Pogoń ma 75 lat… W wolnym mieście Szczecin, gdzie Gryf herbem miasta jest… wszystkie drogi prowadzą na Twardowskiego

Michał Elmerych
Michał Elmerych
W 1948 roku powstał klub, który dla wielu jest naprawdęwszystkim. W sobotę urodzinowa impreza
W 1948 roku powstał klub, który dla wielu jest naprawdęwszystkim. W sobotę urodzinowa impreza Andrzej Szkocki
Pogoń Szczecin ma 75 lat. Nie jest ani najstarszym, ani najbardziej utytułowanym klubem na Pomorzu. Bezsprzecznie jest za to jego Dumą. Od lat dla wielu jest też najważniejszym elementem życia. Kibice mają ją w sercach i w… nogach.

Właściwie wyjścia nie było. Dziadek Ignacy, kiedy w 1946 roku przyjechał z Wilna, już był zakochany w futbolu. Obserwował ligowe mecze Śmigłego. Wiele ich nie było, ale pasja została. Oprócz bycia kibicem był też stolarzem. Kiedy wraz z rodziną postanowił jechać dalej niż tylko do Trójmiasta (tam została część przyjaciół i krewnych) i dotarł do Szczecina, dostał skierowanie do pracy w Urzędzie Bezpieczeństwa. Tutaj wyboru nie miał. W ubeckiej stolarni już tak. Mógł albo strugać trumny, albo bramki na stadionie. Wybrał to drugie. Przynajmniej nikt nie widział, jak modlił się przed pracą. A potem zmienił pracę i został kurierem w jednym z przedsiębiorstw. I tak się jakoś składało, że zawsze miał kurs tam, gdzie grała któraś ze szczecińskich drużyn. Arkonia albo Pogoń. I tak do końca lat sześćdziesiątych, kiedy przeszedł na emeryturę.

Ojciec Stanisław swoją drogę na Pogoń przejechał z Garwolina, przez Koszalin, Warszawę i w końcu Szczecin. Z kilkoma zawodnikami, którzy jesienią 1958 roku wywalczyli historyczny pierwszy awans Pogoni do I ligi, był po imieniu. Wyjścia nie było. Za to było bliżej.

Unisławy - Niedziałkowskiego - Mickiewicza - Twardowskiego

To jakieś 2,5 kilometra. Bliziutko. Tylko nie jak ma się niecałe pięć lat i trzeba przedreptać tę odległość. Za kilka dni minie 48. rocznica pierwszego spaceru tą trasą. Ojciec zabrał mnie na mecz Pogoń - Arka Gdynia. Każdy ma swój pierwszy mecz, prawda? Dziś, kiedy czytam relacje z niego, śmieję się, że te wszystkie lata z pustą gablotą to przeze mnie. „Pogoń wygrała, ale zgubiła styl” - napisała jedna z gazet. Może rzeczywiście to wszystko ja? No, ale jak się kibicowanie zaczyna od Arki Gdynia? Do końca lat 70. chodziliśmy tą najkrótszą trasą. Więcej było wówczas rozczarowań niż zachwytów, chociaż to właśnie tam przeżyłem coś, czego diagnozę przeczytałem lata później.

„Czym właściwie jest klub? To nie budynki, dyrektorzy czy ludzie, którym płaci się za ich reprezentowanie. Nie chodzi o kontrakty telewizyjne, klauzule wyjścia, działy marketingu czy boksy dla kadry kierowniczej. To hałas, pasja, poczucie przynależności, duma z Twojego miasta. To mały chłopiec po raz pierwszy wspinający się po schodach stadionu, chwytający ojca za rękę, gapiący się na tę uświęconą murawę pod nim i który, nie mogąc nic z tym zrobić, zakochuje się”. To słowa Bobby’ego Robsona, znakomitego angielskiego menadżera. To diagnoza jednostki, dziesiątek, setek, tysięcy, milionów. Nie ma prostszej definicji, czym jest i skąd bierze się miłość do piłkarskiego klubu. Nawet takiego, który od powstania w 1948 roku przez dekadę tuła się po niższych ligach, potem przez kolejną lawiruje między I a II ligą i w końcu zadomawia się w tej wyższej. Ale koniec końców spada w 1979 roku i nie pomaga w utuleniu żalu „Ramaya” Africa Simone’a słyszana ze stadionowych głośników. Jest po prostu smutek, a pierwsza szyta przez mamę flaga strzępi się od machania.

