Ibrahim Sunday: Nie można być leniwym i grać u Smudy

Justyna Krupa/Gazeta Krakowska
Ibrahim Sunday jest obecnie piłkarskim menedżerem
Ibrahim Sunday jest obecnie piłkarskim menedżerem Marcin Makówka
- Arboleda, ja, czy kilku innych zagranicznych graczy uważamy, że Smuda jest supertrenerem. Jeśli trener nie potrafi dostrzec czyjegoś talentu, to nic z tego nie wyjdzie - mówi Ibrahim Sunday, były piłkarz m.in. Wisły Kraków i menedżer piłkarski.

Jak Pan wspomina początki swojej współpracy z trenerem Franciszkiem Smudą? Jedni piłkarze go kochają, inni nienawidzą.
Gdy trafiłem pod Wawel, Smuda był trenerem Widzewa Łódź. Później przyszedł do Wisły i na początku nie było z nim łatwo. Pamiętam mój pierwszy trening pod jego wodzą. Było na nim dużo chłopaków z rezerw, graliśmy tak "zabawowo". Po zajęciach Smuda mówi do mnie: "Jak ty będziesz tak biegać, to u mnie nie będziesz grać!" Pomyślałem sobie: Oj, z tym trenerem ciężko będzie. Nawet kolega mnie wtedy przekonywał, że lepiej szukać sobie innego klubu, bo Smuda nie jest łatwy we współpracy. Pomyślałem sobie nawet: Hej, trenerze, ale ja strzeliłem bramkę twojej poprzedniej drużynie! Czy on o tym nie pamięta?! Ale potem po prostu starałem się na każdym treningu i wykorzystałem swoją szansę. Wszystko zależy od tego, jak zawodnik pracuje. Później była już inna rozmowa. Smuda stwierdził: "Jak będziesz biegać, starać się, to będziesz dostawać szanse". To mnie zmotywowało.

Chyba potem współpraca już wam się układała, bo Smuda chciał Pana ściągnąć do kolejnych swoich zespołów. Do Widzewa się nie udało, ale do Zagłębia tak.
Widział coś, czego inni we mnie nie zauważyli. Tak samo w przypadku innych chłopaków. On jest taki, że potrafi motywować zawodników do pracy, by dawali z siebie wszystko. Nie można być leniwym i grać u Smudy. Ale jak lubisz pracę, u niego będziesz miał szansę, by się rozwijać. Problem zaczyna się wtedy, gdy jej nie lubisz. Gdy on chce żebyś ty biegał, a ty czujesz, że jesteś zmęczony - wtedy będzie konflikt. Bo on wymaga bardzo, bardzo dużo.

Właściwie tylko u Smudy grał Pan regularnie i osiągał sukcesy. Gdy Smuda odchodził, dla Pana nadchodziły marne czasy. Tak było w Wiśle, tak było też w Zagłębiu Lubin.
Zawsze to była kwestia kontuzji. Jak Smuda odszedł z Zagłębia, trenerem został Edward Klejndinst. Pamiętam, że na pierwszym treningu zawołał mnie i mówi: ty chyba nie mieszkasz w hotelu z resztą piłkarzy i nie jesz razem z nimi, bo dużo lepiej grasz od reszty! Ale, niestety, w tym samym dniu naderwałem mięsień uda i przez pół roku nie mogłem grać. W międzyczasie Klejndinsta zastąpił Czesław Michniewicz. Na początku rozmowy z nim było super. Potem jednak przebywałem w Szczecinie na rehabilitacji. Wróciłem do Lubina na mecz, ale nie mogłem grać. Tymczasem padło hasło, że ja tak naprawdę nie chciałem grać. Lekarze ponoć powiedzieli tak trenerowi. Może za dobry miałem kontrakt? A przecież ja sam płaciłem za rehabilitację, za wynajem pokoju w hotelu. A oni mimo to uważali, że nie chcę grać! Jak to możliwe, że zawodnik woli wydawać pieniądze, zamiast grać i zarabiać? To był właśnie problem, który miałem po odejściu Smudy. Nie chodziło o sprawy boiskowe, tylko zawsze o coś innego. Z Orestem Lenczykiem było podobnie. Już zaczynałem trening z piłką po kontuzji. On pyta: kiedy wracasz do gry? Ja na to, że jak lekarz tak zadecyduje. I też był moment, gdy trener pomyślał, że nie chcę grać. Wziąłem wtedy udział w testach szybkościowych, starałem się wykonać je "na maksa". W pewnym momencie poczułem ból. A na drugi dzień miałem wystąpić w meczu rezerw. Lenczyk uznał, że nie chciałem grać, bo to rezerwy. A ja nie byłem gotowy po kontuzji.

