Lechia o jedną bramkę lepsza od Jagiellonii. Zadecydował błąd obrony

Mariusz Warda
Nie był to dramat, jaki Lechia odegrała w poprzedniej kolejce z Ruchem. Nie był to też majstersztyk, jaki mieliśmy w poprzednim spotkaniu Jagiellonii. Po dość monotonnym spotkaniu Jaga przegrała z Lechią 0:1. Zwycięskiego gola zdobył Piotr Wiśniewski, wykorzystując błąd defensywy gospodarzy.

Mecz Jagiellonii z Lechią rozpoczął się dość niemrawo. Wielu kibicom z minuty na minutę przypominały się dramatyczne obrazy z ostatniej kolejki, kiedy to Lechia i Ruch na spółkę mordowały futbol, a jedyną osobą w okolicach murawy, której zależało był Michał Probierz. Akcje były nieskładne, a jeśli już dochodziły w okolice pola karnego rywali, kończyły się niewłaściwym ostatnim podaniem. Nawet Quintana nie był tym samym Danim, który finezją i spokojem zawstydził w spotkaniu ze Śląskiem większość naszych ligowców. Na uwagę zasługują pustki na trybunach spowodowane irracjonalną porą rozgrywania tego spotkania.

Mecz ożywił się po minięciu pierwszej ćwiartki czasu spotkania. Wtedy to piłkę dostał tuż przed bramką Balaj i zaliczył… zapewne kiks kolejki. W stuprocentowej sytuacji z pięciu metrów huknął bowiem zdecydowanie nad bramką. Pięć minut później Ukah pokazał co to znaczy team spirit. Jedną akcją odciągnął bowiem uwagę zarówno od kiksu Balaja jak i od pamiętnego zagrania kung fu, jakim w niedawnym meczu kadry popisał się Michał Pazdan. Nigeryjczyk wpadł z wysoko podniesioną nogą na Mateusza Bąka. Dosłownie centymetry uchroniły bramkarza Lechii przed bardzo poważną kontuzją. Sędzia bardzo pobłażliwie ukarał Ukaha tylko żółtą kartką. Jeszcze przed przerwą kartkę złapał jeszcze Porębski wskutek czego obydwaj stoperzy gospodarzy musieli mieć się na baczności. Przed samą przerwą świetną okazję do zdobycia gola miał Wojciech Zyska, ale Krzysztof Baran znakomicie obronił sprytny strzał po rzucie rożnym. Pierwsza połowa zakończyła się bezbramkowym remisem.

W drugiej połowie na murawie nie pojawili się już dwaj gracze Jagi. Zeszli Waszkiewicz i Mackiewicz, a za nich pojawili się Tosik i Gajos. Mimo zmian w Jadze, to drużyna gości rozpoczęła od ataków. Niestety żadne z dośrodkowań nie trafiło do gracza, który tę akcję mógłby wykończyć. Kwadrans po rozpoczęciu drugiej połowy sędzia powinien był podyktować rzut karny dla gospodarzy. Rafał Janicki z uporem maniaka pociągał Bekima Balaja za koszulkę. Trudno uwierzyć, że sędzia tego nie dostrzegł. Chwilę później za identyczny faul tyle że w drugą stronę Jakub Tosik otrzymał żółtą kartkę. Z pewnością sędziowanie w tym meczu będzie obiektem wielu pomeczowych dyskusji. Później Popchadze otrzymał żółtą kartkę za dyskusje z sędzią. Generalnie nie sposób było nie dojść do wniosku, że spotkanie wymyka się arbitrowi z rąk. Potwierdziła to sytuacja, gdy Mateusz Bąk dotknął piłkę zanim wyszła za linię końcową boiska. Niestety wszyscy to widzieli poza obsadą sędziowską.

Trudno jednak zrzucać całą winę na sędziego. Gracze obu ekip też nie przykładali się do tworzenia akcji. Dużo było niechlujności. Wspomniany wcześniej Dani Quintana gasł bardzo szybko, a o jakości akcji ofensywnych może świadczyć fakt, że pierwszy groźny strzał w drugiej połowie mieliśmy po ponad dwudziestu minutach jej trwania. Najpierw dla Lechii próbował strzelić Machaj, a później dla Jagi odpowiadał Grzyb. Obydwaj strzelili ponad bramką. Jednak to Lechia była wizualnie lepsza w drugiej połowie. Kwadrans przed końcem spotkania znakomicie uderzał Grzelczak lecz jego strzał przeszedł minimalnie obok słupka. Co się odwlecze to nie uciecze. Po wielbłądzie Ukaha piłka trafia w Grzelczaka, następnie ląduje pod nogami Piotra Wiśniewskiego, który nie myli się w sytuacji sam na sam i wyprowadza swój zespół na prowadzenie. Chwilę później Jaga ma rzut wolny pośredni pięć metrów przed bramką Lechii. Wydaje się, że powinien być rzut karny. Quintana strzelił wprost w mur. Jaga na ostatnie dziesięć minut znacząco się ożywiła, ale było to zbyt późno by urwać punkt Lechii. Spotkanie zakończyło się zasłużonym zwycięstwem gości.

Lechia się przełamała, a Jaga nie zdołała rozegrać drugiego dobrego spotkania pod rząd. Michał Probierz ma co świętować, a Piotr Stokowiec ma o czym myśleć. Tym bardziej, że czekają go jeszcze w tym roku dwa spotkania u siebie. A na Słonecznej prowadzony przez niego zespół już pięć razy musiał uznawać wyższość rywali.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gol24.pl Gol 24