Mecz Polska - Anglia na Narodowym. Historyczna kompromitacja

Daniel Kawczyński
We wtorek mieliśmy być świadkami piłkarskiego święta. Kibice oczekiwali wielkiego spektaklu, gigantycznej sensacji, a nawet momentu historycznego. Kto tak przypuszczał... nie pomylił się.

Kibice na Stadionie Narodowym byli tak bardzo znudzeni brakiem piłkarskich wydarzeń na murawie, że sami postanowili na niej zagościć. Po chwili do akcji wkroczył bohaterski ochroniarz, który w przypływie wielkiego ferworu walki z kibicem wylądował w... kałuży. Teatr dwóch aktorów stanowił momentalną osłodę dla... mega sensacji, której prawdę mówiąc nie spodziewał się nawet największy fantastyk. Nie nie... Polska nie pokonała Anglii, a Wawrzyniak nie wbił bramki Hartowi. Mecz po prostu został odwołany z powodu... ulewy i zalegającej wody na "murawie lepszej niż podczas Euro" (słowa Marka Wypychowskiego -szefa firmy kładącej nawierzchnię na Narodowym"). Bomba na miarę wydarzenia historycznego. Roy Hodgson ostatni raz przeżył to.... 25 lat temu.

W życiu nie pomyślelibyśmy, że obiekt zaopatrzony w takie dobrodziejstwo, jak automatycznie rozsuwany dach może być zalany hektolitrami wody. Na rozum dziecka w wieku przedszkolnym: Gdy pada trzeba zamknąć okno. Pada i jesteś na zewnątrz? Zakładasz kaptur lub bierzesz parasol. A skąd masz wiedzieć czy będzie potrzebny? Oglądasz prognozę pogody.

My obejrzeliśmy. Miało mocno lać - wzięliśmy parasol. Niestety w PZPN-ie pamiętali tylko o osobistych parasolach i licznej puli biletów dla ziomków. Instynktowym zachowaniem dobrego organizatora byłoby udać się do FIFA i strony angielskiej, by poinformować o możliwości wystąpienia niespodziewanych kłopotów i zaproponować rozegranie meczu przy zamkniętym dachu. Oczywiście należało najpierw obejrzeć prognozę długoterminową i zareagować z odpowiednim wyprzedzeniem. Jak tłumaczyła Agnieszka Olejkowska, regulamin FIFA nakazuje, by pojedynek odbywał się w identycznych warunkach jak ostatni trening. Jednak liczono, że może jednak nie będzie padać i wszystko wypadnie ok.

Jak już nikt nie ruszył wtedy palcem, wypadało myśleć dalej. Gdy zaczynało kapać, należało w te migi rozłożyć dach i złożyć przed pierwszym gwizdkiem. Murawa nie byłaby tak nasiąknięta. Przemokłaby dopiero później. Bądź, co bądź na pewno nie znalazłaby się w tak tragicznym stanie. A przypomnijmy, że padać miało tylko dwie godziny!

W sumie, nie wiemy co bardziej nas zaskakuje. Nierozsunięty dach czy murawa? Od momentu powstania Stadionu Narodowego, zmieniała się aż cztery razy, a więc każda kolejna powinna być lepsza od poprzedniej. Było na odwrót. Ta ostatnia zamiast najlepsza - była najgorsza i przebiła wszelkie możliwe granice żenady.

Już w trakcie sparingu z RPA nie dało się nie zauważyć dziur i nierówności. Kamil Grosicki w rozmowie z Ekstraklasa.net mówił: "Mamy kilka naprawdę imponujących obiektów, ale stan nawierzchni wygląda fatalnie. Nie wiem, czym to jest spowodowane. Te dziury są naprawdę niebezpieczne. Można przecież zrobić sobie krzywdę".

Ale kto by się tam przejmował stanem murawy. Na słowa Grosickiego, ani innych zawodników, obawiających się stanu boiska nikt nie raczył godnie zareagować. Odpowiedział jedynie wspomniany wyżej pan Wypychowski, który uznał, że boisko jest lepsze niż na Euro. Wnioskujemy więc, że najlepsze z dotychczasowych i nic nie ma prawa się stać.

