Gniazdowy Widzewa: Wyjazdy to najlepsza część kibicowskiego życia (WYWIAD cz. 1)

Szymon Jaroszyk
Skąd się bierze doping na stadionie? Pytanie trywialne – pewnie, że z młyna! Tylko ktoś musi go na tym sektorze poprowadzić. Ktoś, kto jest na każdym meczu u siebie i większości wyjazdowych, ale tak naprawdę … prawie ich nie ogląda. Tyłem do boiska, z mikrofonem w ręku i błyskiem szaleństwa w oczach – gniazdowy łatwo rzuca się w oczy, często budzi też respekt. A co myśli? Dziś rozmawiamy z gniazdowym Widzewa.

Jeszcze więcej kibicowskich newsów? POLUB nasz KIBICOWSKI FANPAGE!

To będzie na Ekstraklasa.net „Weekend z gniazdowym”! Zapraszamy na długi, dlatego dwuczęściowy wywiad z prowadzącym na Widzewie doping „Stolarem”. Dziś część pierwsza, pytamy o główne dziedziny kibicowskiego światka, czyli doping, wyjazdy i oprawy. Za równo na Widzewie jak i w całej Polsce. Nie ma mowy o ślepej złośliwości, widzewiak z krwi i kości potrafi docenić nawet… wiślaka.

Na gnieździe Widzewa jesteś już weteranem, swój debiut datujesz na 2003 rok… Szmat czasu jak na kibicowski światek. Jak wspominasz ten okres, kiedy pod Zegarem było najgłośniej?
Najlepsze lata za „mojej kadencji” to chyba 2005-2008/9, czyli derby, mecze z Lechem, wyjazd na nowy sektor Wisły w Krakowie i wariackie powroty z obcych aren, gdzie pociąg dosłownie odlatywał. Ale też po spadku do I ligi było wiele meczów ze słabymi kibicowsko drużynami, na których nie wiedzieć czemu, doping wgniatał w ziemię. Wtedy byliśmy tak niesamowicie nakręceni na śpiewy, że sam tego nie ogarniałem. Wyobraź sobie, byliśmy na tyle bezczelni, że sami pośród siebie mówiliśmy, że dobry doping po strzelonym golu się nie liczy i naprawdę głęboko wierzyliśmy, że tak powinien myśleć każdy. W końcu co to za sztuka śpiewać głośno, gdy idzie dobrze? Z perspektywy czasu wydaje mi się, że ogólnie wtedy wśród kibiców Widzewa było więcej pozytywnego nastawienia do kibicowania, ale chyba także i do życia. Dzisiaj, żeby wydobyć z ludzi radość taką jak kiedyś trzeba się najpierw przedrzeć przez pokłady jakiegoś defetyzmu, zmęczenia i zrezygnowania. Bierze się to głównie z tego co dotyka Widzew w ostatnich latach. Najpierw dał o sobie znać PZPN, który robił co mógł, by RTS przestał istnieć – dwukrotny z rzędu awans do ekstraklasy. Później nasz dobrodziej Sylwester Cacek oddał klub synowi, a ten wpędził nas w parę lat w takie długi, że dzisiaj oficjalna pensja zawodnika Widzewa to 5 tys. złotych. Nie mówię tego po to, by nas usprawiedliwiać ale zwrócić uwagę na to, że cały czas mamy pod górkę, a często jedynym pozytywnym momentem meczu jest wywalczenie przez piłkarzy Widzewa rzutu z autu lub rzutu rożnego. Z drugiej strony wierzę w to, że takie złe chwile jak teraz nas scalą i będziemy potrafili docenić to, co będzie działo się w lepszych dla Widzewa czasach.

