Mityczny stwór: wrocławski młodzieżowiec [KOMENTARZ]

Maciek Jakubski
Konferencje Stanislava Levego w tym sezonie są potwornie nudne. Przed każdym meczem słyszymy jak mantrę utyskiwania, że trzeba pozyskać następców Kowalczyka i Pepe Ćwielonga. Po meczu trener Levy narzeka, że potrzebuje po dwóch równorzędnych piłkarzy na jedno miejsce. Dzieje się tak bez względu na wynik spotkania. To taki stały punkt konferencji prasowych Śląska, jak przywitanie i pożegnanie z dziennikarzami.

Dziwne, że inni trenerzy tak często nie narzekają. Czy trenerzy Ojrzyński lub Stokowiec mówili, że mają szczupłe kadry i nie mają kim grać? Nie przypominam sobie, choć obaj mają chyba mniej zawodników do dyspozycji niż Śląsk. I tu dochodzimy do problemu jaki mam z trenerem Levym od wiosny. Mianowicie sympatyczny Czech to ponoć szkoleniowiec bezkonfliktowy, lubiany w szatni, a jednocześnie facet, który często mówi z sensem. Nie da się też ukryć, że zmienił styl wrocławian na bardziej ofensywny, bardziej widowiskowy. Były takie mecze, kiedy z przyjemnością patrzyło się na szybką wymianę podań, czy grę na jeden kontakt. Wiosną już jednak rzuciło się w oczy, że nie najlepiej Czech czyta grę lub po prostu przywiązuje się do nazwisk trzymanych na boisku. Zdarzało się, że zmęczona drużyna dogrywała do końca, choć już w 70. minucie prosiło się o zmiany. Jeśli już jednak Czech kogoś wpuszczał, to nie były to zmiany z gatunku "złotych strzałów". W nowym sezonie Levy chyba poszedł po rozum do głowy, bo zaczął sprawniej żonglować piłkarzami. Zmiany przeprowadza szybko, często w przerwie.

W niczym to jednak nie zmienia faktu, że choć do dyspozycji jest dwudziestu pięciu piłkarzy, to Levy korzysta z maksymalnie piętnastu. Jest to o tyle irytujące, że co pół roku odgrywana jest we Wrocławiu ta sama komedia. Kończy się runda, a z klubu dobiegają głosy, że czas zmienić politykę kadrową i postawić na młodzież związaną z Wrocławiem i Dolnym Śląskiem. Nadchodzą sparingi, a z nimi nadzieja, bo dużo grają np. Kamil Dankowski i Marcin Przybylski. Obaj uważani za duże talenty i chwaleni przez Levego i Milę. Latem tego roku zresztą młodzieży grało więcej: Uliczny, Wrąbel, Menzel, Fedyna. Ba, w jednym sparingu bardzo dobrze zagrał Patrick Majcher, który strzelił bramkę i zaliczył asystę. W "nagrodę" zamiast wyjechać na obóz z pierwszą drużyną wylądował w Śląsku II. Im bliżej ligi, tym młodzieży na treningach mniej. Fedyna trafił do Miedzi, Skrzypczak i Tetłak do Odry Opole, a Garyga do Polkowic.

Ktoś powie, że to dobrze, dzięki temu będą się ogrywać, a nie tkwić w rezerwach. Może i racja, ale równie dobrze mogliby się ogrywać w Śląsku. Meczów w tym sezonie będzie pod dostatkiem: 37 ligowych kolejek, Liga Europy, Puchar Polski. Gdyby trener Levy był odważniejszy, to wrocławianie nie musieliby się kompromitować jak w drugiej połowie meczu z Rudarem w Podgoricy lub przez 70 minut spotkania z Jagiellonią. Czy w tym drugim meczu Przybylski zagrałby na szpicy gorzej od odbijającego się od stoperów Plaku? Albo czy Dankowski popełniłby więcej błędów niż Socha? Oczywiście, że nie. Czym zatem wytłumaczyć te dziwaczne decyzje Levego? Chciał oszczędzać lokalne gwiazdeczki, to mógł postawić na młodzież. Brakuje im doświadczenia? Milikowi, Wolskiemu czy Pawłowskiemu też brakowało, a jednak trenerzy na nich stawiali. Ba, nie grali co tydzień wybitnych meczów, ale ciężko wymagać od nastolatków gry na pełnych obrotach co kilka dni. Dlatego jeśli nie w meczach o pietruszkę, to kiedy i gdzie mają oni zdobywać doświadczenie?

Oczywiście trener Levy może twierdzić, że Przybylski, Dankowski czy Uliczny są po prostu słabi. Problem w tym, że tego tak naprawdę nie wiemy. Nie widzieliśmy ich w meczu ligowym czy pucharowym, w meczu o stawkę czy pietruszkę. Młodzieżowcy to we Wrocławiu takie mityczne stwory jak chociażby dinozaury czy smoki. Ponoć istnieją, ale nikt ich nie widział. Wróć, można zobaczyć chociażby Fedynę grającego w pierwszym składzie Miedzi. Jak widać trener Ulatowski nie bał się zaufać młodemu pomocnikowi. No właśnie, co kieruje szkoleniowcem Śląska, że jest tak niechętny do stawiania na młodzież? Strach? Brak wiary w ich umiejętności? A może coś innego?

Każdy w Polsce wie jak funkcjonuje Śląsk. Znakomicie podsumował to po wiosennej potyczce wrocławian z Lechem trener gości Rumak. Powiedział on, że Lech i Śląsk mają odmienną wizję futbolu. W Poznaniu stawia się na młodych u boku starszych graczy, we Wrocławiu na doświadczenie. Problem w tym, że dowodzi to krótkowzroczności trenera Levego, prezesa Waśniewskiego i dyrektora Paluszka. Oni nie myślą o tym co będzie ze Śląskiem za dwa, trzy lata. Ich interesuje tylko najbliższy sezon. Tak klubu nie da się budować. Młodzież jest przyszłością klubu. To młodzieżowcy mają niższe kontrakty, to oni są związani emocjonalnie z klubem i to ich za rok, dwa, trzy będzie można sprzedać.

Ile zarobiły polskie kluby na Wolskim, Miliku, Borysiuku? A ile zarobił Śląsk przez ostatnie pięć lat na transferach? Nie chce mi się nawet wymieniać kto odszedł za darmo po wygaśnięciu kontraktu, ale ciężko przecież zarobić na trzydziestokilkulatkach jak Dudek czy Wołczek. W każdym polskim klubie zrozumiano już dawno, że bez stawiania na młodzież nie da się normalnie funkcjonować. Wiedzą o tym w czołowych klubach jak Legia i Lech, średniakach jak Lechia i Górnik, jak i słabeuszach jak chociażby Widzewie. Wiedzą to wszędzie z wyjątkiem Wrocławia. Miejsca w którym na klubie zależy chyba tylko kibicom.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gol24.pl Gol 24