Oceniamy Górnik Łęczna: Miał być spadek i jest - Smuda dotrzymał słowa [PODSUMOWANIE]

Kaja Krasnodębska
£Ukasz Kaczanowski
No i tym razem się nie udało. Dwa sezony z rzędu łęcznianie kończyli na upragnionej czternastej pozycji, by w tym roku pożegnać się z rozgrywkami Lotto Ekstraklasy. Co tym razem poszło nie tak? Przecież wszystko zapowiadało się tak pięknie – były selekcjoner reprezentacji Polski, sporo solidnych ligowców oraz kilka pozytywnych zaskoczeń z zagranicy. Czego więc zabrakło?

Górnik Łęczna dzisiaj gra! Lubelszczyzna jest ci wdzięczna, że drużynę taką ma
Nikt nie zapowiadał, że będzie łatwo. Ale, że tak ciężko to spodziewało się niewielu. I to nie tylko ze względu na boiskowe wydarzenia. Jeszcze przed startem rozgrywek dużo kontrowersji wzbudzało przeniesienie rozgrywania meczów ze stadionu w Łęcznej do Lublina. Przemawiały za tym głównie względy finansowe, ale jednym z argumentów miała być możliwość przyciągnięcia na trybuny kibiców z nieco większego miasta. Patrząc na frekwencję, śmiało trzeba przyznać, że plan nie wypalił. Finansowo klub mógł wyjść i na plus (co w przypadku biednego Górnika jest kwestią nad wyraz istotną), lecz na pewno stracił wizerunkowo. Kibice protestowali przez cały sezon, konsekwentnie nie pojawiając się na meczach. A gdy już wpadli na trybuny w meczu z Piastem, szybko je opuścili. Nie byli przy piłkarzach, wtedy kiedy to było dla nich najważniejsze. I może właśnie poniekąd przez to tym razem nie udało się zdobyć tej czternastej pozycji w tabeli?

Górnik Łęczna Górnik Łęczna, Górnik wciąż do przodu prze
Sezon 2014/2015 łęcznianie zakończyli na czternastym miejscu, sezon 2015/2016 łęcznianie zakończyli na czternastym miejscu, więc ta pozycja była celem i na zakończone przed tygodniem rozgrywki. Tym razem jednak coś poszło nie tak. Czy taki scenariusz był do przewidzenia? Jak najbardziej tak, jednak podopiecznym najpierw Andrzeja Rybarskiego, a potem także Franciszka Smudy trzeba przyznać, że walczyli do końca. Mimo przeciwności losu (brak kibiców, strata w pewnym momencie wszystkich stoperów, sędziowie, mecze Arki Gdynia), nie poddawali się. I to nie tylko w kontekście całego sezony, ale również w poszczególnych meczach. Gole w doliczonym czasie gry przyniosły im zwycięstwa z Wisłą Płock czy Piastem Gliwice. Dzięki nim wciąż pozostawali w batalii o utrzymanie w Lotto Ekstraklasie. I tak było po ostatni gwizdek pierwszej połowy meczu z Ruchem. Nadzieja umarła dopiero gdy poznali wynik z Lubina. Wcześniej dodawała im ona skrzydeł i sprawiała, że przy meczach Górnika nie można było się nudzić.

Czapki z głów za waleczną twoją grę.
Bo tak jak niektóre hity Piasta, Arki czy Wisły Płock nie dały się przebrnąć bez co najmniej podwójnego espresso, tak w meczach Górnika zawsze działo się sporo. Tutaj nie było nudnych spotkań – i to nie tylko ze względu na charyzmatyczną postać byłego selekcjonera. Ogrom zwrotów akcji, gole w samych końcówkach i nieszablonowe rozegrania. W pamięci kibiców z pewnością na dłużej zapisze się fantastyczna końcówka w pierwszym starciu w Gliwicach czy hit w Płocku, podczas którego Zielono-Czarni stworzyli okazję do pudła życia Giorgi Merebashvilemu. Do tego rajd życia Pawła Sasina przeciwko Bruk-Bet Termalice czy nietuzinkowe ustawienia na pozycji stopera. Bohaterski remis w Poznaniu i wysoka wygrana z Wisłą Płock – to wszystko sprawiało, że Górnicy na dłużej pozostaną w pamięci kibiców. A za „Łęczną taką z Podbeskidziem” na poziomie Ekstraklasy zatęsknimy jeszcze nie raz.