Wracając do dopingu, to na pewno były sezony, w których prezentowaliśmy się lepiej niż teraz. Obecnie staramy się wyjść z tego marazmu, o którym mówiłem wcześniej, a który - nie ma co ukrywać - nas dotknął. Te śpiewy są w miarę dobre ale brakuje takiej iskry, która by poderwała ludzi do jakiegoś obłędnego dopingu, jak tego w Poznaniu, gdy przegraliśmy 6:1 (9.05.2007 – przyp. red). Wtedy nakręciły nas do tego takie ekstremalne sytuacje jak masowo tracone gole i świadomość tego, że właśnie ten wyjazd przejdzie do historii kibiców Widzewa ze względu na naszą liczbę na sektorze. Dziś, aby osiągnąć taki poziom musielibyśmy chyba z tym Lechem wygrywać 6:1, a nie przegrywać. Ludzie są po prostu zmęczeni ciągłymi porażkami na boisku. Nam obecnie przypadła rola ratowania honoru naszego klubu dając jak najlepszy występ wokalny na trybunach, co zazwyczaj doceniają też nasi rywale. Nieprzypadkowa osoba z Legii, po ostatniej porażce Widzewa w Warszawie przyznała, że mało która ekipa potrafiłaby dopingować z takim zacięciem przy wyniku 1:5 u odwiecznego rywala.

Dziesięć lat to na trybunach istna epoka, nie tęsknisz do tamtych czasów?
Pewnie, że tęsknię. Tęsknię za nabitym młynem, za pewnością siebie kibiców Widzewa, z którą wjeżdżaliśmy na wrogie stadiony dopingując. Tęsknię za czasami, gdy ogólnie kibice nie byli na celowniku władz i policji. Tęsknię za czasami gdy widziało się małolatów odpalających race na płocie z szalami na twarzach, ale nie po to by nikt ich nie zidentyfikował, tylko żeby groźniej wyglądali (śmiech). Z drugiej strony przez te lata poznałem bardzo dużo wartościowych ludzi w środowisku kibicowskim, więc patrząc na to pod tym kątem, cieszę się, że ten czas jednak upłynął.

Trzy lata temu, gdy RTS był jeszcze w I lidze nie chciałeś porównywać Waszego dopingu do reszty kraju. Teraz jesteście już w naszej piłkarskiej elicie, pojeździliście trochę, porównaliście swoje wokalne możliwości z innymi młynami. Jak więc dziś widzisz Wasz doping na tle kraju?
Teraz z kolei problem polega na tym, że po pierwsze do nas nie mogą przyjeżdżać goście, więc nasz młyn nie ma pola do popisu, a po drugie nowe stadiony to ogromna dysproporcja pomiędzy liczebnością młyna, a ekipą przyjezdnych - poza Gliwicami, Lubinem czy Kielcami. Praktycznie po każdym ligowym meczu trwają internetowe przepychanki pomiędzy gospodarzami a gośćmi, gdzie fani starają się udowodnić jak to „zmiażdżyli” rywala, a ostatecznie okazuje się, że wzajemnie się nie słyszeli. Są jednak i ekipy, które po prostu nie potrafią obiektywnie przyznać, że ktoś zaprezentował się dobrze. Przykład pierwszy z brzegu to nasz niedawny wyjazd do Lubina, gdzie z niczego - bo gra Widzewa była fatalna - zrobiliśmy taką atmosferę na sektorze, że w końcu ten słaby Widzew strzelił bramkę. Pół stadionu na nas wtedy gwizdało i nam ubliżało, a my z każdym takim gwizdem śpiewaliśmy jeszcze głośniej. No ale po meczu oczywiście kibice z Lubina stwierdzili, że...słabo się zaprezentowaliśmy. Utwierdziło nas to tylko w przekonaniu o wysokiej jakości naszego dopingu tego dnia. Wracając jeszcze do meczów u siebie, to ostatnio normalna osoba z Pogoni Szczecin, której kibice weszli dużą grupą na nasze sektory powiedziała mniej więcej tyle, że jak na taki stadion i nieduży młyn, doping stał na naprawdę dobrym poziomie. A w naszej opinii nie było wtedy najlepiej.

