Tomasz Jasina: Nikt nie urodził się komentatorem sportowym (ZDJĘCIA, WIDEO)

Bartosz Michalak
Praca jako komentator sportowy jest kolejnym spełnieniem marzeń wychowanka Motoru Lublin
Praca jako komentator sportowy jest kolejnym spełnieniem marzeń wychowanka Motoru Lublin Bartosz Michalak
Znany komentator sportowy zdradził nam kulisy swojej pracy na tak wielkich imprezach jak chociażby mistrzostwa świata i Europy w piłce nożnej czy letnie Igrzyska Olimpijskie. Tomasz Jasina – były ekstraklasowy piłkarz Motoru Lublin, Stali Stalowa Wola oraz ŁKS-u Łódź od kilkunastu lat spełnia swoje marzenia zajmując się sportem, jako dziennikarz TVP.

Odlicza pan już dni do wyjazdu na mistrzostwa świata w Brazylii?
Aż tak nie, ale nie ukrywam, że takie imprezy są dla mnie wyjątkowe! Ogromna oglądalność i popularność meczów podczas MŚ lub Euro wymagają niesamowitej koncentracji ze strony komentatorów. Ostrożnie powiem, że nie mam jeszcze pewności czy do Brazylii pojadę, ale… myślę, że nie dałem ostatnio powodów włodarzom TVP żeby mnie tam nie wysłali (śmiech).

Jak w ogóle rozpoczęła się pana praca jako komentator sportowy?
W 1999 roku nawiązałem współpracę z odziałem Telewizji Polskiej w Lublinie. Wówczas nie mogłem liczyć na żadne większe pieniądze, bo początki zawsze są trudne. Najpierw musiałem się wykazać, dopiero potem liczyć na jakiś etat. Dlatego też przygodę z dziennikarką łączyłem z grą w piłkę. To był mój piłkarski schyłek: grałem jeszcze w Lubliniance Lublin i Chełmiance Chełm. Pamiętam, że pierwszym moim dziennikarskim zadaniem były wejścia na żywo podczas imprez sylwestrowych w Lublinie.

Nie widzę związku ze sportem.
Na początku nikogo nie interesuje, że chcesz się zajmować tylko sportem! Większość starszych stażem dziennikarzy chciała mieć wolnego Sylwestra, dlatego wyznaczyli akurat mnie. Zadanie łatwe, nie dające większej satysfakcji, ale obowiązkowe do wykonania.

No dobrze, ale mimo wszystko od początku chciał się pan zajmować tylko sportem. Jak się to panu w końcu udało?
Trochę pokory, trochę szczęścia, umiejętności i cierpliwości. W 2002 roku TVP 2 zrobiła konkurs redakcyjny na sportowych komentatorów. Zgłosiło się około 1000 chętnych. Miałem to szczęście, że znalazłem się w wybranej przez komisję grupie 20 najlepszych osób. Następnie były niezobowiązujące rozmowy, szkolenia…

Czym pan przekonał do siebie włodarzy stacji?
Może tym, że zawodowo grałem w piłkę w młodości? To sprawiło, że futbol „czułem”, bo wiele sytuacji boiskowych po prostu doświadczyłem sam na własnej skórze. Na pewno byłem też bardzo zdeterminowany, by osiągnąć sukces i pewnie to również zostało dostrzeżone. Pamiętam swój debiut z Darkiem Szpakowskim. Marzec, mecz w Lidze Mistrzów pomiędzy Interem Mediolan a Valencią. To było… dziwne doświadczenie. Darek prowadził, ja miałem być takim jego asystentem. Jakbyś odszukał w archiwum taśmy z tym meczem to przypuszczam, że byłoby sporo powodów do śmiechu. Początki jednak zawsze są ciężkie. Nikt nie urodził się komentatorem sportowym. Cała sztuka polega na szybkiej nauce na zazwyczaj własnych błędach.

