Przed sezonem eksperci skazywali Widzew raczej na pożarcie. Twierdzono, że mocno odmieniona drużyna, złożona głównie z młodych zawodników będzie w tym sezonie martwić się o ligowy byt. Nic bardziej mylnego! Gospodarze zaczęli sezon z wysokiego C – w trzech kolejkach wywalczyli komplet dziewięciu punktów, prezentując przy tym całkiem dobrą grę. Po odprawieniu na tarczy mistrza i wicemistrza Polski, przyszedł czas na teoretycznie niżej notowany GKS Bełchatów. Paradoksalnie to właśnie ten zespół sprawił im największe dotąd problemy.
Trener Radosław Mroczkowski zdawał sobie sprawę, że nawet pogrążeni w kryzysie goście mogą sprawić problemy, dlatego nie zamierzał dokonywać żadnych zmian w zwycięskim składzie. Z kolei Kamil Kiereś dokonał tylko jednej roszady. Za Raula Gonzaleza desygnował od początku Adriana Bastę. Obrona to bez dwóch zdań najbardziej newralgiczna pozycja w szeregach jego drużyny.
Zresztą było to widoczne dosłownie od pierwszego gwizdka. Wszechobecny chaos, brak koncentracji i bezradność omal nie zakończyły się szybką utratą bramki. Błyskawicznym egzekutorem mógł okazać się Mehdi Ben Dhifallah, ale dwukrotnie jego próba strzelecka nadziewała się na interweniujących obrońców.
GKS spisywał się fatalnie. Zarówno w środku pola jak i obronie zaliczał masę strat, co od razu powodowało zagrożenie pod bramką. Zakusy na wyjście do przodu były niewielkie. Jednak, gdy już się zdarzyły mogły zakończyć się nawet powodzeniem. W 13. minucie po dobrym dograniu z lewej strony Paweł Buzała pośliznął się w polu karnym. Przed sobą miał tylko Macieja Mielcarza.
Zmarnowana sytuacja uspokoiła grających na wiwat piłkarzy GKS-u. Dzięki temu dłużej operowali piłką i mogli przystąpić do budowy ataków. Duża aktywnością wykazywał się Miroslav Bożok, lecz sam nie mógł nic zdziałać, gdy reszta kolegów raziła niedokładnością.
Bardziej precyzyjni byli za to gospodarze. W 27. minucie wrzutkę Sebastiana Dudka z rzutu wolnego, przedłużył Łukasz Broź. Piłka znalazła się na 7. metrze pod nogami Bruno Alexa. Młody Brazylijczyk nie zawahał się – pewnie przymierzył w kierunku bramki i cieszył się z debiutanckiego gola w nowym klubie i Ekstraklasie.
Podenerwowani niekorzystnym rezultatem bełchatowianie odpowiedzieli uderzeniem w słupek autorstwa Bożoka. Jednak to Widzew sprawował kontrolę do końca pierwszej połowy. Wysokim pressingiem doprowadzał do licznych odbiorów. Zagrożenie szukał po natarciach skrzydłami, lecz przeważnie brakowało dokładności. Nie da się ukryć, że słabe zawody rozgrywał Ben Dhifallah. Jeśli nie partaczył szans pod bramką, to szybko tracił piłkę, albo podawał ją prosto pod nogi rywala.
Drugą połowę miejscowi rozpoczęli od trzech strzałów Jakuba Bartkowskiego. Widać było, że nie zamierzają się forsować. Zależało im jedynie na utrzymaniu się przy piłce, ale z czasem coraz bardziej zaczęli się cofać, aż w końcu ich gra zaczęła przypominać obronę Częstochowy.
To „Brunatni” dominowali, swobodnie wymieniali podania i szukali gola wyrównującego. Szczęście było blisko w 55. minucie, kiedy odbitą przez Mielcarza piłkę wpakował do siatki Buzała. Wcześniej jednak sędzia słusznie odgwizdał spalonego. Wyrównanie mogło paść także w końcówce. Najpierw z rzutu wolnego minimalnie pomylił się Miroslav Bożok. Chwilę później piekielnie z dystansu huknął Kamil Wacławczyk i do szczęścia zabrakło naprawdę niewiele.
Mimo to trzeba przyznać, że Widzew, pomimo licznych strat, potrafił skutecznie oddalić zagrożenie od własnej bramki. Ze swoich zadań z reguły poprawnie wywiązywali się obrońcy. Dobrymi wyjściami na przedpole imponował też Mielcarz.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?