Tomasz Kowalski dla Ekstraklasa.net: Mówiono, że jestem za niski i nigdy nie zrobię kariery

Daniel Kawczyński
O tajemnicy Widzewa na ciężkie czasy, powodach przeprowadzki na Aleję Piłsudskiego, sytuacji w szatni, roli w nowym zespole, niezwykłym autorytecie, nieudanych testach w Boltonie i dyletanckim skreślaniu przez niski wzrost, rozmawiamy z Tomaszem Kowalskim, pomocnikiem łódzkiego Widzewa.

Drugi sezon z rzędu Widzew jest skazywany na bezdyskusyjny spadek i ku wielkiemu zdziwieniu znowu gra na nosie ekspertom, na przekór inkasując zwycięstwa.
Nie wiem czemu wszyscy zawsze krytykują Widzew i skazują na porażkę. Jest tu dużo młodych chłopaków, głodnych gry na najwyższym poziomie. Spisano nas na straty, ale nie poddamy się bez walki. Ekstraklasa to liga, w której każdy może wygrać z każdym. W poprzednim sezonie zamykający tabelę na jesień GKS Bełchatów i Podbeskidzie pokazali, że jeśli graliby cały sezon tak znakomicie jak wiosną, to byliby w czołówce.

Po łomocie od Legii, podnieśliście się pokonując Zawiszę i Koronę. W czym tkwi ta widzewska niesamowitość?
W walce, oddawaniu serca na murawie i pełnym zaangażowaniu. Każdy chce grać i mocno rywalizuje o miejsce w składzie, mimo małej kadry. Ci co dostają szansę, chcą ją w pełni wykorzystać. Paradoksalnie każdy krytykuje zmienników, a oni radzą sobie świetnie, choć nie ukrywam, że z dwóch doświadczonych graczy jeszcze by się przydało. Na pewno trener ma plan na drużynę, która według niego ma się składać z młodych i starszych zawodników. Na razie skutkuje to pomyślnie i chyba zmierza we właściwym kierunku.

W tak dobrym kierunku, że aż Thomas Phibel zmądrzał i wrócił do zespołu. Dostał rozgrzeszenie?
Thomas to jeden z najlepszych stoperów w Ekstraklasie. Czy mu wybaczyliśmy? Po prostu wyjaśniliśmy sobie parę spraw. O co poszło, to już niech on opowie. Podobno miał jakieś sprawy do załatwienia, ale nie ja będę się wypowiadał na ten temat. Teraz wszystko jest w porządku. Liczymy na jego pomoc w lidze.

A zdążyliście się otrząsnąć po odejściu Bartka Pawłowskiego do Malagi?
Bartek już wcześniej nam wspominał, że chce odejść do lepszego klubu. Wiedzieliśmy co się święci. Cieszymy się, że poszedł do dobrego klubu. Na pewno każdy z nas by tak chciał. Może i dla Widzewa to jest osłabienie, ale Bartek zasłużył na transfer świetną postawą w zeszłym sezonie. Gratulujemy mu i życzymy powodzenia. Na pewno nie jeden chciałby się znaleźć na jego miejscu.

Można więc powiedzieć, że problemy pozasportowe zbytnio was nie deprymują?
Inaczej tylu zawodników nie zgłaszałoby chęci gry. My po prostu nie myślimy o tym, co się dzieje wokół. Skupiamy się na piłce i na tym się koncentrujemy. Nic innego nas nie interesuje. Ale... trochę boli, gdy trener nie może dokonać transferu, tylko musi manewrować w granicach możliwości...

Wszystkich marzeń transferowych Widzew nie spełni, ale potrafi odnaleźć wielu wartościowych, często dotąd anonimowych piłkarzy. Przykład Eduardsa Visniakovsa. W ojczyźnie niezauważony - tutaj strzelec wyborowy.
To świetny napastnik, akurat na miarę ligi polskiej. Fantastycznie, ze strzela bramki i oby strzelał dalej. Taki zawodnik nam się naprawdę przydaje. Jednak gole to tak naprawdę zasługa całego zespołu.

Twoja również. Z Legią nie zagrałeś, ale z Zawiszą dałeś dobrą zmianę, zaś bój z Koroną rozpocząłeś już w wyjściowym składzie. Imponujesz walecznością, kreatywnością, nie boisz się odważnych zagrań. Z meczu na mecz idzie coraz lepiej.
Czyli, że forma rośnie? To ciężkie pytanie, nie lubię się wypowiadać na takie tematy. Wolę, żeby to trener oceniał jak gram. Tak naprawdę wszystko będzie weryfikować liga.