Podobno bardzo się pan przejmował na początku negatywnymi opiniami internautów na swój temat.
Na szczęście Janusz Basałaj dość skutecznie wybił mi śledzenie forów internetowych z głowy. Przejmowałem się, ponieważ ludzie potrafili obrażać mnie w taki sposób jakbym co najmniej zrobił im coś okropnego. Wulgaryzmy, złośliwe epitety i komentarze, teksty o moich rzekomych znajomościach, które doprowadziły mnie do komentatorki… Janusz w dość ostrej rozmowie wytłumaczył mi, że takie fora to skupisko przede wszystkim życiowych frustratów, którzy tylko czekają na twój błąd. Bo kto normalny, spełniony i zadowolony z własnego życia wchodzi na forum, by wyklinać gościa, który komentował przed chwilą piłkarski mecz?

Czy to, że był pan profesjonalnym piłkarzem pomaga w tym zawodzie? Dzisiaj często głos zabierają ludzie, którzy w życiu nie kopnęli prosto piłki. Dzięki temu piłka nożna wydaje się im banalnie prosta.
Jako piłkarz, pewnego pułapu nie byłem w stanie osiągnąć, dlatego też staram się nie robić z siebie „piłkarskiego filozofa”. Czasami jednak są sytuacje, że człowiek traci cierpliwość. Kiedyś zdarzyło mi się na wizji bardzo ostro skrytykować grę Pawła Strąka, co potem mi wypominano. Popełniał on jednak naprawdę szkolne błędy, więc trzeba było trochę „przycisnąć”. Szczerze? Jak oglądam jakiś mecz i nie odpowiada mi dany komentarz, po prostu wyciszam głos. Musisz jednak zrozumieć, że nie urodził się jeszcze taki, który dopasowałby wszystkim.

Kogo pan wycisza najczęściej? Proszę o wymienienie trzech komentatorów i trzech tzw. „piłkarskich ekspertów”.
(śmiech). W taką grę mnie nie wciągniesz. Nie wypada mi dokonywać takiej selekcji. To moja prywatna sprawa i jako komentator sportowy nie będę oceniać kolegów po fachu, ponieważ odwróciłoby się to przeciwko mnie z podwójną siłą.

Wracając jeszcze do tego, co powiedział pan przed chwilą: śp. Jan Ciszewski nie był takim komentatorem, który potrafił dogodzić wszystkim?
Bardzo możliwe. Niesamowity dar do przekazywania emocji kibicom, ale zwróć też uwagę, jakie szczęście miał on do sukcesów, które odnosiła w latach 70. i 80. chociażby reprezentacja Polski w piłce nożnej. Nie wspominając już o wybitnych żużlowcach i innych sportowcach, których dokonaniami Jan Ciszewski miał przyjemność się zajmować. Dlatego oprócz tego, że ludzie pamiętają go jako świetnego komentatora, kojarzą go również z największymi sukcesami Polaków, np. w historii futbolu.

Wpadki Dariusza Szpakowskiego: temat do dyskusji czy wyolbrzymiona przez niedopieszczonych internautów nagonka?
Darek jest w Polsce najbardziej rozpoznawalnym komentatorem. Pracuje już w swoim zawodzie bardzo długo, myślę, że ta nagonka na jego przejęzyczenia to tzw. znak czasów. Nie mam pojęcia, skąd takowa się bierze. Podłoża szukałbym w tym, że internet rządzi się swoimi prawami. Więcej szyderstw, kpiny – większa liczba odsłon danej strony. Chciałbym żeby chociaż 1/100 tych dziennikarzy, którzy atakują Darka miała w swoim życiu okazję przeżyć i zobaczyć choć 1/100 z tego co on…