Górnik Łęczna to drużyna, która zawsze gra jak z nut
Zawsze to może nie, ale kilka wartych zapamiętania spotkań było. Górnicy od początku sezonu miewali przebłyski (zwycięstwo z Legią Warszawa przy najwyższej w tym sezonie frekwencji na Arenie Lublin czy wygrana z Koroną Kielce), ale tak naprawdę dopiero wiosną ich gra zaczęła wyglądać naprawdę przyzwoicie. Niespodziewany remis 0-0 z Lechem (wszak to łęcznianie zatrzymali fantastyczną serię zwycięstw Kolejorza i to mając Przemysława Pitrego na stoperze), wygrane w dobrym stylu z zespołami z Krakowa czy Śląskiem Wrocław. A w wielu innych spotkaniach szczególnie w końcówce sezonu można było mówić o pechu podopiecznych Franciszka Smudy. Na murawie prezentowali się naprawdę solidnie, prowadzeni przez Grzegorza Bonina oraz Bartosza Śpiączkę kontynuowali ataki na bramkę przeciwnika. W meczu z Zagłębiem Lubin czy Wisłą Płock początkowo nawet udało im się wyjść na prowadzenie, jednak koniec końców po słabszych końcówkach nie zdobywali ani oczka. Na ich niekorzyść działały również decyzje arbitrów. To wszystko wraz z nękającymi defensywę kontuzjami sprawiło, że to łęcznianie a nie Arka żegnają się z najwyższą polską klasą rozgrywkową.

Dobrze kończy i zaczyna
Na pierwsze zwycięstwo trzeba było trochę czekać. Podobnie jak na premierowe punkty – dwie porażki na inaugurację sezonu już na starcie bardzo utrudniły sytuację drużyny z Łęcznej. Serię bez oczka przerwał dopiero deszczowy remis z Cracovią, natomiast prawdziwym sukcesem było dopiero skromne, bo skromne zwycięstwo z Legią Warszawa po golu Grzegorza Bonina. Ostatecznie w szeroko pojętej rundzie jesiennej łęcznianie zanotowali tylko cztery wygrane, przez co zimować musieli na 15 pozycji. Zimowe przygotowania dawały jednak sporą nadzieję – transfery zapowiadały się obiecująco, a podopieczni Franciszka Smudy wygrywali sparing za sparingiem. W lidze nie wyglądało to już tak różowo. 0-5 z Jagiellonią na inaugurację i rzeczywiście potem mogło być już tylko lepiej. W rundzie zasadniczej piłkarze z Łęcznej przegrali już tylko dwukrotnie, w innych meczach dopisując sobie następne oczka. Strefę spadkową opuścili dopiero w fazie play off. Nie na długo. Cztery przegrane w samej końcówce sezonu okazały się kluczowe w walce o spadek.

I nie modli się o cud!
Po porażkach z Piastem Gliwice oraz Zagłębiem Lubin losy łęcznian jak co roku leżały w rękach rywali. I tak jak w zeszłym sezonie oraz dwa lata temu Górnikowi dopisało szczęście, tak teraz upragniony cud nie nadszedł. Aby się utrzymać podopieczni Franciszka Smudy potrzebowali utraty punktów przez gdynian. Arka jednak zgodnie z przewidywaniami zdobyła w Lubinie pełną pulę i wynik jakim zakończyło się spotkanie w Chorzowie nie miał już żadnego znaczenia. Tym razem cudu nie było… A może limit szczęścia został wyczerpany wcześniej, gdy wszelkie czasem nieco szalone decyzje ex-selekcjonera reprezentacji Polski okazywały się trafione?

