulował, machał rękami, krzyczał... Angażował się po prostu całym sobą. Z zebrania wszystkich min zrobionych w trakcie spotkania można by stworzyć bardzo ciekawy album.

Po meczu Klopp pokazał wielką klasę i pogratulował Bayernowi zwycięstwa: - Czy Bayern zasłużył na zwycięstwo? Tak i będę to powtarzał cały czas, bo to mu się po prostu należało. Z nami mogło być gorzej, bo przecież mogliśmy przegrać 0:4 albo 0:5 - powiedział.

O ile Klopp uchodzi za niezwykle żywiołowego, tyle Jupp Heynckes, pewnie też z racji wieku, był o wiele bardziej spokojny i wyważony. Nie oznacza to, że cały mecz przesiedział na ławce. Przeciwnie, często podnosił się z miejsca i zapuszczał pod linię autu, jednak nie z tak dużą częstotliwością jak jego młodszy odpowiednik.

W sobotę spełnił swoją powinność. Przygotował Bayern perfekcyjnie, doprowadził do przełamania klątwy dwóch przegranych finałów. Na emeryturę odchodzi z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku.

Niewzruszony Błaszczykowski, ucieczka Piszczka

Po meczu z polskimi dziennikarzami tylko przez moment zdecydowali się porozmawiać Robert Lewandowski i Jakub Błaszczykowski. Pierwszy nie krył wielkiego niezadowolenia po finale, drugi prezentował odmienną postawę. Uważał, że skoro na Borussię nikt nie stawiał, a tymczasem dotarła do finału, to nie wypada za bardzo rozpaczać.

Dziwi natomiast zachowanie Łukasza Piszczka, który porozmawiać zdecydował się tylko z dziennikarzami polskich telewizji. Przedstawicielom prasy sprytnie umknął gdzieś ukradkiem, kompletnie niezauważenie. Dopiero odjeżdżający autokar Borussii uświadomił nas, że sobotniego wieczoru sobie nie porozmawiamy. Widocznie był przybity swoim występem, wszak to po akcjach jego flanką padły dwa trafienia dla Bayernu.

Hotel w McDonald'sie

Wembley opuściliśmy po 1 w nocy miejscowego czasu. Światła powoli przygasały, na murawie personel wykonał czynnością odnawiając, bo w końcu już w poniedziałek ma ona posłużyć finalistom fazy play-off o awans do Premier League.

Tuż po finale kibice obu ekip wyruszyli w miasto - jedni świętować wielki triumf, drudzy topić smutki. Ale co niektórzy zostali pod Wembley i chyba nieco przesadzali. Idąc na stację metra natknęliśmy się na patrol policji aresztujący dwóch sympatyków Bayernu. Ogólnie jednak - wyłączając incydent z soboty - było spokojnie.

Idąc dalej zajrzeliśmy do pobliskiego McDonald'sa, gdzie cała rzesza sympatyków Bawarczyków urządziła sobie... hotel. Inni krzątali się po ulicach, pytając o drogę do celu.

Z Londynu - Daniel Kawczyński / Ekstraklasa.net

Czytaj piłkarskie newsy w każdej chwili w aplikacji Ekstraklasa.net na iPhone'a lub Androida.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gol24.pl Gol 24