(Nie)zapomniane drużyny XXI wieku. Czechy - Euro 2004

Kajetan Mańka
Z czym kojarzą się wam Mistrzostwa Europy rozgrywane prawie 10 lat temu w Portugalii? Większości zapewne, zresztą całkiem słusznie, z sensacyjnym triumfem reprezentacji Grecji, ale dla wielu obserwatorów prawdziwymi bohaterami tej imprezy byli Czesi. Trudno się jednak temu dziwić, skoro drużyna Karela Brucknera do dziś uznawana jest za najlepszą w historii kraju.

To niesamowite, że ten liczący niewiele ponad 10 mln mieszkańców kraj, w jednym momencie doczekał się fali tak znakomitych piłkarzy. Drużyna z 2004 roku to była prawdziwa mieszanka rutyny z młodością. Z jednej strony dopiero co wchodzący w świat wielkiego futbolu Petr Cech, Tomas Rosicky czy Milan Baros, z drugiej - doświadczeni już Karel Poborsky, Tomas Galasek i Jan Koller. No i oczywiście człowiek, bez którego nikt nie wyobrażał sobie drużyny narodowej, wielki przywódca, jeden z najlepszych piłkarzy świata ostatnich kilkunastu lat - Pavel Nedved. Tak, to była prawdziwa złota generacja czeskiego futbolu. Generacja, która pod wodzą Karela Brucknera miała osiągnąć historyczny sukces i sięgnąć po wymarzony Puchar Henriego Delaunaya.

Już kwalifikacje do portugalskiego turnieju pokazały, że Nedved i spółka mogą być czarnym koniem imprezy. Czesi bez problemów wygrali swoją grupę eliminacyjna, a jedyne punkty stracili remisując w wyjazdowym meczu z Holendrami. Świetnych nastrojów za naszą południową granicą nie popsuło nawet pechowe losowanie fazy grupowej Euro 2004. Podopieczni Brucknera trafili wraz z Holandią, Niemcami i Łotwą do grupy D, którą nie bez powodu nazwano "grupą śmierci".

[img]http://www.footballuser.com/formations/2013/10/852559_Czech_Republic.jpg

Pierwszym przeciwnikiem była Łotwa. Absolutny debiutant i kopciuszek na europejskich salonach, niespodziewanie okazał się ciężkim przeciwnikiem dla Czechów, którzy dopiero w 85. minucie, za sprawą rezerwowego Marka Heinza, zdobyli zwycięską bramkę. Po tej wygranej przyszedł czas na mecz z Holendrami. Mecz, który okazał się najlepszym spotkaniem całego turnieju, a przez wielu obserwatorów do dziś uważany jest za jeden z najbardziej emocjonujących pojedynków w całej historii Mistrzostw Europy. Po kolei. Holendrzy po 20. minutach prowadzili 2:0, ale właśnie w tym momencie swój trenerski kunszt pokazał Karel Bruckner. Już po utracie drugiej bramki, nie czekając na przerwę w grze, postanowił dokonać pierwszej zmiany. Za prawego obrońce Zdenka Grygere, wszedł doświadczony Vladimir Smicer i Czesi szybko zdobyli bramkę kontaktową. W 62. minucie za jedynego defensywnego pomocnika w drużynie - Tomasa Galaska, na boisku pojawił się Marek Heinz, czyli... kolejny napastnik. W tym momencie na boisku przebywało zaledwie trzech zawodników o zadaniach stricte defensywnych, cała reszta raz po raz atakowała bramkę Edwina van der Saara. Ultraofensywna taktyka w końcu przyniosła skutek i w 71. minucie Milan Baros doprowadził do wyrównania. To nie był jednak koniec emocji na stadionie w Aveiro. Mimo, że remis był korzystnym rezultatem dla obu drużyn, Czesi dalej atakowali i na dwie minuty przed końcem spotkania wspomniany wcześniej Smicer dał upragnione zwycięstwo. - To fantastyczna noc dla naszego kraju, jestem dumny z moich zawodników - słowa Brucknera po tym spotkaniu cytowały wszystkie media za naszą południową granicą.