Unisławy - Felczaka. Unisławy - (Wyzwolenia - Niepodległości - Narutowicza) - Niedziałkowskiego - Mickiewicza - Twardowskiego

Pogoń od początku była klubem wielosekcyjnym. Na siatkarzy i bokserów ze względu na wiek nie udało mi się załapać. Za to na koszykarzy i szczypiornistki i szczypiornistów już tak. Paweł Waniorek i Zbigniew Majcherek - to dwa nazwiska z koszykarskich parkietów, które wyrecytuję zawsze, nawet obudzony w środku nocy. Niewiele? To i tak 2/5 składu.

Poza tym mecze Wilków Morskich w hali Wojewódzkiego Domu Sportu były bardziej spotkaniami z kumplami niż wielkimi kibicowskimi przeżyciami. Chociaż koszykarze grali z polotem i nawet Puchar Polski zdobyli.

Ale już piłkarki ręczne! O panie! Jak grały te panie! „W górę serca, Pogoń mistrzem jest” - śpiewaliśmy po sukcesach - mistrzostwa kraju, puchary, medale. To najbardziej „medalodajna” zespołowa sekcja w klubie. Bo panowie też kończyli zmagania na podium. To specjalnie dla nich powstała hala sportowa przy Twardowskiego, bo wcześniej zarówno panie, jak i panowie grali w byłej ujeżdżalni koni przy Narutowicza. No ale jednak piłkarze…

Unisławy (Maciejowicka) - plac Lenina - 5 Lipca - (autobus 71) - Noakowskiego - Jagiellońska - (tramwaj numer 7) - Twardowskiego

Sportowo to lata 80. zeszłego stulecia były genialne. Dwa finały Pucharu Polski, dwa medale, mecze pucharowe, awans do I ligi, mistrzostwo jesieni. Marek Leśniak, Marek Ostrowski i Leszek Jezierski. Bali się nas wszyscy. Nie tylko fani holenderscy i kibice angielscy (no i polska milicja). Bali się nas w Warszawie, Krakowie, Poznaniu. Tylko w Zabrzu się nie bali i zawsze ogrywali.

Jak wiosną 1987 roku. My tu idziemy po mistrza, tylko musimy wygrać z Górnikiem, a tutaj bach. I jeszcze raz bach. Nasze jedno bach nie zdało się na wiele. Zostaliśmy jedynie wicemistrzami. To i tak lepiej niż w 1984, kiedy byliśmy na trzecim miejscu. Ale to właśnie w tym 1984 zasmakowaliśmy europejskich pucharów. Graliśmy z 1. FC Koeln. Zespół z Niemiec miał pełne portki, kiedy najpierw u siebie wygrał ledwo, ledwo, a potem w Szczecinie, gdyby nie pomyłki z karnych Adama Kensego i Marka Leśniaka, to Harald Schumacher, Klaus Allofs i Pierre Littbarski musieliby grać przynajmniej dogrywkę. Byliśmy lepsi. I tak blisko 40 lat to pamiętamy!

A potem się posypało. Było lato 1989 roku. Ustrój się zmieniał, zdałem maturę, a kilka miesięcy później orzeł w polskim godle odzyskał koronę. A po dwumeczu barażowym z Motorem Lublin spadliśmy do II ligi.

