Miało być dwieście kilometrów miłości, a zostało dwieście kilometrów niechęci. Szczecin - Poznań, jak to się stało?

Michał Elmerych
Michał Elmerych
Gdyby wszystko poszło zgodnie z planem, to dwa lata temu gościlibyśmy na brylantowych godach. Bo tak nazywa się 75 rocznicę ślubu. A w 1945 roku swój ślub zawarły… Poznań i Szczecin. Co poszło nie tak, że ów związek nie przetrwał. W przededniu meczu Pogoni Szczecin z Lechem Poznań napisać można spokojnie, że wszystko. Ale po kolei.

Zdobyty 26 kwietnia 1945 roku przez Sowietów Szczecin był miastem opustoszałym, o wciąż nierozstrzygniętej przynależności państwowej. Już 27 kwietnia Zastępca Pełnomocnika Rządu R.P. przy 1 Białoruskim Froncie, kapitan Wiktor Jaśkiewicz otrzymał iskrówkę: „Niezwłocznie obsadzić zdobyty Szczecin, mianować prezydenta miasta, sformować zarząd miejski, przygotować kwatery dla Urzędu Wojewódzkiego. Borkowicz”. Podpisany pod nią Leonard Borkowicz był Pełnomocnikiem Rządu na Pomorze Zachodnie i od kilkunastu dni ściśle współpracował z inżynierem Piotrem Zarembą. Ten urodzony w Heidelbergu urbanista ostatnie lata spedził w Poznaniu.

Pracował w tamtejszym Zarządzie Miejskim, skąd zdecydował się (zgodnie ze swoimi zainteresowaniami) odejść i poświęcić się Ziemiom Zachodnim. To on dostał propozycję zastania pierwszym prezydentem miasta. Przyjął ją i tak zaczęła się poznańsko- szczecińska powojenna historia.

ZOBACZ TEŻ:

Miodowe miesiące

Jako człowiek inteligentny Zaremba doskonale wiedział, że Szczecina nie da się przejąć w pojedynkę ani nawet z kapitanem Jaśkiewiczem, z którym już 28 kwietnia zjawił się w mieście. Potrzebował ludzi. Skąd ich wziąć? Najlepiej będzie skorzystać z tych, których znał najlepiej. Z fachowców z Poznania. I tak też zrobił.

Ówczesny „Głos Wielkopolski” na wielką skalę prowadził akcję pod hasłem „obsadzamy Szczecin”. Zachęcano ludzi do przyjazdu w rozmaity sposób. „Jeśli chodzi o warunki życiowe, oczekujące szczecińskich kolonistów to są one zupełnie dobre. Oczywiście warunki te zależeć będą przede wszystkim od ich własnej pracy, dobrej woli i zaradności. Szczecin jest zniszczony w znacznie mniejszym stopniu niż Poznań. Mieszkań jest pod dostatkiem i to w stanie umożliwiającym natychmiastowe zamieszkanie i urządzenie się. Niezniszczone sklepy i warsztaty czekają na polskich kupców i rzemieślników” – donosił Eugeniusz Żytomirski już 8 maja. Jak zaznaczał w swej trzyczęściowej relacji „Szczecin znowu Polski”, jadąc do miasta, wyprzedził już grupę poznańskich osadników. Werbunek prowadzony był dalej i był na tyle skuteczny, że w połowie maja spośród 4300 Polaków przebywających w Szczecinie większość pochodziła z Wielkopolski.

To wszystko upoważniało prezydenta Szczecina do stwierdzenia: „ Miasto Poznań objęło nad miastem Szczecinem patronat: zorganizowane przez ob. prez. Maciejewskiego ekipy techniczne już są w drodze lub wyjeżdżają. Oba miasta złączone wspólnymi węzłami, po raz pierwszy bodaj w historii miast polskich będą się wzajemnie uzupełniać, współpracować i pomagać. Poznań nie zapomni o swych obywatelach w Szczecinie; Szczecin zawsze będzie czerpał z Poznania siły - gospodarcze i kulturalne, potrzebne do dalszego rozwoju. Liczę, że już w niedługim czasie pociąg pospieszny Poznań-Szczecin będzie stale przepełniony — jazda ta będzie dla każdego pomostem do swego rodzinnego miasta jednego nad Wartą — drugiego nad Odrą!” – mówił po wiecu na jednym z poznańskich placów. Coś jednak poszło nie tak.

Pierwsze zgrzyty

Już w grudniu 1945 roku pojawiła się pierwsza rysa na tym, wydawałoby się idealnym związku. A poszło o tramwaje… Jednymi z pierwszych fachowców, jacy zawitali do Szczecina z Poznania byli tramwajarze. To oni spowodowali, że tramwajowy ruch powoli wracał na szczecińskie ulice. Kilometr po kilometrze odbudowywali szlaki. Dość napisać, że już w grudniu w mieście funkcjonowały cztery linie tramwajowe. To była prawdziwa torowa rewolucja. I wówczas… Szczecin postanowił sprzedać Poznaniowi swoje tramwaje.

- Zwrócił się do nas zatem Poznań, którego tramwajarze tworzyli podstawową ekipę Tramwajów Szczecińskich z prośbą, aby można było Poznaniowi odstąpić kilka lub kilkanaście wozów tramwajowych, które stojąc w remizach, nie mogły być użyte przez nas wcześniej jak za 2, 3 lata. (…) Transakcja ta oczywiście została poparta żywą gotówką, żywymi czekami i ona pozwoliła nam przetrwać tę groźną jesień i nie mniej groźną, czekająca nas zimę, a jednocześnie pozwoliła uratować tabor przed dalszym zniszczeniem i pozwoliła Poznaniowi pokonać prawie, że radykalnie ówczesne wielkie trudności komunikacyjne - tłumaczył w dokumencie Polskiego Radia Szczecin profesor Zaremba.