Nasza super jedenastka zawsze gra życiowy mecz, każdy mecz to po prostu piękna rzecz
Patrząc w kontekście całej Lotto Ekstraklasy, Górnik Łęczna zdecydowanie nie miał najmocniejszej na papierze drużyny. Biorąc pod uwagę budżet oraz ambicje zespołu, na skład personalny nie można było narzekać. Nazwiska znane każdemu przeciętnemu polskiemu kibicowi, legendy polskiego futbolu oraz całe stado solidnych ligowców. Byli piłkarze, którzy na polskim futbolu zjedli zęby, byli tacy którzy po chwili rozłąki powrócili na ekstraklasowe murawy, byli ci, którzy nie poradzili sobie w innych klubach, pojawił się „zagraniczny szrot” oraz młodzi i perspektywiczni. Jednym słowem – dla każdego coś dobrego. Tak naprawdę o każdym ze zgłoszonych do rozgrywek zawodników można by sporo pisać, jednak nikt oprócz mnie (oraz redaktora sprawdzającego) raczej tego nie przeczyta. Ograniczę się więc do stwierdzenia, że na ogrom transferów jakich dokonano w Górniku w ciągu ostatniego roku, spora część okazała się udana. Nie podkreślając najbardziej oczywistych zakupów: Javi Hernandeza czy Gabriela Matei, Gerson, Szymon Drewniak, a w krańcowych stadiach sezonu również Adam Dźwigała okazali się kluczowymi zawodnikami. Ogromne zaskoczenie na plus to Josimar Atoche – nie oszukujmy się, ale kto z nas spodziewał się, że Peruwiańczyk będzie stanowił o sile środka pola zespołu Franciszka Smudy?

Pierwsze skrzypce, zgodnie z oczekiwaniami grali Grzegorz Bonin oraz Bartosz Śpiączka. To oni byli odpowiedzialni za postawę Górników w ofensywie i chyba skutecznie wywiązywali się ze swoich obowiązków. Parę dobrych spotkań rozegrał również Piotr Grzelczak. Na plus boki obrony Leandro oraz Gabriel Matei. Właściwie największy problem stanowił środek pola oraz pozycja stopera. Na kłopoty na tej drugiej pozycji złożyły się dwie rzeczy: wypożyczenie dwóch obrońców zimą oraz kontuzje pozostałych potencjalnych stoperów. Na przełomie 2016 oraz 2017 roku z klubem na kilka miesięcy rozstali się dwaj nominalni środkowi obrońcy: Łukasz Bogusławski oraz Radosław Pruchnik. W ich miejsce nie pojawił się nikt. Franciszek Smuda liczył, że poradzi sobie z trójką: Maciej Szmatiuk, Aleksander Komor oraz Gerson. Pierwszy wypadł bardzo szybko – ciężka kontuzja wykluczyła go z walki przez prawie całą wiosnę. Po meczu we Wrocławiu zerwane więzadła stanęły na drodze sprowadzonego latem z Motoru 22-latka, a momentami i Brazylijczyk narzekał na problemy ze zdrowiem. W rezultacie doświadczony szkoleniowiec zmuszony był do eksperymentowania. I tak na środku defensywy zobaczyliśmy Przemysława Pitrego (którego chwilę później z gry wyeliminował uraz), Pawła Sasina (również narzekał na bóle) oraz w końcu Adama Dźwigałę.

Najlepszy strzelec: Bartosz Śpiączka (11 goli)
I to jest miejsce, w którym powinien znaleźć się napastnik! Zawodnik, który trudni się zdobywaniem bramek, najlepszym strzelcem drużyny. Czyli swoją pracę wykonuje solidnie. Dobrze spisywał się zwłaszcza na wiosnę, kiedy to zdobył osiem z tych jedenastu goli. W kilku spotkaniach to on decydował o zdobyciu przez Górnika punkty, w innych sprawiał, że łęcznianie do końca walczyli o zwycięstwo. Jedna z wyróżniających się postaci zespołu. Człowiek z papierami na pozostanie w ekstraklasie. Pytanie tylko kto zdecyduje się po niego sięgnąć

. Najlepszy asystent: Javier Hernandez (9 asyst)
Po jesieni i zimie najlepszym asystentem w zespole Górnika był Grzegorz Bonin, natomiast wiosna należała już do Hiszpana. U Franciszka Smudy wywalczył sobie wreszcie miejsce w podstawowej jedenastce. I słusznie, bowiem pomocnik to jedno z najlepszych wzmocnień łęcznian przed sezonem 2016/2017. Miał mocne wejście do polskiego futbolu (dwie bramki w meczu z Piastem) i do zakończenia rozgrywek prezentował przyzwoitą formę. Jego dośrodkowania potrafiły zaskoczyć rywali, solidnie wykonywał także stałe fragmenty gry. Trochę szkoda go będzie na pierwszą ligę, jego wyjazd zagranicę również byłby sporą stratą dla Lotto Ekstraklasy. Czy ktoś zdecyduje się go zatrzymać?