Te lata osiemdziesiąte to jeszcze wchodzenie na stadion bez biletu. Raz pomagało się starszej pani wnieść koszyk ze słodyczami, które sprzedawała na trybunach, a innym, stojąc na przejeździe kolejowym na Jagiellońskiej, prosiło się: „weźmie mnie pan” i szło się z przypadkowym gościem. No i jeszcze ten plac Lenina. Ważny, bo tam był saturator a przy nim pan, który znajomym polewał nie tylko gruźliczankę. Kiedy chodziłem z ojcem, tam zawsze był przystanek. A jak nie szło się z ojcem, to trzeba było uciekać ze szkoły. Albo wracać na piechotę od babci i zza bramy na Twardowskiego oglądać, jak w pucharowym meczu Pogoń gra z Odrą Opole. Gol w dogrywce zastał mnie już na moście, ale tyłek i tak potem bolał. Wracałem z siatką jabłek trzy godziny...

A to mistrzostwo w 1987 to przepiliśmy na autostradzie. Serio. Ojciec Grzegorza, mojego kumpla, był samochodowym rzeczoznawcą. I Grześ podwędził mu jakiś koniak. Zabrał ze sobą dwóch kumpli i poszliśmy w krzaki przy autostradzie. Koniak dla siedemnastolatków to nie jest ambrozja. Działo się wiele, ale nie znaliśmy wyniku meczu. To zaczęliśmy zatrzymywać samochody na czymś, co wówczas nazywaliśmy autostradą. W końcu usłyszeliśmy, że przegraliśmy 1:2. Już nie pamiętam, co nami bardziej wstrząsnęło - Napoleon, który wypiliśmy, a którego drużyna nie wygrała, czy sam wynik.

Wielu kibiców Pogoni, którzy zaczęli na mecze chodzić w XX wieku, mówi o sobie, że są „wychowani pod jupiterami”
Wielu kibiców Pogoni, którzy zaczęli na mecze chodzić w XX wieku, mówi o sobie, że są „wychowani pod jupiterami” Andrzej Szkocki

Maciejowicka - autobus 71 (B) - tramwaj numer 7 - Twardowskiego

Lata 90. były jak sinusoida. Człowiek z kibica stał się pismakiem i stadion stał się jego miejscem pracy. Na samym początku ostatni raz zabrałem ojca na mecz. Nie chodził na Pogoń od kilku lat, ale wówczas pojechaliśmy. Jan Daniec strzelił bramkę z rzutu karnego i Pogoń ocaliła swój byt w… II lidze.

Dziś, kiedy idę do ojca w odwiedziny, mijam miejsce, gdzie za płytą nagrobną stoi urna z prochami Jana Dańca. Zawsze się do niego uśmiecham. Olgierd Moskalewicz, Dariusz Szubert nie mówili do nas inaczej niż „inżynieria”. Pracowałem wówczas w takiej kablowej telewizji i robiliśmy materiały o naszym ukochanym klubie. Do dziś ci, którzy słyszeli tamtejsze produkcje, śmieją się ze mnie, jak zadawałem pytania Radosławowi Majdanowi. „Radku, powiedz nam”, „Jak myślisz, Radku”… Byłem przez jakiś czas „Radku, Radku”.

Tamta Pogoń to już nie byli idole, to byli kumple. Byliśmy razem w Szwecji i Austrii na Intertoto. My znaliśmy ich tajemnice, oni zaś nasze. Nie, nie, nie… co zdarzyło się na promie, zostaje na promie, co w autokarze, w autokarze. A co w „El Greco”, to tam (chociaż już nie ma lokalu, gdzie świętowało się zwycięstwa). Do dziś używam zdania (czasami), które wówczas usłyszałem od jednego z zawodników: jest mi tak dobrze, że dobrze mi tak.

I pamiętam mecz w Bełchatowie, po którym wściekłość mieszała się ze smutkiem, a Grzegorz Niciński siedział oparty o słupek. Piłkarze byli częścią naszego życia, a my częścią życia piłkarzy. W tych cholernych skorumpowanych czasach, kiedy rzadko co było czyste. Jak bramka Andrzeja Rycaka z Polonią Warszawa, po której biegł do nas, a my krzyczeliśmy, cytując reklamę: a łyżka na to - niemożliwe. I jak jeden z piłkarzy po wygranej z GKS Bełchatów zupełnie nagi stanął na balkonie wieżowca przy al. Wojska Polskiego i zaśpiewał: „mam czyściutkie sumienie…”. Dziś wiemy, ile to wówczas znaczyło.