Niektórzy komentują, że to Smuda Pana "zajechał" w Wiśle i stąd Pana późniejsze problemy ze zdrowiem. Nie ma Pan do niego o to żalu?
Nie, nie mam żadnego żalu. Patrzę na to od innej strony: Smuda był pierwszym trenerem, który dał mi szansę. Nigdy mu tego nie zapomnę. Nieważne, czy ciężkie treningi przyczyniły się do moich kontuzji, czy nie. Tak do końca tego nie wiem. W Nigerii też trenowałem bardzo ciężko. Tam nikt nie patrzył, ile piłkarz ma lat. Nie było taryfy ulgowej dla młodzieży. Jedyny żal, który mogę mieć, to do systemu opieki medycznej w tamtym czasie. Bo gdybym z kontuzją pachwiny poszedł od razu do odpowiednich lekarzy, po trzech miesiącach wróciłbym do gry. Zamiast tracić na to dwa lata. W końcu trafiłem do lekarki w Niemczech, która stwierdziła, że to nie jest duży problem.

A ostrzegał Pan Emmanuela Sarkiego, że na treningach u Smudy będą męczarnie?
Powiedziałem mu tylko, że teraz zaczyna się dla niego zupełnie inny czas. Nie taki, jak jego pierwsze pół roku w Wiśle. I to zarówno, jeśli chodzi o trening, jak i o dyscyplinę. Jeśli tylko "Manu" mnie słucha, to myślę, że będzie lepiej. Bo doskonale wiem, że Smuda potrafi zmotywować zawodnika do tego, by dał z siebie maksimum możliwości. A uważam, że "Manu" może dać Wiśle jeszcze więcej. Na początku to, jak grał, było - moim skromnym zdaniem - średnie. Dopiero teraz zaczyna grać tak, jak powinien.

Pytanie tylko, czy Sarki wytrzyma te wszystkie obciążenia u trenera Smudy. Ostatnio, po jednym z treningów kilku zawodników wymiotowało ze zmęczenia.
Kilku, ale nie wszyscy! Wszyscy biegali, ale nie wszyscy rzygali (śmiech). Nawet nie połowa! A to znaczy, że się da biegać tak dużo i nie wymiotować. Więc "Manu" też powinien to wytrzymać. Uważam, że jak ktoś chce być wielkim piłkarzem, to bieganie nie powinno być dla niego problemem. Staram się motywować tak: Jeśli dziesięć osób może coś zrobić, to znaczy, że ja też mogę. Ja zresztą miałem gorzej. Jak trafiłem do Krakowa, to prawie nikt w drużynie nie mówił po angielsku. Na treningu nawet nie wiedziałem, ile godzin będziemy biegać - czy dwie, czy cztery. I to w dodatku po górach. Wiedziałem tylko, że jak drużyna zaczyna, to ja też biegnę. A jak wszyscy robią "stop", to i ja się zatrzymuję.

Mówi się, że "Smuda czyni cuda". Nie jest tak, że zachowuje się trochę niczym afrykański szaman - nie lubi podpierać się w trenerskiej pracy nauką, tylko bazuje na intuicji, "trenerskim nosie" i szczęściu?
W życiu trzeba mieć szczęście. Jak Jose Mourinho by nie miał szczęścia, to żadna teoria by mu nie pomogła. Bo trener może wymyśleć supersystem, taktykę, a potem przychodzi sytuacja sam na sam z bramkarzem i napastnik nie strzela. Ważne jest, by trener potrafił rozmawiać z chłopakami, trzymać atmosferę w szatni. U Smudy w szatni zawsze było fajnie. A to dla mnie fundament.

Paradoksalnie, wydaje się, że Smuda łatwiej znajduje wspólny język z obcokrajowcami, niż polskimi ligowcami.
Może to zabrzmieć zabawnie, ale odwołam się do Biblii: Najtrudniej być prorokiem we własnym kraju. Obcokrajowcy mogą dostrzegać coś, czego tutejsi zawodnicy mogą nie widzieć. Arboleda, ja, czy kilku innych zagranicznych graczy uważamy, że Smuda jest supertrenerem. Jeśli trener nie potrafi dostrzec czyjegoś talentu, to nic z tego nie wyjdzie. Tak samo było z Nakoulmą i Adamem Nawałką. W Widzewie przecież nie błyszczał, a potem trener Górnika zobaczył w nim dar i zrobił z niego superzawodnika. Warto szanować takiego szkoleniowca. Taki Robert Lewandowski miał talent, ale rozwinął go u Smudy.

A jak o Danielu Mendiem - zawodniku, którego Pan polecił Wiśle - Smuda na wstępie powie, że się do niczego nie nadaje?
Daniel jest na testach, a to inna sytuacja. Jeśli ktoś jest sprawdzany, a trener mówi "sorry, ale nie", to już możesz nie dostać szansy. W mojej ocenie Mendie ma atuty, by grać w Wiśle. Inaczej bym go nie proponował.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gol24.pl Gol 24