Guerrier: Już przed przybyciem do Wisły słyszałem o derbach Krakowa

Remigiusz Półtorak/Dziennik Polski
Wilde-Donald Guerrier
Wilde-Donald Guerrier Anna Karczmarz / Gazeta Krakowska
- Już przed przyjazdem do Krakowa słyszałem o derbach Wisła - Cracovia. Chciałem się dowiedzieć czegoś więcej o Wiśle i sprawdzałem różne informacje. Znalazłem m.in., że spotkania z Cracovią albo z Legią Warszawa mają dla klubu i kibiców specjalne znaczenie; że są najważniejsze w sezonie i nie można ich przegrać - mówi Donald-Wilde Guerrier, piłkarz Wisły Kraków.

Cracovia - Wisła. Pilarz: może Wisła nie będzie miała swojego dnia?

Nie widać jeszcze po Panu specjalnej mobilizacji przed sobotnimi derbami z Cracovią.
Na zewnątrz może nie, ale takie mecze zawsze wywoływały u mnie ogromną motywację. Zresztą, muszę przyznać, że mam trochę inną definicję derbów. Dla mnie to nie jest jedynie spotkanie drużyn z tego samego miasta czy nawet regionu. To bardziej sposób przygotowania się do meczu, odpowiednie nastawienie. I nie tylko w klubie. Przypominam sobie niedawny mecz z Hiszpanią, w którym strzeliłem dla Haiti gola. Podchodziłem do tego spotkania, jakbym grał w finale mistrzostw świata.

Do Hiszpanii jeszcze wrócimy, ale najpierw opowiedzmy o takich szczególnych spotkaniach w lidze haitańskiej. Rzeczywiście, co tydzień grał Pan tam derby?
Jeśli przyjąć, że do każdego meczu starałem się podchodzić z maksymalnym zaangażowaniem, to pewnie tak... Klub America des Cayes, w którym występowałem, nie miał jednak rywali z tego samego miasta w I lidze, więc derbów w dosłownym znaczeniu nie było.
Ale na spotkaniach z takimi zespołami, jak Baltomore, Victory, Tempete, Racing czy Fica zainteresowanie było zawsze ogromne. Traktowałem je jakby miały decydować o mistrzostwie.

Stadion w Les Cayes jest duży?
Na pewno znacznie mniejszy niż w Krakowie. Może ma około pięciu tysięcy miejsc, ale atmosfera była zawsze bardzo gorąca. Trybuny są często wypełnione do ostatniego miejsca, a ludzie stoją tuż obok siebie.

Co z tamtego czasu zostało Panu szczególnie w pamięci?
Dwa mecze, a mówiąc dokładniej - bramki, które w nich strzelałem. Pierwszy z nich został nawet nazwany przez dziennikarzy golem, jakiego nikt tam nie strzelił. To było jeszcze w barwach poprzedniego klubu - Violette FC. Po dośrodkowaniu z prawej strony przyjąłem piłkę na pierś, podbiłem kolanem nad obrońcą i, nie dając jej upaść na ziemię, strzeliłem w przeciwległe okienko. Mówiąc trochę żartobliwie, stałem się natychmiast gwiazdą mediów i musiałem nawet trochę wyciszać atmosferę. Tym bardziej, że pięć dni później mieliśmy kolejne ważne spotkanie. I co ciekawe - znów doszło w nim do sytuacji, która wzbudziła wiele zainteresowania. Paradoksalnie, wszystko zaczęło się od złego przyjęcia piłki, która odskoczyła mi od nogi. Postanowiłem natychmiast naprawić błąd, wystartowałem do niej, zrobiłem ruletkę a la Zidane, mijając dwóch przeciwników, balansem ciała zmyliłem bramkarza i trafiłem do siatki. Byłem uważany za najszybszego zawodnika w lidze i to mi pewnie pomogło. A w ogóle to był niezapomniany tydzień w mojej karierze.

Słyszał Pan już wiele opowieści o krakowskich derbach?
Słyszę coraz więcej, ale o tym, jak ważne jest to spotkanie, wiedziałem już... przed przyjazdem do Krakowa. Chciałem się dowiedzieć czegoś więcej o Wiśle i sprawdzałem różne informacje w internecie. Znalazłem m.in., że spotkania z Cracovią albo z Legią Warszawa mają dla klubu i kibiców specjalne znaczenie; że są najważniejsze w sezonie i nie można ich przegrać. To mi trochę przypomniało spotkania w Haiti przeciwko tym drużynom, o których wcześniej mówiłem.

Fizycznie jest Pan przygotowany do takiego meczu? Ostatnio trener Smuda dał Panu pograć tylko przez 10 minut.
Jestem gotowy, żeby grać przez całe spotkanie. Z drugiej strony, nie należę do zawodników, którzy zaraz skarżą się, jak trener ich nie wystawia. Dostanę więcej czasu na grę - to dobrze, a jeśli nie, to będzie znak, że powinienem jeszcze mocniej pracować na treningach. Na pewno jestem odpowiednio zmotywowany. Poza tym dużo trenuję w domu.

W domu?
Generalnie, oprócz zajęć z drużyną, lubię dodatkowo trenować sam. Już wcześniej robiłem dużo brzuszków, ale teraz przywiązuję do tego jeszcze większą wagę. Od kiedy przyjechałem do Krakowa, każdego ranka staram się wykonać pięć serii po czterysta brzuszków.

Dużo. Nawet bardzo dużo.
Uważam, że to jest jeden z kluczowych elementów właściwego przygotowania. Bardzo pomaga.

Chce Pan powiedzieć, że nazwisko zobowiązuje? Guerrier znaczy wojownik.
(śmiech) Imiona też są pełne znaczeń. Na początku ojciec dał mi na imię Wild, bo byłem trochę "dziki". A przynajmniej za takiego mnie uważano. Dopiero potem mama dodała do pierwszego imienia końcówkę "e" i dzisiaj jestem Wilde.

A Donald?
Po urodzeniu perspektywy były dla mnie ponoć tak marne, że rodzice obawiali się, iż niedługo pożyję. Zanieśli mnie do kościoła, żeby przynajmniej ochrzcić. Wtedy pojawił się pomysł na Donalda, od słowa "donné", podarowanego przez Boga. W ogóle jako małe dziecko byłem bardzo chorowity. Mama mi opowiadała, że wiele razy miałem tzw. gorączkę tyfoidalną, chorobę zakaźną, która mogła się skończyć tragicznie. Na dodatek nie można było znaleźć odpowiedniej żyły, żeby wstrzyknąć mi serum i dlatego do dzisiaj mam po tym niewielki ślad na głowie. Lekarz miał podobno twierdzić, że w związku z jakimś defektem genetycznym groził mi paraliż. Na szczęście, wszystko dobrze się skończyło. Potem nie tylko już nie chorowałem, ale mogłem zostać zawodowym piłkarzem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gol24.pl Gol 24