Po dwóch spotkaniach fazy grupowej Czesi zapewnili sobie awans do ćwierćfinału i ostatni mecz z Niemcami mogli potraktować ulgowo. Wiedział o tym sam szkoleniowiec, który dokonał wielu roszad w składzie i dał odpocząć największym gwiazdom. Nie przeszkodziło to jednak w sięgnięciu po kolejne zwycięstwo. Ostatecznie Czesi z kompletem punktów wygrali "grupę śmierci" i mogli szykować się do meczów fazy pucharowej. W ćwierćfinale przyszło im się zmierzyć z reprezentacją Danii. Spotkanie rozgrywane w Porto nie przyniosło spodziewanych emocji, głównie za sprawą Duńczyków, którzy okazali się drużyną o przynajmniej klasę słabszą od Czechów. Dwie bramki Milana Barosa i jedna Jana Kollera załatwiły sprawę i naszym sąsiadom nie pozostało nic innego jak czekać na rywala w półfinale.

Mecz półfinałowy reklamowano jako starcie dwóch, zupełnie różnych od siebie, filozofii futbolu. Z jednej strony grający pięknie i niezwykle ofensywnie Czesi, z drugiej świetnie poukładani na tyłach Grecy, którzy pod batutą Otto Rehhagela zadziwili całą piłkarską Europe odprawiając po drodze do półfinału Hiszpanię i Francję. Nikt nie wyobrażał sobie, że cudowny, grecki sen może trwać dalej. To miał być wieczór Brucknera i jego piłkarzy, ale... piłka nie zawsze jest sprawiedliwa. Spotkanie rozpoczęło się tak, jak wszyscy przypuszczali, i już w pierwszych minutach Tomas Rosicky trafił w słupek, a strzały Jankulovskiego i Kollera świetnie wybronił Antonis Nikopolidis. Jednak jeszcze przed przerwą miała miejsce sytuacja, która okazała się kluczowa dla dalszych losów spotkania. Z powodu kontuzji boisko musiał opuścić Pavel Nedved, a więc absolutnie czołowa postać zespołu. Cała druga połowa to bicie głową w mur Czechów, którzy bez swojego kapitana nie potrafili przedostać się przez skomasowaną obronę Greków. Do wyłonienia zwycięscy potrzebna była dogrywka, w której obowiązywała dawno już nieistniejąca zasada "srebrnego gola" (arbiter odgwizdywał koniec meczu po pierwszej połowie dogrywki w przypadku prowadzenia jednej z drużyn). I to właśnie ten przepis pogrążył bohaterów niniejszego artykułu. Była 105 minuta, kiedy Grecy wykonywali czwarty w tym spotkaniu rzut rożny. Chwila nieuwagi, moment dekoncentracji w kryciu i stało się. Traianos Dellas - 1:0. Na odpowiedź nie było już czasu i całe Czechy zalały się łzami.

Czesi nie wykorzystali w Portugalii swojej wielkiej szansy. Co prawda dwa lata później na Mistrzostwa Świata do Niemiec pojechała reprezentacja w podobnym składzie personalnym, ale kluczowi gracze nie byli już w tak doskonałej dyspozycji, jak na Euro 2004 i mundial skończył się dla naszych sąsiadów już na fazie grupowej. Nie mogło być jednak inaczej skoro Nedved i Poborsky mieli już 34 lata, Koller i Galasek - 33, a Smicer do Niemiec w ogóle nie pojechał. Dwa lata wcześniej Karel Bruckner wycisnął z tych weteranów wszystko co najlepsze, a dokoptując do nich utalentowanych Barosa, Cecha czy Rosickiego stworzył zespół, który miał wszystkie argumenty, aby sięgnąć po Mistrzostwo Europy. Niestety rzeczywistość okazała się brutalna i marzenia czeskich kibiców prysły jak bańka mydlana. Patrząc na obecną reprezentacje i jej wyniki w eliminacjach do Mistrzostw Świata w Brazylii wydaję się, że owe marzenia jeszcze długo pozostaną niespełnione.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na gol24.pl Gol 24