Jesteś przygotowany do gry w pełnym wymiarze czasowym? Tydzień temu zszedłeś tuż po rozpoczęciu drugiej połowy.
Trochę zabrakło sił i jeszcze ten zbity mięsień... W przerwie powiedziałem trenerowi, że jeśli w drugiej połowie nie będzie najlepiej, to poproszę o zmianę. Trener postanowił nie czekać i zdjął mnie wcześniej. Wszedł za mnie Łukasz Staroń i w mojej opinii wypadł znakomicie.

Zaliczasz się do graczy uniwersalnych. Gdzie czujesz się najbardziej komfortowo?
To bez znaczenia. Gdzie się mnie wystawi, tam będę grał. W Jagiellonii byłem lokowany na prawym skrzydle, tutaj również gram na bokach, ale jeśli każe mi się grać na środku, to nie ma większych kłopotów. Wszędzie czuję się komfortowo.

Zmieńmy temat. W 2007 roku, gdy zbierałeś szlify w Szkole Mistrzostwa Sportowego w Łodzi, zostałeś zaproszony na testy do Bolton Wanderers. Jak to się stało, że zwróciłeś na siebie uwagę Anglików?
Nasz rocznik dostał najpierw zaproszenie na dwa sparingi z młodzieżową drużyną Boltonu. Ja byłem akurat świeżo po zdjęciu gipsu, z ledwo co wyleczoną kontuzją stawu skokowego. Mimo to trener Radosław Mroczkowski, wtedy mój opiekun w Szkole Mistrzostwa Sportowego, wziął mnie ze sobą. W pierwszym meczu wszedłem na boisko dopiero na ostatni kwadrans przy stanie 0:0, no i strzeliłem dwie bramki przesądzające o zwycięstwie. Drugie spotkanie zremisowaliśmy 1:1, sam miałem trzy świetne sytuacje strzeleckie, niestety nie udało się ich wykorzystać. Po powrocie do Łodzi, odezwali się z Anglii. Chcieli, żebym z Bartłomiejem Danowskim, obecnie zawodnikiem Odry Opole, z powrotem przyjechał do Boltonu, tym razem na testy. I tak w grudniu pojechaliśmy w trójkę, z trenerem Mroczkowskim.

Wspomnienia pewnie fantastyczne?
Fachowi szkoleniowcy, wspaniałe obiekty treningowe, wszystkie posiłki na bazie... Trenowaliśmy z drużyną rezerw dwa, a czasem nawet trzy razy dziennie, zgodnie z ustalonym cyklem. Zaczynaliśmy od porannego treningu, potem siłownia i na boisko. Przy okazji poznaliśmy kilku piłkarzy. Pogadaliśmy z Przemysławem Kaźmierczakiem, zjedliśmy obiad z El Hadji-Dioufem i Jussim Jasskelainenem, pytał się o nas Nicolas Anelka... Trochę nam poopowiadali, udzielili kilku cennych rad. Było naprawdę super.. Powiedziałem rodzicom, że jak tylko się dostanę, to już nie wrócę (śmiech).

Jednak w Anglii nie zostałeś i wróciłeś do Łodzi. Co się stało?
To była trochę dziwna sytuacja. Poinformowano mnie, że owszem przeszedłem pomyślnie testy, ale nie mogę przejść do Boltonu, bo jestem za młody, żeby wyjechać... Czułem wielkie rozczarowanie. Skończyłem gimnazjum, a tu nagle okazało się, że nie mogę jechać...

Dzisiaj pewnie brylowałbyś na boiskach Premier League. Nie masz wrażenia, że koło nosa przeszła ci życiowa szansa?
To tak można gdybać. W Kaliszu przykładowo nie przyjęto mnie do szkoły sportowej i podobnie można się zastanawiać co by się wydarzyło, jeśli poszedłbym do innej szkoły w Kaliszu, a trener Marek Woziński nie zadzwonił do mnie z propozycją pójścia do gimnazjum w SMS-ie. Stało się jednak, jak się stało i od razu zdecydowałem się pójść do Łodzi.

Miałeś 13 lat. Rodzice nie mieli obaw?
Sam miałem podjąć decyzję. Postanowiłem więc pójść do SMS-u. Po prostu nie widziałem innej możliwości, jak nauczyć się grać dobrze w piłkę.

Mimo młodego wieku i krótkiej kariery, musiałeś pokonać trochę przeszkód. Dzisiaj chyba widzisz, że mimo niepowodzeń, warto było się nie poddawać?
W ogóle jeszcze, gdy grałem w Kaliszu mówiono mi, że nie będę grał w piłkę na najwyższym poziomie...

A to dlaczego?
Bo jestem za mały... Cały czas powtarzano, że w piłce stawia się na większych i nie będę miał szans występów w Ekstraklasie. Ja się tym starałem nie przejmować i po prostu robiłem swoje, aż pokazałem, że warunki fizycznie to nie jest wymóg konieczny do gry w piłkę. I teraz mogę się zapytać: gdzie są ci więksi, wyżsi ode mnie? Ja gram w Ekstraklasie, oni w drugich, trzecich ligach. Oczywiście życzę im jak najlepiej.