Komentował pan m.in. mecze Euro 2004 i 2012, mistrzostw świata 2006, 2010, a także letnich Igrzysk Olimpijskich w 2008 roku. Pamięta pan jakąś… najbardziej huczną imprezę dziennikarzy?
(śmiech). Najłatwiej o takową było w Pekinie na IO. Zostaliśmy wspólnie zakwaterowani w jednym hotelu, nawiasem mówiąc bardzo ekskluzywnym, a poza tym po zakończeniu igrzysk zostaliśmy 3 dni dłużej w Chinach. Umówmy się jednak, że w myśl istniejącej zasady tajemnicy szatni piłkarskiej nie będę ci oficjalnie relacjonował tamtych wydarzeń. Był czas na zwiedzanie i… niech to wystarczy. W pozostałych wymienionych przez ciebie imprezach tego czasu dziennikarz nie ma dużo. W jeden dzień komentujesz spotkanie np. w Johannesburgu na drugi musisz dostać się do Pretorii. Do tego dochodzą krótkie relacje oraz pisanie komentarzy wrzucanych do sieci.

Jak to wygląda z punktu widzenia logistycznego?
Tak jak sobie zaplanujesz. Masz być o danej godzinie w danym miejscu i tyle. Nie po to wysyłają cię np. do RPA, żebyś się zgubił i musieli za ciebie robić mecz w „dziupli” z Warszawy. Pamiętam taką sytuację właśnie z MŚ w 2010 roku. Najpierw o 5 rano samolotem udałem się do Johannesburga, z którego podstawionym samochodem musiałem udać się do miejscowości oddalonej o jakieś 70 km.

Sam?
A co myślałeś, że komentatorzy mają swoich kierowców oraz cały sztab towarzyszący im w podróżach?

Nie chcę wyjść na idiotę, ale… tak. Myślałem o jakimś towarzyszu, bądź producencie.
Jeśli robisz mecz samodzielnie, to podróżujesz sam. Czy to RPA czy Portugalia masz dotrzeć na stadion i tyle! A jak to zrobisz to już tylko i wyłącznie twój interes. Producent jest jeden, a komentatorów oraz meczów do zrobienia dużo więcej. Wracając do wcześniejszego wątku. Po skomentowaniu tamtego spotkania, na drugi dzień musiałem znaleźć się w Pretorii, gdzie czekał na mnie pojedynek USA z Algierią. Na skutek 5-godzinnego opóźnienia samolotu na stadionie zjawiłem się ostatecznie dosłownie na ostatnią chwilę. Nie było czasu, żeby się przygotować, a ludzi przed telewizorem nie interesuje fakt, że spóźnił ci się samolot, dlatego gadasz głupoty. Zamieniłem tylko kilka zdań z dziennikarzami z Algierii i musiałem zaczynać.

Jak poszło?
W porządku. Takie sytuacje wyzwalają we mnie dodatkowe pokłady energii. Po ostatnim gwizdku masz prawo być „wypompowany”, wcześniej nie. Wracając jeszcze do podróżowania nie samemu, a z jakimś kompanem. Kiedyś jechałem z Adamem Godlewskim (redaktor naczelny „Piłki Nożnej” – red.) na Białoruś. Grała tam nasza młodzieżówka. Wyjątkowo musiałem wtedy wziąć ze sobą cały sprzęt do komentowania. Z tego też chyba względu na granicy wzięli nas za… agentów. Pamiętam, że staliśmy na tym przejściu grubo ponad godzinę, tłumacząc że takowymi najzwyczajniej w świecie nie jesteśmy.

Kończąc ten wątek: wiem, że tylko strach ma wielkie oczy, ale jak sobie pomyślę, że będąc pierwszy raz w życiu w RPA musiałbym tak dobrze ogarnąć robotę to… (śmiech).
Na szczęście drogi w tamtym kraju są bardzo logicznie oznakowane. Wszystko jest do ogarnięcia, tylko trzeba sobie to wcześniej logicznie zaplanować. Ja na stadionie lubię być tak 1,5 godziny przed pierwszym gwizdkiem. Można napić się kawy, pogadać z innymi dziennikarzami i ogólnie „wejść” w dany mecz.