Lider klasyfikacji kanadyjskiej: Javier Hernandez (4 bramki + 9 asyst)

Najlepszy mecz:
Wybór nie był łatwy - łęcznianie mimo niewielkiej ilości punktów, mają za sobą kilka naprawdę solidnych spotkań. Zwycięstwo z warszawską Legią, bohaterska końcówka w Gliwicach, wygrana z Bruk-Bet Termalicą (oraz niezapomniane trafienie Pawła Sasina) czy pełne emocji starcia w rundzie finałowej.

17 września 2016 Górnik Łęczna - Korona Kielce 4:0 (Bonin x2, Śpiączka, Jurisa)
Najjaśniejszym punktem sezonu wydaje się być starcie z Koroną Kielce, po którym piłkarze Górnika nie tylko opuszczali murawę bez straconego gola, ale także ustrzelili przeciwnikom aż cztery. Zielono-Czarni podbudowani fantastyczną końcówką w Gliwicach wyszli na murawę mocno zmotywowani. Już od pierwszych minut pokazywali swoją wyższość, zdominowali przeciwnika, co udokumentowali aż czterema trafieniami. Efektowne bramki Grzegorza Bonina na pewno na długo pozostaną w pamięci kibiców. I do tego debiutanckie na naszych murawach trafienie Slavena Jurisy. W Łęcznej do tamtego meczu chętnie będzie się wracać.

Najgorszy mecz:
Podobno kobiety bywają niezdecydowane. I ja w tej kwestii muszę potwierdzić ten stereotyp. Patrząc na sezon 2016/2017 nie potrafię wybrać jednego, najgorszego spotkanie. Nie to, że wszystkie były złe, wszak w poprzednim punkcie pokazałam, że łęcznianie potrafili zabłysnąć, a w końcówce sezonu mecze z ich udziałem należały do najciekawszych. Miewali jednak i gorsze dni podczas których rywale punktowali ich niemiłosiernie. I tak za panowania Andrzeja Rybarskiego łęcznianie ulegli chorzowianom 0-4, a na początek przygody Franciszka Smudy przegrali 0-5 z Legią oraz Jagiellonią.

19 listopada 2016 Górnik Łęczna – Ruch Chorzów 0-4 (Ćwielong, Pazio, Niezgoda, Arak)
Spotkanie, na którym ówczesny szkoleniowiec Andrzej Rybarski oraz jego podopieczni najchętniej spuściliby zasłonę milczenia. Starcie drużyn strefy spadkowej zakończyło się wyraźnym i co pewnie ważniejsze całkowicie zasłużonym zwycięstwem Niebieskich. Chorzowianie przyjechali na Arenę Lublin w nieco zdekompletowanym składzie - po raz pierwszy na murawie pojawił się Adam Pazio, na murawie zasiedli natomiast Michał Walski a także Miłosz Przybecki. Waldemar Fornalik nie miał więc łatwego zadania. A podołał w stu procentach. Nieco ułatwił mu to Radosław Pruchnik, który w 60. minucie ujrzał czerwoną kartkę. Przy wyniku 0-2 opuścił murawę i tym samym kolegów w walce. Po trafieniach Jarosława Niezgody oraz Jakuba Araka skończyło się rezultatem dwa razy wyższym.