W Polsce coraz więcej nowych stadionów. Na ile moc młyna zależy tak naprawdę od zacięcia fanatyków, a na ile od parametrów technicznych trybuny? Np. nawet przy 110% zaangażowaniu pod Zegarem macie szanse przekrzyczeć młyn Wisły bez korby, ale z dachem?
Na drugą część pytania trudno odpowiedzieć, bo oba młyny musiałyby się spotkać w ramach takiej infrastruktury trybun, jaką mają u siebie na stadionach. Czyli „Zegar” na „Dziesiątkę”. Natomiast mogę sobie wyobrazić mecz, w którym jedzie nas do z Krakowa ze 2 tys. osób, a młyn Wisły nie przekracza, powiedzmy 3-4 tys. ludzi. W takich warunkach na pewno byśmy sobie poradzili, a dwukrotna przewaga liczebna nie stanowiłaby problemu. Było blisko takiej sytuacji w zeszłym sezonie, ale wtedy wojewoda małopolski zabronił nam wejść na mecz pomimo, że staliśmy już pod bramami. Swoją drogą, na Wiśle rywalizacja z ich młynem jest akurat trudna, bo tam naprawdę doping poszedł mocno do przodu i na pewno pomogła im w tym bardzo wysoka, nowa, jednopoziomowa trybuna. Dodatkowo często wykorzystują resztę stadionu do śpiewu.

Najlepszy młyn w kraju?
Nie pamiętam jak mówiłem ostatnim razem ale pewnie się to pokryje. Legia, Wisła, Widzew. Lech coś narzeka, że nie są ostatnio zadowoleni z dyspozycji swojego „Kotła”, jednak to na pewno nadal
czołówka. Czekam co się będzie działo w Zabrzu, po oddaniu nowego stadionu, bo Górnik często bardzo dobrze dopinguje na wyjazdach, a i u siebie także głośno, pomimo małej frekwencji na czas budowy obiektu. Inna ekipa, która zaliczyła w ostatnim czasie progres w temacie dopingowania to Ruch Chorzów, zwłaszcza na wyjazdach.

Jaki typ dopingu wolisz: możliwie najgłośniej, czy trochę ciszej, ale ze to melodyjnie zaśpiewane?
Wszystko ma swój urok, a najlepsze jest połączenie tego wszystkiego i dostosowanie pieśni do wydarzeń na boisku, rezultatu oraz oczywiście dyspozycji dnia swoich kibiców. Często się wyczuwa, że trybuna nie reaguje odpowiednio, więc trzeba kombinować, rozkręcać trochę ludzi, aby później „w nagrodę” dać im dobrą pieśń do długiego „ciągnięcia” i pozwolić się wyszaleć. Jak do tego dochodzi coś ciekawego na boisku to jest klasa. Trzeba zatem śpiewać melodyjnie i głośno (śmiech).

Po awansie do ekstraklasy seryjnie zapełnialiście wszystkie sektory gości, teraz jest już trochę gorzej o czym świadczy choćby niedawny wyjazd do Poznania, gdzie zdecydowanie nie wykorzystaliście wszystkich biletów...
A która ekipa obecnie wykorzystuje pełną pulę biletów? Żadna. My jesteśmy w strefie spadkowej. Jedziemy na kolejne wyjazdy jak na ścięcie, z nadzieją, że nie stracimy więcej niż trzy bramki, może wywalczymy dwa rzuty rożne i osiem wyrzutów z autu, a to da nam na trybunach dodatkową moc i motywację do głośnego dopingu. Od ponad 10 lat piłkarski marazm, a my nadal w ścisłej czołówce wyjazdowej. Nie da się jednak tak jechać kolejnej dekady. Fanatycy u nas jeżdżą, ale nawet oni potrzebują choć najmniejszych sukcesów na boisku, żeby choć przez chwilę mieć się czym cieszyć. A u nas jest tak, że gdy jakiś zespół ligowy ma passę X meczów bez zwycięstwa, X meczów bez strzelonej bramki, to mecz z Widzewem gwarantuje im przełamanie złej serii. Dziś Widzew ma chyba 18 meczów bez zwycięstwa na wyjeździe - jak żyć? To naprawdę źle wpływa na psychikę kibiców. Nie da się rozdzielić boiska od trybun - kiedyś się dało, dziś już nie i to nie tylko przypadłość Widzewa ale kibiców w całej Polsce. Zmieniła się nieco chyba mentalność fanów.

