John Terry odchodzi z Chelsea, czyli (de)stabilizacja po londyńsku [KOMENTARZ]

Bartłomiej Stachnik
John Terry nie dostanie od Chelsea oferty przedłużenia kontraktu, a jego wielkie zasługi dla klubu nie mają żadnego znaczenia. Bez względu na to, kto obejmie zespół w lecie, Anglik nie jest już w planach "The Blues". Czy Chelsea działając bez skrupułów wobec swojej legendy nie używa miecza obosiecznego?

Ciężko powiedzieć, żeby decyzja zarządu Chelsea o nieprzedłużaniu kontraktu z Johnem Terrym była bardzo zaskakująca. Właściwie mogliśmy się tego spodziewać, zwłaszcza po tym jak niedawno potraktowana została inna legenda klubu - Frank Lampard. To po prostu naturalna konsekwencja prowadzonej już od jakiegoś czasu polityki klubu, ale także - a może przede wszystkim - ogólnoświatowego trendu.

Piłkarzy przywiązanych do jednych barw cały czas ubywa, a w zasadzie nie ma ich już wcale. Łatwiej wskazać globtroterów pokroju Nicolasa Anelki, sprawdzających w ilu klubach da się zagrać w czasie jednej kariery lub takich jak Zlatan Ibrahimović, którzy kolekcjonują trofea w wielu różnych ligach. Niedawne przykłady Gerrarda czy Xaviego, którzy, choć bliscy ideału, ostatecznie również zakładali koszulki innego klubu, pokazują, że w piłce nożnej na sentymenty nie ma miejsca, bo aby nie wypaść z obiegu potrzeba nieustannej zmiany. I nadążania za coraz większym tempem, z czym starsi zawodnicy często po prostu sobie nie radzą. To zresztą zawsze jest najtrudniejsze, bo zawodnik czuje się na siłach grać, wiedząc, że wciąż potrafi robić to na niezłym poziomie i nie rozumie dlaczego powoli idzie w odstawkę. Tymczasem dla klubu nieźle to za mało, bo przy wciąż zwiększającej się intensywności meczów, poziom podstawowej jedenastki musi być najwyższy.

Chelsea w światowe trendy wpisuje się świetnie, może nawet jest w tej kwestii przodownikiem. Zawodnicy, którzy przekroczyli trzydzieści lat, bez żadnych wyjątków, mogą podpisywać jedynie roczne kontrakty, a więc każdy kolejny sezon rozpoczynają niepewni, czy przypadkiem następnego lata nie pożegnają się z zespołem. Dlatego nie może dziwić, że klub z Londynu postanowił pożegnać 35-letniego Terry’ego, który najlepsze lata niewątpliwie ma już za sobą, a na boisku popełnia coraz więcej błędów (a przecież i tak w tym sezonie grał w 22 spotkaniach, większość przez pełne 90 minut). Zarząd „The Blues” w swoich działaniach nie przejawia żadnych skrupułów.

Kiedy Barcelona wyprawiała w świat Xaviego, przygotowała mu takie pożegnanie, którego nie zapomni do końca swoich dni, a żaden, choćby największy ignorant, nie miał wątpliwości, że oto odchodzi ktoś wielki i przez ten moment nikt nie jest w Barcelonie ważniejszy niż on. Lampard z kibicami pożegnać się nie miał kiedy, po prostu spakował swoje rzeczy i odjechał. Klubowi organizowanie takiego wydarzenia w ogóle nie przeszło przez myśl, a przecież nawet w korporacjach, które z podmiotowego traktowania pracowników raczej nie słyną, lojalni pracownicy mają swoje pożegnalne imprezy.

Kiedy Liverpool rozstawał się z Gerrardem, była to decyzja podjęta przez samego piłkarza, który rozumiejąc, że jeśli zostanie będzie musiał pogodzić się z rolą rezerwowego, wybrał regularną grę w USA. Terry, który jeszcze kilka miesięcy temu zaznaczał, iż zamierza w Chelsea skończyć karierę, został postawiony przed faktem dokonanym. Propozycja, że może zostać w klubie, ale musi pogodzić się z malejącą rolą w ogóle nie padła. O swojej przyszłości próbował dowiedzieć się przez menedżera od początku stycznia, ale zarząd zakomunikowania podjętej już decyzji tchórzowsko unikał.

Pytanie jednak, czy Chelsea na tak bezlitosnej polityce więcej zyskuje niż traci. Ciężko uwierzyć, aby kibice łatwo przełknęli informację o rychłym odejściu Terry’ego, zwłaszcza, że uwielbiany na Stamford Bridge kapitan wciąż pojawia się na boisku i swoją miłość do klubu i jego fanów podkreśla na każdym kroku. Kiedy niedawno w ostatnich sekundach spotkania zapewnił swojemu zespołowi remis z Evertonem, wbiegł w trybunę cieszyć się razem z widzami. Wśród kibiców rośnie niezadowolenie z kolejnych, niepomyślnych dla nich decyzji zarządu, a chociaż wspierać ukochanego zespołu oczywiście nie przestaną, to w końcu mogą dać wyraz swojej irytacji. Tracąc takiego piłkarza, klub traci również wiele w szatni. Właściwie każdy nowy zawodnik mówi, że to Terry jest tym, który pierwszy podchodzi i zawsze gotów jest pomóc, a dla wielu sama jego obecność musi być mobilizująca. Już w tym sezonie mówiło się, że niemożność przezwyciężenia kryzysu w Chelsea wynikła także z braku liderów w szatni, bo od jakiegoś czasu nie ma już w klubie Lamparda, a w lecie pożegnał się również Drogba. Co zrobią wreszcie młodzi, przywiązani do klubu zawodnicy, którzy widzą, że przebicie się do składu jest niemal niemożliwe, a nawet jeśli się uda, to ich wierność barwom nie zostanie w żaden sposób doceniona? Pewnie wielu z nich wybierze szukanie szczęścia gdzieś indziej.

Ciężko również powiedzieć jak to wszystko wpisuje się w wizję Romana Abramowicza, aby przy Fulham Road zapanowała wreszcie stabilizacja. Chociaż nie udało się, aby panowanie Jose Mourinho trwało dłużej, to Rosjanin ze swoich planów nie zrezygnował. Skoro jednak piłkarze widzą, że nawet legendy klubu nie są przez klub traktowane w odpowiedni sposób, to cóż będzie ich w nim trzymało, kiedy przyjdzie słabszy sezon (na przykład jak ten obecny, chociaż ciężko uwierzyć, aby aż tak słaby miał się niedługo powtórzyć)? Odejdą do innych zespołów, które oprócz pieniędzy zaoferują także walkę o najwyższe trofea oraz większą wiedzę na temat planów klubu odnośnie swojej osoby, a skład trzeba będzie znowu - przymusowo - przebudowywać. I jak tu mówić o jakiejkolwiek stabilizacji?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gol24.pl Gol 24