Już na samym początku meczu Arsenal chciał udowodnić, że wyższe miejsce w tabeli Premier League nie jest dziełem przypadku. W 4. minucie przed znakomitą szansę na zdobycie gola stanął Santi Cazorla, ale Simon Mignolet wykazał się doskonałym refleksem. 60 sekund później belgijskiego golkipera na próbę wystawił kolega z drużyny. Fatalne zachowanie Kolo Toure sprawiło, że Aaron Ramsey znalazł się w sytuacji jeden na jednego z bramkarzem Liverpoolu, ale na szczęście dla gości Mignolet po raz kolejny uratował swój zespół przed utratą bramki. Z dobitką popędził jeszcze Cazorla, ale tym razem Kolo Toure zdołał w porę zareagować, wybijając piłkę na rzut rożny.
Po krótkim fragmencie bezdyskusyjnej dominacji Arsenalu do głosu doszli liverpoolczycy. W 19. minucie Philippe Coutinho dograł piłkę na skrzydło do Lazara Markovicia, a ten wyłożył piłkę do nadbiegającego Rahema Sterlinga. Skrzydłowy reprezentacji Anglii mógłby zrobić z piłką dosłownie wszystko, gdyby była ona zagrana odrobinę precyzyjniej, a że Marković podawał zbyt mocno, pozostało mu tylko rzucić mu gniewne spojrzenie. Dziesięć minut później znów oglądaliśmy podobną akcję. Tym razem podającym był Sterling, a z piłką o włos minął się Jordan Henderson.
Wydawało się, że bramka dla Liverpoolu wisi w powietrzu, ale w tym momencie swój nieprzeciętny talent objawił Hector Bellerin. Prawy obrońca otrzymał piłkę w okolicach pola karnego, po czym zabrał się z nią w kierunku pola karnego, minął jednego z rywali i precyzyjnym strzałem lewą nogą wpakował piłkę do siatki.
Stracony gol urwał liverpoolczykom skrzydła, a być może pozbawił ich też męskich atrybutów. Zaledwie trzy minuty później Mesut Oezil strzelił celnie z rzutu wolnego i choć wydawało się, że dobrze ustawiony Mignolet musi obronić tę piłkę, to ostatecznie wylądowała ona w siatce tuż przy prawym słupku. Jeszcze przed końcem pierwszej połowy swoje trzy grosze dorzucił Alexis Sanchez. Chilijczyk otrzymał kapitalne podanie w okolicy 20 metra, po czym oddał potężny strzał tuż pod poprzeczkę bramki Mignoleta. Osiem minut i trzy bramki – z tego Liverpool nie mógł się już wyplatać, choć kibice pamiętali, że w przeszłości nawet taka sztuka im się udawała.
Jednak w drugiej połowie nic nie zapowiadało heroicznej pogoni Liverpoolu za korzystnym wynikiem. Owszem, goście przeważali, czasem udało im się stworzyć jakąś groźna akcję, ale nic z tego nie wynikało. Mało tego, to Arsenal mógł zdobyć kolejną bramkę i tylko kapitalny refleks Mignoleta stanął na przeszkodzie Olivierowi Giroud, który w 50. minucie oddał strzał głową tuż pod poprzeczkę z bliskiej odległości.
Do Brendana Rodgersa i jego podopiecznych w końcu uśmiechnęło się szczęście. Na kwadrans przed końcem Bellerin sfaulował w polu karnym Sterlinga i sędzia wskazał na jedenasty metr. Do piłki podszedł Jordan Henderson i na dnie serc fanów „The Reds” znów pojawiła się iskierka nadziei.
Ale ta iskierka zgasła znacznie szybciej niż się pojawiła. Płomień zniknął kiedy w na sześć minut przed końcem spotkania Emre Can wyleciał z boiska za faul na Dannym Welbecku i definitywnie zgasł, kiedy w doliczonym czasie gry Giroud celnym strzałem zza pola karnego ustalił wynik meczu na 4:1 dla Liverpoolu. Nie bez winy był przy tej akcji Kolo Toure, który zbyt łatwo dał się ograć napastnikowi Arsenalu. Obrońca z Wybrzeża Kości Słoniowej od początku spotkania przypominał zardzewiały czołg, który miał lufę wycelowaną w kierunku własnej bramki. Z taką grą środkowego obrońcy Liverpool nie miał większych szans na powodzenie.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?