Liczysz swoje wyjazdy? Na pewno pamiętasz pierwszy…
Liczę. Zaraz dobiję do 80. Pierwszy wyjazd miałem do Płocka i zaczęło się nieźle, bo wracałem już z wybitą boczną szybą w aucie. Drugi wyjazd to Legia i stamtąd niewiele brakowało abym wrócił bez dwóch palców u dłoni, ale udało się je odratować w szpitalu. Jest co wspominać. Wyjazdy to najlepsza część kibicowskiego życia. Długie godziny z tymi samymi ludźmi, a zawsze jest o czym rozmawiać i przede wszystkim śmiechu co nie miara. Później wracasz do domu i mówisz sobie, że trzeba chwilę od tego odpocząć ale na drugi dzień już wiesz, że trzeba znowu jechać. To jest choroba.

Na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat mocno zmieniła się atmosfera wyjazdów poprzez zmianę ich organizacji. Z wolnej amerykanki dziś kibicom często non stop towarzyszy policja…
Tak naprawdę „wolna amerykanka” trwała do końca lat ‘90 i na samym początku XXI w., więc nie zdążyłem jej doświadczyć w tym najczystszym wymiarze. Później, dla wygody kibiców i po to, by pojechało ich jak najwięcej, wyjazdy zaczęły być organizowane przez samych fanów na masową skalę. Jest to o tyle dobre, że dzięki temu masz większą kontrolę nad tym co się dzieje i możesz odpowiednio zareagować na „nieprzewidziane” sytuacje, choć tych tak naprawdę przez obecność policji jest nieporównywalnie mniej niż kiedyś. Każdy wyjazd wygląda tak samo: wsiadasz do autokaru - policja obok, przekraczasz granicę województwa - zmiana jednostek policji na lokalne, wysiadasz z autokaru - policja obok i z powrotem to samo, do tego helikopter nad głowami. Pytanie tylko na co to komu? I po co państwo polskie za to płaci? Kibice nie dzwonią przecież na lokalne komendy policji i nie informują, że jadą tak i tak i w związku z tym proszą o eskortę, bo każdy równie sprawnie dojechałby na mecz bez tej eskorty. To policja sama wymaga na przewoźniku zgłoszenie trasy i z własnej woli jedzie za kibicami, lub jak już niejednokrotnie bywało - zajmuje miejsca wykupione przez kibiców w pociągu! Ostatnio była taka historia, gdy wracaliśmy z Warszawy, z meczu z Ursusem w Pucharze Polski. Wsiedliśmy do pociągu rejsowego mając wykupione bilety i po ujechaniu kilku kilometrów nagle postój w szczerym polu, bo okazało się, że policja zażyczyła sobie wejść do pociągu, a kierownik pociągu nie miał tyle miejsc, żeby ich pomieścić. Efektem tego był postój trwający z godzinę, ogromne zdenerwowanie zwykłych pasażerów podróżujących tym pociągiem i jego opóźnienie. Część pasażerów miała oczywiście o to pretensje do nas, ale udało im się wyjaśnić podczas dalszej podróży, że nie mamy z tym postojem nic wspólnego i że wszystko to pomysł policji. I na koniec wysiadka na stacji Łódź - Widzew a tam dziennikarze biegający między ludźmi z durnymi pytaniami „jak przeżyliście podróż z kibolami?” itp. Okazało się, że nie bardzo pani redaktor miała z kim o tym rozmawiać, bo podróż stała się z czasem bardzo sympatyczna i wesoła zarówno dla kibiców jak i pasażerów, gdy w przedziałach towarzystwo się wymieszało.

