Czego dowiedzieliśmy się po pierwszym meczu Wisły Kraków na zapleczu ekstraklasy? [PIĘĆ WNIOSKÓW]
Po pierwsze ofensywa
Nie da się wygrywać meczów, nie strzelając goli, można je co najwyżej remisować. To dobre dla Sandecji, Resovii i kilku innych klubów, którym w I lidze bardzo się podoba i mogą w nich grać przez kolejne kilka lat. Ale nie dla Wisły, która już na progu zapowiedziała, że nie będzie się rozsiadać, bo zamierza szybko się z powrotem zbierać.
Jeśli mają być jednak gole, to nie przedłużajmy. Widoki na dziś są takie: grę robią Luis Fernandez z Kacprem Dudą, piłki ze skrzydeł rzucają Michael Pereira i Momo Cisse, a całość efektowną klamrą domyka środkowy napastnik. Tak, ten napastnik, którego wciąż nie ma. Jeśli tylko się zjawi, a wspomniani Francuz i Gwinejczyk (bez francuskiego paszportu, stąd cały ambaras z odchodzeniem na wypożyczenie innego piłkarza spoza Unii Europejskiej, czyli Enisa Fazlagicia) wreszcie zaczną grać na full przez co najmniej 70-80 minut, powinno zakotłować się pod każdą pierwszoligową bramką.