18 grudnia 2016 Legia Warszawa – Górnik Łęczna 5-0 (Nikolić x3, Radović, Hamalainen)
To spotkanie elektryzowało kibiców w całej Polsce. Nie tylko dlatego, że do boju stawała warszawska Legia, ale przede wszystkim na areny Lotto Ekstraklasy powracał były selekcjoner reprezentacji Polski – Franciszek Smuda. Na inaugurację pracy w Łęcznej czekało go wybitnie trudne spotkanie. Biorąc pod uwagę, że przed pierwszym jego gwizdkiem zdołał przeprowadzić tylko jeden trening, a musiał poradzić sobie bez podstawowego gracza – Szymona Drewniaka, misja z góry skazana była na porażkę. Nikt nie przypuszczał jednak, że tak wysoką. Zarówno w defensywie jak i środku pola jego podopieczni popełniali moc błędów, natomiast atak praktycznie nie istniał. Kolejne pomyłki wykorzystywane były przez rywali i tak przy Łazienkowskiej Sergiusz Prusak musiał wyciągać piłkę z siatki aż pięciokrotnie.

17 luty 2017 Jagiellonia Białystok – Górnik Łęczna 5-0 (Chomczenowskij, Vassiljev x2, Romanchuk, Cernych)
Po przegranej z Legią wydawało się, że najgorsze już za łęcznianami. Ciężko przepracowany okres przygotowawczy, kilka obiecujących transferów i wiele wygranych sparingów (między innymi z Ruchem). Wiosną mogło być już tylko lepiej. Nic dziwnego, że do Białegostoku jechali w dobrych nastrojach. Szybko one jednak minęły, a w kolejnych minutach humory stawały się coraz bardziej marsowe. Do przerwy górnicy przegrywali tylko 0-2, natomiast w drugiej połowie stracili kolejne trzy gole. Tym samym głębiej zakopali się w strefie spadkowej, a Smuda zanotował zatrważający wynik 10 straconych trafień w dwa spotkania.

Najwyższa frekwencja:
9.248 (13.08.2016: Górnik Łęczna - Legia Warszawa 1:0)
Najniższa frekwencja: 1.401 (26.02.2017 Górnik Łęczna – Piast Gliwice 1:0)

Najlepszy transfer:
Javier Hernandez, Gabriel Matei
I znowu nie mogłam się zdecydować. W szeregi Górnika trafiło w tym sezonie naprawdę wielu piłkarzy. Część z nich klasycznie – jak to w Polsce, okazała się niewypałami, ale sporo z nich dodało do zespołu z Łęcznej sporo jakości. Pod uwagę w tej kategorii brałam również Szymona Drewniaka, Aleksandra Komora czy nawet Josimara Atoche, którzy w niektórych meczach stanowili o sile drużyny. Wciąż jednak na tle Javi Hernandeza oraz Gabriela Matei wypadali słabo. Pierwszy z nich o miejsce w wyjściowej jedenastce musiał walczyć cały czas. Ani u Andrzeja Rybarskiego ani u Franciszka Smudy nie otrzymał nic za darmo. Nie poddawał się jednak i ciężko pracował na to, aby koniec końców wywalczyć sobie bardzo mocną pozycję w zespole. Swoją przydatność oraz konsekwentnie przyzwoita grę udowadniał asystami (9) oraz bramkami (4), dzięki czemu stał się liderem klasyfikacji kanadyjskiej.
Gabriel Matei do Polski przyjechał zimą i praktycznie odkąd pojawił się w zespole, miał swoje miejsce w pierwszym składzie. I to nie tylko ze względu na brak konkurencji (wcześniej na prawej obronie zamiennie występowali Aleksander Komor oraz Paweł Sasin, którzy lepiej czują się na innych pozycjach). Rumun wystąpił ostatecznie w 15 spotkaniach, z powodu kontuzji opuszczając tylko dwa. Wraz z powrotem do zdrowia, wrócił także do zespołu i aż po ostatnie mecze dawał zespołowi naprawdę sporo. Skuteczny w defensywie, hamował ofensywne aspiracje rywali. Sam również często udzielał się z przodu. Pędził prawą flanką, dośrodkowywał w pole karne, a dwukrotnie nawet zdołał pokonać golkipera przeciwników. Jeśli chodzi o letnie okienko transferowe, Matei jest zawodnikiem jak najbardziej do wyciągnięcia dla wielu ekstraklasowych klubów.