Nie paraliżował pana na początku fakt, że słucha pańskich relacji kilka milionów ludzi?
O takich rzeczach się nie myśli. Owszem stres dotyczy każdego komentatora, bez względu na długość stażu pracy. Nie ma człowieka, który byłby całkowicie obojętny na różne stresujące wydarzenia. Sztuka polega na tym, by ten stres cię mobilizował, a nie paraliżował.

Pana kiedyś paraliżował?
Aż tak nie, ale raz miałem taką sytuację, że awaryjnie musiałem zastąpić kolegę w komentowaniu meczu szczypiornistów. Miałem 15 minut i czułem, że to nie jest to. Brak przygotowania do meczu, żadnych ciekawostek w zanadrzu, a także informacji o dwóch drużynach narodowych powodował, że musiałem tylko i wyłącznie skupić się na tym, co działo się na parkiecie. A jak już powiedziałem: nikogo przed telewizorem nie obchodzi, że spóźnił ci się samolot bądź wziąłeś mecz w zastępstwie. To o tobie później piszą: „ten chłop się nie nadaje!”. Oczywiście to jeden z tych łagodniejszych cytatów.

Jakie mecze relacjonowane przez pana wspomina pan najmilej?
Dwa wyjazdowe Polski za kadencji trenera Pawła Janasa w el. do mistrzostw świata w 2006 roku. Najpierw pokonaliśmy w Wiedniu Austriaków 3:1, a następnie w Belfaście Irlandczyków 3:0. W Irlandii jedną z bramek strzelił Jacek Krzynówek, któremu kilka dni wcześniej umarł ktoś bardzo bliski. Pamiętam jak dzisiaj ten gest Jacka w kierunku nieba po strzeleniu gola… Piękne chwile.

Poza tym takich spotkań jak chociażby Niemcy – Anglia w 1/8 finału MŚ w RPA, kiedy to nasi zachodni sąsiedzi wygrali 4:1, a sędzia w trakcie meczu nie uznał prawidłowo zdobytej bramki Franka Lamparda, też nie sposób zapomnieć.

Również pojedynki podczas Euro 2012 są dla mnie szczególne. Potyczkę Anglików z Włochami w ćwierćfinale wspominam z tego względu, że rozstrzygnęła się ona dopiero po rzutach karnych (Włosi wygrali w nich 4:2 – red.), dlatego przyjemność z komentowania trwała jeszcze dłużej niż zazwyczaj.

Tomasz Jasina podczas Euro 2012:

Jakiś ulubiony stadion do pracy?
Komfort pracy na każdym stadionie jest zdecydowanie większy niż w tzw. „dziupli”, czyli studiu, w którym człowiek musi wpatrywać się w telewizor. Odpowiadając na twoje pytanie: stary stadion Arsenalu Londyn – Highbury. Miałem przyjemność komentować na nim spotkanie „Kanonierów” w Lidze Mistrzów. Świetna widoczność, dla komentatora prawdziwy raj. Nie mam jednak problemów z pracą na zdecydowanie większych obiektach. Dzięki Bogu nie mam lęku wysokości.

To znaczy?
Chociażby stanowiska komentatorskie na Camp Nou (piłkarski obiekt Barcelony – red.) są na wysokości 6-7 piętra. Przypuszczam, że nie każdemu praca w takich warunkach byłaby na rękę.