Niestety szef "Zielonej Architektury" albo nie oglądał piątkowego spotkania, albo jest ślepy, albo wciskał kit. Ale przecież chyba każdy wiedziałby, że skoro na sucho jest źle, tak na mokro będzie jeszcze gorzej.

Gdybyśmy nie wiedzieli, że jesteśmy na stadionie, w życiu nie pomyślelibyśmy, że to zmoczone pole to murawa przed meczem eliminacji Mistrzostw Świata. Bardziej stawialibyśmy na pole ekskluzywnej odmiany ryżu, albo napełniający się zbiornik retencyjny. Inni nazwali rzecz po imieniu - Basen Narodowy w Warszawie. Niestety organizatorzy pomylili dyscypliny. Mieliśmy chyba grać z Anglikami w piłkę wodną w deszczówce...

Faktem jest, że we wtorek lało jak scebra. Ale przecież zdarzały się o wiele gorsze sytuacje. Przykład mieliśmy w trakcie Euro 2012, kiedy Francja mierzyła się z Ukrainą w Doniecku. Planowano przełożenie, kibice sami opuszczali trybuny. A arbiter nie zamierzał przekładać widowiska. Wszystko się odbyło, w ciężkich, bo ciężkich warunkach, ale się odbyło. Co ciekawe stan boiska, pomimo silniejszych niż wczoraj opadów, sprawiał wrażenie znacznie lepszego. Dlaczego? Bo zainwestowano w napowietrzany i podciśnieniowy drenaż.

Czy u nas nie można było pokusić się o podobne rozwiązanie? W zamian, jak stwierdził architekt Stadionu Narodowego, zmniejszono warstwę drenażową z 23 do 2 centymetrów. Brak słów. Jak przy czymś takim można doprowadzić do odpływu większej ilości wody? Choć nie wiadomo jakby się chciało, po prostu się nie da! Ciekawe co mówił na to PZPN?

Ukłony należy jednak skierować w kierunku Narodowego Centrum Sportu za oszczędną inwestycję, ale za to przynoszącą olbrzymie zyski w postaci pustych miejsc na trybunach.

Skupmy się teraz na najbardziej poszkodowanej grupie - kibicach. Choć większość biletów trafiło do rodzin PZPN-u, nie mogli zbojkotować tak arcyważnego wydarzenia. Pobrali pożyczki, zadłużyli się, wyciągnęli ostatnie oszczędności z kont, wzięli wolne u szefa, zwolnili pociechy ze szkoły, wydali pieniądze na transport, nocleg, wyżywienie. A wszystko po to, by dopingować "biało-czerwonych" i poczuć atmosferę piłkarskiego święta.

Niestety w tym momencie, kilkadziesiąt tysięcy ludzi przeżyło rozczarowanie, być może jedne z największych w życiu. Część musiała wrócić w swoje strony i z różnych powodów nie zasiądzie na trybunach. Inni nawet nie wiedzą czy będą mogli wejść na stadion. Planuje się bowiem rozegranie meczu bez udziału publiczności. Kiedy to się okaże? Nie wiadomo. Niewykluczone więc, że kolejne pieniądze pójdą na zmarnowanie.

Co zrobi PZPN? Jeżeli zwróci ludziom pieniądze za bilety, będzie cały zadowolony ze szczodrego kroku. A czy kogoś tam ruszy sumienie i spojrzy ile kosztuje benzyna, przejazd pociągiem, obiad w barze czy nocleg w hostelu?

Czy ktoś pomyśli o piłkarzach, którzy w piątek mają rozgrywać mecze ligowe. Czy kogoś to ruszy? Czy ktoś zbierze razem wszystkie szkody i zda sobie sprawę, że można im było zapobiec? Niestety, taka jest nasza polska rzeczywistość...

Najlepszą puentą zaserwowała na twitterze, posłanka Platformy Obywatelskiej - Małgorzata Kidawa-Błońska: - Takie rzeczy przecież się zdarzają. I tak mieliśmy pogodną jesień do tej pory.

Bez komentarza

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gol24.pl Gol 24