Głos pokolenia nieskalanego sukcesem (KOMENTARZ)

Bartosz Grzelak
Przed nami półfinały mistrzostw świata. Pomyśleć, że 32 lata temu wszyscy w Polsce na tym etapie rozgrywek żyli jeszcze nadzieją na zdobycie przez naszą reprezentację tytułu. Bał się nas każdy. A dziś? Dziś nasi piłkarze w telewizorach oglądają ćwierćfinałowe starcie z udziałem Kostaryki.

Czasami mam olbrzymi żal do losu. Żal o to, że nie dane mi było przeżywać największych sukcesów polskiego futbolu. Urodziłem się w czasach wielkiej smuty w naszej kopanej. Za sukces możemy uznać sam awans na poszczególne turnieje. Szczególnie przykre jest to, że całkiem realnym jest, iż w przyszłości moje dzieci z zapartym tchem będą słuchały moich opowieści o tym jak Polska była UCZESTNIKIEM mundialu tak jak ja dziś słucham opowieści ojca czy dziadka o roku 74’ czy 82’.

Szczególnym sentymentem darzę mundial w Korei i Japonii. Miałem wówczas 9 lat i były to pierwsze mistrzostwa, które świadomie oglądałem. Pamiętam, że podczas pierwszego meczu z Koreą byłem w szkole. Mało kto miał wtedy telefon komórkowy (tak co młodsi czytelnicy, były takie czasy, gdy komórka była urządzeniem dla „wybranych”). Tak się składa, że jeden kolega z klasy miał przy sobie komórkę i raz po raz dawał nam informację przekazywaną przez… no właśnie przez kogo? Otóż wróciłem do domu święcie przekonany, że po dwóch golach Olisadebe i jednym Kałużnego wygraliśmy 3:2. Trzeba było widzieć moją minę, gdy rodzice uświadomili mnie o klęsce w starciu z gospodarzem mundialu.

Z tego co pamiętam nie uważałem występu naszej kadry za klęskę. Może przez to, że nie byłem „skalany” sukcesami sprzed kilkudziesięciu lat? Wygrany mecz z USA, mimo, że to było tylko starcie o honor, bardzo mnie ucieszył.

Z tamtego mundialu pamiętam jeszcze wizyty w sklepie i macanie paczek z chipsami. Każdy zbierał wtedy karty z piłkarzami. Gdy komuś trafił się rzadko spotykany zawodnik niemal od razu zbiegało się całe osiedle.

Wielu z Was ma pewnie w szafie jeszcze stare koszulki Kałużnego, Dudka czy Olisadebe. Taaak, to był piękny mundial. Mundial przegrany, ale z uczestnictwem Polski.

Boję się, że podobnych wspomnień mogą nie doczekać moje dzieci. Obserwując poziom brazylijskiego turnieju jestem przerażony tym, jak daleko uciekł nam świat. Dziś nie tylko jesteśmy dalecy od osiągnięcia jakiegoś sukcesu, ale i od uczestniczenia w wielkim piłkarskim święcie. Kiedyś bał się nas cały świat a dziś na mecz do Gdańska pewna siebie przyjeżdża Litwa. Znak czasów…

Daleki jestem od krytykowania umiejętności naszych piłkarzy. Trzeba powiedzieć sobie wprost, że do Serie A, Bundesligi, Ligue 1 itd. byle kogo nie biorą. Ba, niektórzy nasi piłkarze, co dawno nie miało miejsca, w swoich klubach odgrywają kluczowe role. Śmieszy mnie, gdy słyszę głosy pseudoekspertów mówiących o przygotowaniu fizycznym. Do cholery, ci zawodnicy grając w klubach nie mają żadnego problemu z wybieganiem 90 minut. Dlaczego więc problem taki mieliby mieć w kadrze?

Moim zdaniem problem tkwi w podejściu polskiego piłkarza do reprezentacji. Wnikliwie obserwując mundial zauważyłem, że sukcesy odniosły reprezentacje, które czują na sobie odpowiedzialność. Drużyny, które wiedzą, że są reprezentacją całego narodu. Spójrzmy na śpiewających hymn Brazylijczyków. Przyjrzyjmy się drużynom Kostaryki, Chile czy Kolumbii. Naprzeciw tych zespołów postawmy Polaków, którzy w trakcie hymnu narodowego myślami są w innym świecie, połowa z nich nawet tego hymnu nie chce śpiewać. A potem w trakcie meczu odpuszczanie w co drugiej akcji. Co trzecie podanie pada łupem rywali. Brak w tej drużynie jaj. Brak w niej lidera.

Kadra Engela do której tak często wracam miała w sobie jakąś ikrę. Było widać, że piłkarze dobrze czują się ze sobą na boisku i poza nim, że gdy trzeba potrafią w kilku żołnierskich słowach powiedzieć reszcie co myślą. Czy dziś wyobrażacie sobie Błaszczykowskiego lub Lewandowskiego rzucających czym popadnie po szatni?

Inną kwestią jest taktyka. Nie wiem dlaczego, ale uparliśmy się kopiować styl od najlepszych. Ktoś bardzo mądry wpadł by być drugą Hiszpanią i długo utrzymywać się przy piłce. Cóż, przy takim braku koncentracji i woli walki przynosi to mizerny efekt. Niby mamy te 55 proc. posiadania, ale co z tego skoro większość podań to zagrania w poprzek boiska?

Tegoroczny mundial dość dobitnie pokazał, że skończyła się era tiki-taki, która moim zdaniem jedynie zabijała piękno futbolu. Dominacja zawsze odbiera emocje. A to właśnie one sprawiają, że futbol jest wyjątkowy. Piłka wraca do korzeni. Widać trend ofensywnej gry z polotem. Widać, że zespoły nie boją się iść cios za cios. I o to w tym wszystkim chodzi.

Tymczasem jestem przekonany, że w zbliżających się eliminacjach, zamiast grać naszą ukochaną kontrę będziemy próbowali grać nieudolną tiki-takę. I nie chcę być złym prorokiem, ale znów czeka nas wielki zawód.

Przyjdą czasy, że będziemy bali się meczu z Gibraltarem. I nie będziemy na to długo czekać. Niestety.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gol24.pl Gol 24