Ma pan jakiś sposób na kompletnie nudne widowiska? Ziewać nie wypada, przeklinać tym bardziej…
Wzorowa koncentracja. Oprócz niektórych meczów towarzyskich na myśl przychodzą mi dwa spotkania MŚ w RPA. Szwajcaria – Honduras zakończony wynikiem 0:0, a także Słowacja – Nowa Zelandia, ostatecznie 1:1. Mówiąc łagodnie: nie porwały mnie z miejsca te mecze. Natomiast ostatnio komentowałem ze studia w Warszawie towarzyskie spotkanie Brazylii z Portugalią. Brazylijczycy pokonali rywali 3:1, kapitalne widowisko, ale mecz rozpoczynał się gdzieś koło 3:00 w nocy. Siłą woli człowiek ma w pewnym momencie odruch ziewania, na który pozwolić sobie nie można, bo np. na drugi dzień ktoś obejrzy powtórkę relacji i zmiesza cię z błotem. Podobnie zresztą jest z przeklinaniem. Dlatego zawsze podkreślam rolę koncentracji w mojej pracy.

Na wiosnę pojawi się pan na Hutniczej na meczu Stalówki z Motorem w roli kibica czy komentatora?
Na tę chwilę w roli kibica. Ale kto wie, możliwe, że TVP podejmie jakieś kroki, żeby transmitować to spotkanie. Na pewno będzie kilka tysięcy kibiców, wspaniała atmosfera i mam nadzieję dobre piłkarskie widowisko.

Ostatnio w Stalowej Woli pojawił się pan przy okazji 75-lecia klubu. Spytam dość nietypowo: wrócił pan do domu na drugi dzień, czy musiał trochę dłużej odpocząć w mieście?
Na drugi dzień musiałem być na charytatywnym turnieju w Radomiu, a w dniu uroczystości i bankietu w Stalowej Woli grała Polska z Czarnogórą. Z tego meczu miałem napisać oceny dla naszych zawodników, a także dłuższe podsumowanie na stronę internetową TVP. Z tego względu niestety musiałem wcześniej opuścić imprezę, bo w innym wypadku moje oceny mogłyby być nie do końca adekwatne. U Wojtka Nieradki mogłem spokojnie oglądnąć mecz naszej reprezentacji.

Z obecnym kierownikiem Stali Stalowa Wola ma pan najlepszy kontakt?
Zdecydowanie. Spotykamy się całymi rodzinami w trakcie roku. Dobrze jest czasami powspominać czasy, w których człowiek biegał za piłką. Swój prawie pięcioletni pobyt w Stalowej Woli do dziś wspominam z ogromnym sentymentem. Poznałem tutaj masę fajnych ludzi, dlatego też na takie uroczystości jak np. klubowy jubileusz, podczas którego można spotkać się w szerszym gronie, zawsze przyjeżdżam z ogromną przyjemnością.

Metryka:
Tomasz Jasina (ur. 19 maja 1965 w Lublinie) – komentator sportowy pracujący w TVP i były piłkarz grający na pozycji pomocnika; były zawodnik m.in. Motoru Lublin, Stali Stalowa Wola, ŁKS-u Łódź oraz francuskiego La Roche-sur-Yon Vendée Football; w barwach Stalówki grał przez 4 sezony, rozgrywając 59 meczów na najwyższym szczeblu rozgrywkowym; absolwent Wydziału Politologii i Nauk Społecznych Wyższej Szkoły Dziennikarskiej im. Melchiora Wańkowicza w Warszawie; wydawca i prezenter lubelskiego magazynu sportowego, wydawca transmisji sportowych, autor felietonów i programów o tematyce sportowej; obecnie sprawozdaje mecze reprezentacji Polski, Ligi Mistrzów, Ligi Europy oraz Copa America; w 2004 pojechał na Euro, a dwa lata później komentował mecze mundialu, jak również mistrzostwa świata 2010 w RPA; na Igrzyskach Olimpijskich w Pekinie w 2008 roku komentował pojedynki turnieju piłkarskiego oraz zawody łucznicze; otrzymał wyróżnienie w kategorii: Najlepszy dziennikarz sportowy, podczas Przeglądu i Konkursu Dziennikarskiego Oddziałów Terenowych TVP S.A. Łódź 2006; żona Anna; dzieci: Maria (23 lata).

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gol24.pl Gol 24