„Sobol” a „Mały”, dwa pożegnania, jeden prawdziwy Wiślak (KOMENTARZ)

Szymon Jaroszyk
Radosław Sobolewski i Patryk Małecki pożegnali się z Wisłą w zupełnie różnym stylu
Radosław Sobolewski i Patryk Małecki pożegnali się z Wisłą w zupełnie różnym stylu Polskapresse
Patryk Małecki już raz sam podzielił kibiców Wisły na tych piknikowych, którzy czasem gwiżdżą na piłkarzy, w związku z czym są niepotrzebni (i powinni przenieść się na drugą stronę Błoń) oraz tych prawdziwych, z którymi sam przez długi czas się utożsamiał. Dziś „Mały” odchodząc do Pogoni Szczecin znowu różni Armię Białej Gwiazdy, ale nie ma już za sobą tylu bezgranicznie oddanych zwolenników. Gwizdy słychać nawet z młyna…

Jeszcze więcej kibicowskich newsów? POLUB nasz KIBICOWSKI FANPAGE!

Małecki przez wiele lat wydawał się idealnym kandydatem do zostania legendą Wisły Kraków. Przy Reymonta pierwsze mecze z Białą Gwiazdą na piersi rozgrywał mając trzynaście lat. Wychowanek, wiślak z krwi i kości jakich w klubie był ogromny brak. Nawet w latach największych sukcesów, w końcu właściciel obrał taktykę szybkiego tryumfu, z pominięciem rozwoju piłkarskiej akademii. Pomimo tego Małecki zdołał przebić się do pierwszego zespołu, przez kibiców został więc powitany owacyjnie. Szybko odwzajemnił wsparcie trybun, nie trzeba było długo czekać, aby „Mały” okazał przywiązanie do wiślackich barw, z całowaniem Białej Gwiazdy włącznie i górnolotnymi deklaracjami. Słowa i gesty zapadały kibicom tym bardziej w pamięć, że młody piłkarz okazał się na boisku typem walczaka, był niezwykle zadziorny, prezentował agresywny styl gry. Znalazł też wspólny język z fanatykami, po pierwszej bramce dla Wisły podzielił się z nimi radością. Nie byłoby w tym nic nietypowego, gdyby nie fakt, że Patryk musiał przebiec przy tym całe boisko…

W końcu też trafił i nawet do młyna, aby poprowadzić doping:

A na ramieniu wytatuował sobie wizerunek największej wiślackiej legendy, Henryka Reymana. Do tego często na skrzydle podrywał tłumy, gdy ruszał podnosiła się wrzawa. Przy tym niski, dynamiczny, waleczny – prawdziwy diabełek. Słowem fighter przywiązany do klubu i kibiców – które trybuny nie wielbią takich piłkarzy?

Bo oni nawet nie muszą być pierwszorzędnymi postaciami w drużynie, zdobywać decydujących goli, wznosić puchary. Wystarczy, że nie schodzą poniżej przyzwoitego poziomu, mają pewne miejsce w składzie a przy tym prezentują swe ambicjonalne walory. Taki był Małecki, ale nie zawsze. Jego karierę przez pewien czas przerywały jednak kolejne wybuchy złości. Jedną z pierwszych afer pamięta jeszcze Henryk Kasperczak. Nastoletni Patryk pobił wtedy kolegę z drużyny za co groziło mu wyrzucenie z klubu. Skórę Małeckiemu uratował upatrujący w nim wielki talent sam „Henry”. Po latach Małecki „odwdzięczył” się trenerowi odmawiając wejścia na boisko podczas sparingu z Hannoverem. Za kadencji Roberta Maaskanta i „holenderskiej Wisły” o Patryku zrobił się głośno za sprawą wulgarnego spięcia z piłkarzem Cracovii, Saidim Ntibazonkizą.

We wrześniu 2011 roku po dramatycznym meczu z Lechią piłkarze Wisły zostali wygwizdani przez swoich fanów, „Mały” nie potrafił przejść obojętnie obok takiej zniewagi i odesłał niezadowolonych z postawy drużyny na drugą stronę Błoń. W następnych meczach „pikniki” odpłaciły się piłkarzowi kolejną porcją gwizdów, ale dedykowanych już wyłącznie jemu. Małecki obraził się później jeszcze na trenera Kazimierza Moskala, za zdjęcie go z boiska podczas meczu ze Standardem Liege. Ostatnie spięcie to grudniowa nieobecność podczas klubowej wigilii, co właściciel odebrał jako policzek. „Mały” wkrótce potem się odnalazł, tłumacząc się wezwaniem do sądu i poinformowaniem kolegów o absencji. Ale trenera już nie. To tak z grubsza najważniejsze wybryki Małeckiego, wystarczające do utraty sympatii nawet ze strony części fanatyków.

Bo przecież wierność i oddanie nie może współistnieć bez szacunku dla kolegów, trenerów, właściciela. A przecież jak wiele razy go brakowało. Na sam koniec czuć obłudę… Ile to razy Małecki deklarował, że jeśli ma grać w innych polskich klubach, to tylko z Wisłą zaprzyjaźnionych. Śląsk, Lechia? Nic z tego, pora „umierać za Pogoń”. Ciekawe jak Portowcy przywitają piłkarza ochoczo paradującego w barwach… Lechii. Ale co tam, „Mały” za Wisłą i jej kibicami opowiadał się głównie jak był w formie, na topie, więc teraz to już się nie liczy, prawda? Jakie to proste…

Ile potrzeba czasu, aby zostać legendą klubu? Nie ma na to jasnej odpowiedzi, bo przecież oprócz lat potrzebne są zaangażowanie oraz serce. Małeckiemu tego nie brakowało, ale na odchodne wielu wątpi w jego szczerość. Rzadko kiedy po ponad dekadzie pobytu w klubie zawodnik żegnany jest bez pompy, meczu pożegnalnego czy choć konferencji prasowej. Tymczasem przez lata uznawany za wiślaka z krwi i kości „Mały” nie może liczyć na nic takiego. Nawet najwierniejsi mu fanatycy są podzieleni, i wiosną nie poświęcą piłkarzowi oprawy jak choćby… Radosławowi Sobolewskiemu.

W Wiśle przez 8,5 roku, bez afer, bez większych deklaracji wobec klubu i kibiców, bo i nie były one potrzebne. Nikt tego od „Sobola” nie wymagał, jego gra mówiła to za niego. Bo nawet, gdy spisywał się poniżej oczekiwań, to nigdy nie odpuszczał, a już na pewno się nie obrażał. Złość na kolegów? Jasne, ale tylko na boisku. Nigdy na trenera czy kibiców. Po prostu pełen profesjonalista. I właśnie może tego zabrakło Małeckiemu?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gol24.pl Gol 24