Najgorszy transfer:
Dragomir Vukobratović
Kto? Dragomir Vukobratović. Według transfermarktu pełnoprawny zawodnik drużyny z Łęcznej. I to wcale nie rezerw. Kompletnie anonimowy nie tylko dla przeciętnego widza LOTTO Ekstraklasy, ale także dla najwierniejszych fanów Górnika czy części jego pracowników. 28-latek przybył do naszego latem i jeszcze nie zdążył zapisać się w czyjejkolwiek pamięci. Prawdziwy obieżyświat - w ciągu dziewięciu lat zdołał trenować w barwach aż 13 klubów. Nie lada osiągnięcie. Mimo, że nie odczuwa żadnego urazu, od sierpnia na meczach najwyższej polskiej klasy rozgrywkowej widywany jedynie na trybunach. Przez cały rok zanotował jedynie pięć występów. I to we wszystkich rozgrywkach (zarówno lidze jak i pucharze Polski). W tych pięciu meczach między innymi jednominutowa! gra przeciwko Legii Warszawa. To sprawia, że mimo sporej konkurencji (wszak w kadrze Górnika są jeszcze takie piłkarskie asy jak Slaven Jurisa czy Stefan Askovsky), już drugą rundę z rzędu przydzielam mu jakże prestiżowy tytuł najgorszego transferu Górnika. Gratuluję!

Ocena pracy trenera:
Andrzej Rybarski
W sezonie 2016/2017 poprowadził Górnika w 18 spotkaniach. Początek nie należał do najlepszych, lecz w kolejnych tygodniach zanotował ze swoimi podopiecznymi kilka naprawdę dobrych meczów. Poprowadził ich do zwycięstwa z Legią, pomógł wygrać także z Koroną czy Wisłą Płock. Na tym sukcesy się jednak kończą. Pod jego batutą łęcznianie nie zbierali mnóstwa punktów, a ich mecze nie zawsze należały do wybitnie porywających. Plus za odkrycie Aleksandra Komora oraz Javi Hernandeza.

Sławomir Nazaruk
Takie statystyki chciałby mieć każdy szkoleniowiec. Asystent i Andrzeja Rybarskiego, i później także Franciszka Smudy poprowadził jedno spotkanie w roli pierwszego trenera Górnika, by zakończyć je zwycięstwem 3-0. W obecnym sezonie ma więc 100% wygranych. Czego można więcej oczekiwać?

Franciszek Smuda
Przychodząc zapowiedział, że będzie walczył o spadek. I ze swoich obietnic wywiązał się w stu procentach. A w jakim stylu – do końca trzymał swoich kibiców w niepewności, czy uda mu się osiągnąć sukces. Dobrymi meczami swojego zespołu (a takich naprawdę nie brakowało) sprawił, że pożegnanie z Lotto Ekstraklasą zależało już nie tylko od niego. Koniec końców były selekcjoner reprezentacji Polski spełnił swoje obietnice. A tak kompletnie bez żartów – Górnik Smudy wyglądał naprawdę dobrze. Okej, utrzymania nie udało się tym razem wywalczyć, ale nie oszukujmy się – od początku był to cel trudny o osiągnięcia. Łęcznianie pod jego batutą wyglądali jednak naprawdę fajnie. Grali bardzo ofensywny, wesoły futbol i nie klękali przed żadnym z przeciwników. Dobrze wyglądali w środku pola i w ataku, gdzie sprawiali sporo kłopotu obrońcom rywali. Ale i tak Smuda zostanie zapamiętany przede wszystkim za to co zdziałał w defensywie. Końcówkę sezonu grał z maksymalnie jednym zdrowym stoperem, resztę musiał zaimprowizować. Odkrył talent Przemysława Pitrego (nigdy nie jest za późno, żeby zostać solidnym ligowym stoperem), odkurzył Adama Dźwigałę, dał drugą młodość Pawłowi Sasinowi. Właśnie za to, doświadczonemu trenerowi należy się najwyższa ocena. (+ za bycie po prostu jedynym w swoim rodzaju i wniesienie do Lotto Ekstraklasy sporo uroku)

TRWA PLEBISCYT GOL24.PL i NICE 1 LIGI
Wybierz Jedenastkę i Piłkarza Sezonu Nice 1 Ligi »

Wybierz Jedenastkę i Piłkarza Sezonu Nice 1 Ligi »

#TOPSportowy24 - SPORTOWY PRZEGLĄD INTERNETU

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gol24.pl Gol 24