Październikowy bilans reprezentacji Polski jest korzystny. Na 120 oficjalnych spotkań wygraliśmy 52, w 26 zanotowaliśmy remis, a w 42 schodziliśmy z boiska pokonani. W bramkach też wygląda to nieźle - 210 strzelonych i 173 stracone. 11 października, to w XXI wieku jedna z najszczęśliwszych dat dla piłkarskiej reprezentacji Polski. To właśnie tego dnia nasi piłkarze wygrywali najczęściej, gdy nie wierzyli w nich kibice, a zwycięstwo wydawało się nierealne.
Gdy ustalony został terminarz eliminacji Euro 2016 bardziej wnikliwi kibice ucieszyli się, że już na początku zmagań zmierzymy się z Niemcami. A to dlatego, że będą niewiele czasu po mundialu, który jak się później okazało wygrali, lub po prostu dlatego, że po klęsce na początku eliminacji można się podnieść w kolejnych starciach. W oczy rzuca się jednak data rozegrania meczu - 11 października - dzień, w którym w ostatnich latach nasi piłkarze wygrywali ważne starcia o punkty, dwukrotnie zresztą w eliminacjach do Euro. Dla przesądnych będzie to data szczególna, bo przecież skoro kiedyś nam się udało, to czemu teraz miałoby być inaczej? W obecnym stuleciu rozegraliśmy 6 spotkań w terminie 11 października. W pięciu wygraliśmy, a raz schodziliśmy z boiska pokonani.
W 2003 roku rozegraliśmy ostatni mecz eliminacji Euro 2004. W Budapeszcie kadra Pawła Janasa mierzyła się z Węgrami, a w pierwszym składzie na "Madziarów" wyszedł Sebastian Mila, który teraz ma szansę zagrać z Niemcami. Polacy zagrali bardzo dobry mecz i wygrali po dwóch golach będącego w życiowej formie Andrzeja Niedzielana. Dla napastnika Dyskobolii Grodzisk Wielkopolski było to dopełnienie świetnej rundy jesiennej, po której zapracował na transfer do NEC Nijmegen. Niestety, wygrana z Węgrami nie dała nam nawet baraży, bo Szwedzi stracili punkty z Łotyszami na własnej terenie. Może dlatego triumf drużyny Janasa jest trochę zapomniany, bo w ostatecznym rozrachunku nic większego kadrze nie przyniósł. No może poza promocją Niedzielana, który drugiego takiego meczu w kadrze już nie rozegrał.
W kontekście całych eliminacji niczego nie przyniosła też wygrana z Czechami w 2008 roku, gdy biliśmy się o Mundial w RPA. Był to jednak mecz rozegrany w momencie, gdy kibice przestawali wierzyć w reprezentację. Mieli zresztą ku temu powody. Po słabym starcie i remisie ze Słowenią we Wrocławiu Czechów podejmowaliśmy z wielkim respektem. Tymczasem na Stadionie Śląskim, drużyna Leo Beenhakkera wygrała 2:1 po golach Pawła Brożka i Jakuba Błaszczykowskiego. Dość powiedzieć, że to właśnie wtedy Błaszczykowski pokazał, że może być liderem reprezentacji, sercem tej drużyny. Z Czechami do gola dorzucił też asystę po niesamowitej akcji w środku pola. I znów okazało się, że 11 października, to data magiczna, bo przecież dwa lata wcześniej kadra rozegrała swój najlepszy mecz w XXI wieku.
Zresztą również na Stadionie Śląskim w Chorzowie, Polska pod wodzą Leo Beenhakkera grała z Portugalią w eliminacjach Euro 2008. Mecz z czwartą drużyną mistrzostw świata w Niemczech poprzedziła fala krytyki wobec reprezentacji, która rozpoczęła eliminacje od porażki 1:3 z Finlandą, remisu z Serbią 1:1 i szczęśliwej wygranej z Kazachstanem 1:0. Z Kazachami mierzyliśmy się zaledwie cztery dni przed starciem z Cristiano Ronaldo i spółką. Kto mógł się spodziewać, że tego dnia na wyżyny swoich możliwości wzniosą się Grzegorz Bronowicki, czy Paweł Golański, a prawdziwym katem Portugalczyków stanie się strzelec dwóch goli, Ebi Smolarek? Wygrana 2:1 była dla Polaków momentem zwrotnym w całych eliminacjach, które zakończyliśmy awansem. Mało tego, czwarty zespół mundialu mogliśmy ograć wyżej, ale tego dnia goście mieli sporo szczęścia w defensywie. To po tym meczu prawdziwą gwiazdą drużyny narodowej stał się Smolarek, którego gole zapewniły nam bilety do Austrii i Szwajcarii.
Mecze rozegrane 11 października mają to do siebie, że zazwyczaj błyszczy w nich szczególnie jeden piłkarz, staje się liderem reprezentacji. W 2003 roku na chwilę został nim Niedzielan, który potem świetnie zagrał z Serbami i Włochami. Potem objawił się Smolarek, a od meczu z Czechami w 2008 roku trudno było sobie wyobrazić kadrę bez Błaszczykowskiego. Nie oznacza to jednak, że historia się powtórzy i w sobotę znów będziemy świadkami październikowego cudu. Bo przecież rok temu też graliśmy 11 października, a przegraliśmy z Ukrainą w Charkowie 0:1. Wierzyć w coś jednak trzeba. Jak nie w piłkarzy, to chociaż w kalendarz.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?