Chyba jednak nie do końca, bo jak donosiła jedyna wówczas szczecińska gazeta, mimo sprzedaży wozów za 8,5 miliona złotych to „Niestety nie zdołano uzyskać przed 1 stycznia 1946 r. zaliczki na poczet transakcji która umożliwiłaby większe wypłaty na poczet zaległych uposażeń pracowników miejskich, tak niezbędnych przed świętami”, Małżonek który przed świętami skąpi swojej drugiej połówce? Krok do konfliktu gotowy.

Szczecin podoba się wielu

Z biegiem kolejnych miesięcy okazało się, że miasto podoba się wielu. Zjeżdżali więc do niego z różnych stron i różnych proweniencji ludzie. Poznaniacy wśród Szczeciniaków stanowili z każdą chwilą mniejszy odsetek. W 1950 roku przeprowadzono Spis Powszechny. Jak wynika z niego, a szczegółową analizę znaleźć można w opracowaniu „Pochodzenie terytorialne ludności Ziem Zachodnich w 1950 roku”, z Poznania i okolic pochodziło nieco ponad 10 procent ludności Szczecina, a dokładnie 24 303 mieszkańców. Jeśli jednak dodać dwie grupy, których miejscem dotychczasowego życia było miasto stołeczne Warszawa i województwo warszawskie to okazuje się, że jest ich około 30 tysięcy. Poznań wbrew temu co deklarowano pięć lat temu, zaczął coraz mniej znaczyć w Szczecinie. A to był dopiero początek. Bo miasto zaczęło przeżywać boom demograficzny. Rosły pokolenia urodzonych w Szczecinie dzieci, którym miłość do Poznania wcale była nie w smak. Zwłaszcza jak usłyszały co ich ojców, albo dziadków spotkało w 1958 roku na poznańskim stadionie. To już był powód do rozwodu.

Awantura goni awanturę

Drużyny z Poznania dość często przyjeżdżały na zmagania do Szczecina. Także piłkarze. To w meczu z poznaniakami inaugurowano sztuczne oświetlenie na stadionie przy ulicy Twardowskiego. To w końcu przez jakiś czas były drużyny należące do jednego zrzeszenia sportowego (taki stalinowski twór na wzór radziecki) „Kolejarz”. Grywał więc Kolejarz Szczecin z Kolejarzem Poznań towarzysko, ale kiedy pierwszy raz obie drużyny stanęły naprzeciwko siebie oficjalnie, jedna nazywała się Pogoń, a druga Lech. Był rok 1958. Wiosna. Na mecz II ligi do Poznania wybrało się dwoma pociągami specjalnymi i innymi środkami transportu trzy tysiące fanów szczecińskiego zespołu. Trzynaście lat po płomiennych deklaracjach miłości obu miast na stadionie Lecha przywitały ich gwizdy, niewybredne okrzyki i owinięte w gazety… kamienie. Fani szczecińskiego zespołu zostali nimi obrzuceni na trybunach. Miarka się przebrała, miłość zgasła ostatecznie.

Zdrada? Czy wymysł gazet

Jeśli nawet rozwód nie nastąpił w 1958 roku, to całkowity rozkład pożycia kibicowskiego przyniosło 10 kolejnych ligowych starć, z których Lech nie wygrał żadnego. Nic dziwnego, że kiedy w połowie lat 80-tych zeszłego stulecia kibice ze Szczecina pojawiali się na Bułgarskiej, cały stadion skandował „Pogoń śledzie, syfem jedzie”. Od chłopców podających piłki, po staruszka wymachującego laską.

W Szczecinie zresztą też przybysze z Poznania dostawali za swoje. I pod tym względem nic się nie zmieniło. Lech pierwszy raz z Pogonią wygrał w lidze w sezonie 1974/75. I to jak twierdza fani Dumy Pomorza tylko dlatego, że miał w składzie zawodnika, który ich zdaniem uciekł ze Szczecina. Tak opisywał tamte wydarzenia Roman Jakóbczak w książce „70 historii na 70-lecie Pogoni”: „Nie było łatwo zmienić zespół. Potem rozdmuchali jednak z tego aferę, bo ja i Włodek graliśmy dość dobrze i często. Pogoń zawiesiła nas na pół roku za karę i nie mogliśmy w teorii grać nawet w sparingach Lecha. Później z Lechem graliśmy w Szczecinie, ale ja nie odczuwałem niechęci. Ta „ucieczka” była nakręcona głównie przez gazety”. Jednak Wojciechowski, czyli wspominany przez Jakóbczaka Włodek pamięta to inaczej: „W Szczecinie kibice nie witali nas przychylnie. Co tu dużo mówić – gdy przyjmowaliśmy piłkę, to nas wygwizdywali. To jednak jest normalne. Tak jest w piłce. Zgodzę się, że dla kibiców nie było to nic przyjemnego, ale nasza perspektywa była taka, żeby mieć godne warunki do życia”.

Gazety, czy nie gazety – fakt pozostaje faktem, że pod koniec zeszłego stulecia dla sympatyków Pogoni Lech stał się rywalem numer jeden

od 16 latprzemoc
Wideo

CBŚP na Pomorzu zlikwidowało ogromną fabrykę „kryształu”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Miało być dwieście kilometrów miłości, a zostało dwieście kilometrów niechęci. Szczecin - Poznań, jak to się stało? - Głos Szczeciński

Wróć na gol24.pl Gol 24