Xavi Hernandez - kataloński perfekcjonista dał Hiszpanii mistrzostwo Europy

Daniel Kawczyński
Hiszpania totalnie zmiażdżyła Włochów w finale Euro 2012, nie pozostawiając żadnych wątpliwości, kto prezentuje najlepszy futbol na świecie. Z czterech zdobytych bramek, aż dwie to zasługa Xaviego Hernandeza, który nie mógł zaplanować sobie lepszego momentu na erupcję sportowej złości. Xavi to niekwestionowany ojciec sukcesu.

32-letni pomocnik już dawno zdobył wszystko, co piłkarz może sobie tylko wymarzyć. 6 tytułów mistrza Hiszpanii, dwa razy Puchar Króla, trzy triumfy w Lidze Mistrzów, dwa Klubowe Mistrzostwa Świata, mistrzostwo Świata w 2010 roku i Mistrzostwo Europy w 2008 - tak prezentował się jego imponujący dorobek przed rozpoczęciem tegorocznego Euro. Teraz do uginającej się pod ciężarem trofeów gabloty, dołożył obronę wywalczonego przed czterema laty złotego medalu Mistrzostw Europy. W historii europejskiego czempionatu taki wyczyn nigdy nie miał miejsca. To "La Furia Roja" jako pierwsza osiągnęła sztukę dotąd nieosiągniętą.

Xavi jest jej wielkim kreatorem, artystą i twórcą. Żywa legenda futbolu, której bohaterskości dodał dzisiejszy mecz. Zaświecił niczym Syriusz na pogodnym niebie, doprowadzając do ślepoty wydawałoby się wszystko widzących Włochów.

Przez cały turniej Xavi zmagał się z głosami krytyki. Rzeczywiście nie grał tak niepowtarzalnie, jak w Barcelonie. Lata robią już swoje, podobnie jak zmęczenie morderczo wyczerpującym sezonem. Nigdy jednak nie można mu było odmówić chęci, wielkiej walki, zaangażowania, pasji i ambicji.

Na nieco słabszą postawę Katalończyka wpływał też mniej efektowny styl, oparty na większej zachowawczości i dłuższym przetrzymywaniu piłki przez Hiszpanów. Przyzwyczajony do ciągłej dynamiki, szybkich wymian i nieustępliwego przesuwania się do przodu, nie potrafił za bardzo odnaleźć się w środkowej strefie "La Furia Roja".

Powrót do bosko czczonej magicznej tiki taki z Euro 2008 i Mistrzostw Świata w 2010 zafundował kibicom przepiękny futbolowy spektakl na najwyższym poziomie. "La Furia Roja" grała jak Barcelona, wymieniając tysiące podań wzdłuż i wszerz. Xavi był w swoim żywiole. Musiał się przełamać.

Od samego początku aktywny i ambitny. Włączał się niemal do każdej akcji ofensywnej, szukając szans po strzałach z dystansu. Przede wszystkim jednak z sokolim wzrokiem wyszukiwał okazji do posłania, zaplanowanego z aptekarską precyzją, prostopadłego podania. To była jego najpotężniejsza broń.

W 41. minucie po kilkumetrowym rajdzie z piłką w kierunku bramki, idealnie wypuścił w tempo Jordiego Albę. Nowy klubowy kolega nie miał wyjścia - musiał wykorzystać stuprocentową sytuację. Na pięć minut przed końcem spotkania wyłuskał futbolówkę w środku pola i kapitalnym prostopadłym podaniem wypuścił Torresa, a ten podwyższył na 3:0. Swój udział miał też przy czwartej bramce, kiedy znów zagrał na bok ze środka pola do Torresa. Snajper Chelsea miał przed sobą tylko Gianluigiego Buffona, ale zamiast strzelać, podał do Juana Maty, który dopełnił formalności.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gol24.pl Gol 24