Z chłopakami z Pogoni byłem w Londynie na Anglia - Polska. Bo jeden z nich bał się latać i zwolniło się miejsce. To był niezapomniany wyjazd, ale sami wiecie… Co zdarzyło się w Londynie…

Poznałem kilku prezesów, trenerów, zawodników. I prezydentów i wiceprezydentów Szczecina. Zawsze spieraliśmy się o Pogoń. I z tym prezesem, co to miał przy sobie zawsze butelkę coca-coli, a im więcej z niej pociagał, tym miał szersze horyzonty. I z tym wiceprezydentem, który nigdy nigdzie nie ruszał się bez szczoteczki do zębów. I nie zamykał drzwi na noc, bo po co mają je wyważać, jak przyjdą o szóstej? Ale Pogoń zawsze była najważniejsza.

Odyńca, Wołoska, Sonaty, Bacha - Warszawa Wschodnia - Szczecin Główny - autobus 75 - Witkiewicza

Nie było mnie przez parę lat. Pracując w Warszawie, przeżyłem i śmierć, i zmartwychwstanie Pogoni. Nie było okazji, pracując w „Przeglądzie Sportowym”, pisać o szczecińskim klubie.

Moja córka pierwszy piłkarski mecz na żywo zobaczyła też na Łazienkowskiej (ale wówczas była jeszcze zgoda). Jedząc obiad w warszawskiej restauracji, powiedziałem kobiecie mojego życia, że jak Pogoń wygra w Zabrzu, to się z nią ożenię. Do tamtego dnia Pogoń w ekstraklasie nie wygrała tam nigdy. Ale wówczas to zrobiła i w tym samym sezonie popadła w niebyt. Wciąż jesteśmy ze sobą.

A potem nie potrafiłem w przerwie meczu z Lechem, kiedy Marcin Robak miał już cztery gole na swoim koncie, wymówić słowa. Głos się łamał z zimna, a do oczu leciał dym z grilowanych kiełbas. No nie dało się mówić.

„Jesteśmy zawsze tam, gdzie gra kapitan Grant” śpiewaliśmy, kiedy na kilka godzin z kolegami pojawiłem się na pucharowym meczu. W prezencie zawsze dostawałem coś związanego z Pogonią. Abym nie zapomniał.

I chociaż po jakiejś imprezie, kiedy zasnąłem, kobieta mojego życia odprowadzała mnie do łóżka, śpiewając: „My kibice z Łazienkowskiej nie poddamy się, idziemy razem do łóżeczka, bo w fotelu źle. Fotel to śmierć!”, to i tak obudziłem się nucąc: „ja kocham Pogoń ooooo”.

Różowa - autobus numer 65 - tramwaj numer 7 - Karłowicza

Dziś Pogoń to część mojego życia. Napisałem o niej kilkanaście tekstów, za jeden zostałem odsądzony od czci i wiary. Ale nie żałuję.

Chodzę na nowy stadion, zżymam się, kibicuję. Mam swoje przemyślenia.

Wciąż kocham, ale gdzieś tłucze mi się po głowie, że to miłość jednak tragiczna.

Nie zważając jednak na to, rozpalam w sobie kolejne pokłady entuzjazmu. Mój naczelny się ze mnie śmieje, kobieta mojego życia macha ręką, a córka robi świetne zdjęcia z meczów.

I tylko kiedy czasami patrzę w niebo, to widzę podniesiony kciuk dziadka i zaciśniętą rękę ojca. Za Pogoń, za MKS, pójdziemy aż po życia kres...

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Wywiad z prezesem Jagiellonii Białystok Wojciechem Pertkiewiczem

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Pogoń ma 75 lat… W wolnym mieście Szczecin, gdzie Gryf herbem miasta jest… wszystkie drogi prowadzą na Twardowskiego - Głos Szczeciński

Wróć na gol24.pl Gol 24