Najlepsza wyjazdowa ekipa w Polsce?
Widzew, bo nadal jeździmy na bardzo dobrym poziomie pomimo bardzo długiego braku jakichkolwiek sukcesów na boisku. Legia - bo chyba tylko oni byliby w stanie jeździć tak samo jak my w naszej sytuacji. Dalej wskazałbym Lecha Poznań.

Macie bodajże dwie współpracujące grupy ultras. Przed kilkoma tygodniami błysnęliście dwiema oprawami na jednym meczu, ale umówmy się, ostatnio z oprawami bogactwa u Was nie ma. Bez dwóch zdań jeszcze kilka lat temu uchodziliście za polską czołówkę, a teraz? Gdzie Was pod tym względem widzisz na tle kraju?
Nie ilość, a jakość. Ostatnio był wywiad z Ultrasami na naszej witrynie (www.widzewtomy.net - przyp. red) w którym podkreślali, że kiedyś wszyscy ścigali się w liczbie choreografii natomiast obecnie Ultrasi Widzewa chcą zrobić dopasowane tematyczne prezentacje z jakimś motywem przewodnim nie wziętym z kosmosu. Poza tym, by zrobić oprawę trzeba mieć za co ją wykonać. Nikt nie sypie na Widzewie gotówką z worka, więc trzeba mierzyć siły (pieniądze) na zamiary. Zbiórki pieniędzy na Legii, liczone w dziesiątkach tysięcy złotych to naprawdę jakaś anomalia dla nas. Wydaje mi się, że Ultras Widzew wyciągają z trybuny Pod Zegarem co tylko mogą, prezentując kolejne choreografie. Sztucznie podwyższają sektor, żeby zwiększyć powierzchnię do opraw, wykorzystują „piłkołapy” jako dodatkowe miejsce. Na tej trybunie nie da się zrobić nie wiadomo czego. Dlatego główną zaletą tych opraw jest zazwyczaj ich pomysłowość oraz staranność o detale. Ich rozmach nie powala z racji na ograniczoną przestrzeń, jednak są to choreografie doceniane w Polsce. Przez chwilę, rzeczywiście można było odnieść wrażenie, że Ultras Widzew nieco przysnęli ale ta runda zdecydowanie pokazuje, że są świetne pomysły na czele z tym z Bydgoszczy, który osobiście uważam za majstersztyk. W związku z tym nadal umieszczam widzewskich Ultrasów w ścisłej czołówce, choć bardzo trudno jest rywalizować na tym polu z Legią, Lechem czy Wisłą, które mają wielkie trybuny do pokazywania opraw.

Na bieżąco obserwujesz polską scenę ultras, które formacje najbardziej cenisz?
W tym miejscu zamiast mówić o „wielkich tego świata” wskazałbym mniejsze ekipy, które zaskakują w niższych ligach zarówno rozmachem choreografii jak i pomysłem. Ostatnio prym w tym wiodą Broń Radom i Beskid Andrychów. Ci pierwsi zwłaszcza wywołują uśmiechy na kibolskich twarzach w całej Polsce, grając na nosie lokalnym władzom i policji wykorzystując do opraw takie "dymiące" materiały, jak suchy lód czy gaśnice ratunkowe, za które trudno postawić im zarzuty.

Który ze stadionów ekstraklasy jest najbardziej odpowiedni do kibicowania, opraw, dopingu?
Chyba Wisły Kraków. Jednopoziomowe trybuny z długim dachem dającym możliwość podwieszania elementów opraw. To też świetna trybuna do prowadzenia dopingu, z czego Wiślacy bardzo dobrze korzystają. Dobra pod tym względem wydaje się też nowa „Ultra” Jagiellonii.

CZĘŚĆ DRUGA JUŻ JUTRO! A w niej takie tematy jak: legalizacja pirotechniki, nagonka na kibiców, nowy stadion dla Widzewa, jak powstała zgoda z Ruchem czy rola Ogólnopolskiego Związku Stowarzyszeń Kibiców... Zapraszamy!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gol24.pl Gol 24