Pierwszy sezon w Ekstraklasie spędziłeś w Jagiellonii. Co zadecydowało o tym wyborze?
Występami, najpierw w trzeciej, potem w drugiej lidze zwróciłem na siebie uwagę wielu drużyn. Pojawiło się zainteresowanie m.in. ze strony Lecha, ale jakoś nie dostałem żadnej bezpośredniej informacji, ani zaproszenia na testy. Więcej determinacji wykazała Jagiellonia. Zaprosili mnie na testy i pojechałem bez zastanowienia. Przetrenowałem z nimi obóz przygotowawczy na Litwie i trener Hajto powiedział, że chętnie widzi mnie w zespole.

W Jadze rozegrałeś dziewięć spotkań i tylko jedno w wyjściowym składzie. Nie jesteś rozczarowany, że tak mało?
Prawdę mówiąc do Jagiellonii poszedłem po to, żeby zobaczyć jak to jest w tej Ekstraklasie. Chciałem zobaczyć czy się nadaję. Na pewno, w porównaniu z drugą ligą, był to dla mnie duży przeskok pod wieloma względami. Dostałem tyle szans, ile dostałem. Fakt, mam większe ambicje, chciałbym grać zdecydowanie więcej, lecz jestem wdzięczny trenerowi Hajcie za to, że dał mi szansę pokazania.

O trenerze Hajcie krążą różne opinie, raczej niezbyt dobre.
To normalny trener. Trzymał dyscyplinę, zmuszał do wysiłku na treningach, o czym zresztą przekonał się każdy, kto trenował pod jego okiem. Dostawaliśmy porządnie w kość, wcale nie było dużo luzu, o którym niektórzy przebąkują. Nie jest też prawdą, że raz kazał nam płacić za wyjazd na przedmeczowe zgrupowanie. Gdy miał z kimś sprzeczki nigdy nie załatwiał sprawy na forum publicznym, tylko w cztery oczy.

Reasumując. W Jagiellonii za często nie grałeś, ale zaznajomiłeś się z Ekstraklasą. Jak więc oceniasz ten etap piłkarskiej kariery?
Na pewno białostocki etap zaliczę do tych miłych. Zebrałem doświadczenie, a cała drużyna była bardzo sympatyczna, chłopacy mocno w porządku. Trzymałem się z Kubą Słowikiem mieszkaliśmy blisko i uczęszczaliśmy na trening. Trzymałem się też Michałem Fidziukiewiczem i Maciejem Gajosem.

Nie było ci smutno z powodu konieczności odejścia?
Był trochę żal, bo chciałem zostać, lecz nie porozumiałem się z Jagiellonią w sprawie kontraktu. Ogólnie chciałem tam trafić definitywnie, nie na zasadzie wypożyczenia. Tymczasem w zarządzie powiedziano, że nie ma takiej opcji, a w grę wchodzi jedynie przedłużenie wypożyczenia z SMS-u o rok. Nie zgodziłem się na to, porozmawiałem z menadżerem i pożegnaliśmy się. Szkoda, bo byłem zżyty z drużyną, jednak z drugiej strony wraz z nowym trenerem Piotrem Stokowcem przyszłaby konieczność ciężkiej walki o miejsce w składzie. W Jadze byłoby trudniej się przebić, ze względu na obecność Tomasza Kupisza czy Daniego Quintany. W Widzewie jest łatwiej.

Ten fakt najbardziej skłonił Cie do przeprowadzki na Aleję Piłsudskiego?
W ogóle cenię Widzew jako klub z wielkimi tradycjami i historią, sympatyzuję też z Wisłą Kraków, ale jednak najbardziej skusiła mnie właśnie duża szansa na przebicie się do podstawowego składu. Zresztą sam trener Mroczkowski, którego dobrze wspominam z czasów nauki w SMS-ie, dał mi szansę. Pojechałem do Uniejowa, sprawdziłem się i zostałem. Poza tym Łódź znam jak własną kieszeń. Nie miałem problemów z aklimatyzacją, tym bardziej, że jest tu wielu moich znajomych z boiskach jak Łukasz Staroń czy Mariusz Rybicki. No i mam bliżej do domu w Kaliszu(śmiech).

Kto jest Twoim piłkarskim autorytetem?
Mój dziadek- Wojtek, który zresztą sam był kiedyś piłkarzem. To on namówił mnie do gry w piłkę, zawsze zachęcał do kopania, a ja nie odmawiałem. Za jego namową poszedłem trenować do KKS-u Kalisz. Razem często graliśmy na podwórku i w domu. Czasem coś tam zbiłem i mama się denerwowała(śmiech).

Rozmawiał w Łodzi: Daniel Kawczyński/ Ekstraklasa.net

Wywiady autoryzowany

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gol24.pl Gol 24