Atletico Madryt wyszło z Trójkąta Bermudzkiego i nie chce do niego wracać

Hubert Zdankiewicz, x-news (AIP)
W historii aktualnego mistrza Hiszpanii nie brakowało pięknych chwil, ale ostatnie trzy lata to chyba najlepszy okres w dziejach klubu. A może być jeszcze piękniej.

Wygrać z Realem Madryt to już duży wyczyn. Wygrać 4:0, to już coś po czym przechodzi się do historii. Albo do klubowej legendy – na pewno przeszedł już do niej Diego Simeone i to bez względu na to, ile jeszcze popracuje z Atletico Madryt i jak wiele z nim osiągnie.

Już osiągnął coś, co wydawało się niemożliwe. Odczarował Trójkąt Bermudzki – tak nazwał kiedyś zespół z Vicente Calderon mieszkający w Hiszpanii były reprezentant Polski Mirosław Trzeciak. Trafnie, bo tak jak nad Oceanem Atlantyckim giną bez śladu statki i samoloty, tak w Madrycie ginęła forma piłkarzy. Sprowadzanych często za niemałe pieniądze – tak było całymi latami, nie tylko za czasów szalonego Jesúsa Gila, który w ciągu 16 lat swojej prezesury wymienił aż 26 trenerów (efekt to jedno mistrzostwo i jeden Puchar Hiszpanii, a na koniec spadek do drugiej ligi).

Gil w końcu odszedł, ale toksyczny klimat pozostał, przerywany nielicznymi sukcesami, jak wygranie Ligi Europy w sezonie 2009/10. – Presja jest tam tak ogromna, że niektórzy piłkarze po paru miesiącach wręcz błagają, żeby pozwolić im odejść do klubów, z których przyszli – opowiadał nam innym razem Trzeciak. Tak było do czasu, gdy przyszedł Simeone.

Gdy w grudniu 2011 roku obejmował Atletico, zespół był na dziesiątym miejscu w lidze, z czterema punktami nad strefą spadkową. Dopiero co odpadł też z Pucharu Króla, po porażce z trzecioligowym Albacete. Z Simeone zakończył sezon na piątym miejscu i po raz kolejny wygrał Ligę Europy. Rok później zdobył Puchar Hiszpanii. Tym cenniejszy dla kibiców, że w finale Atletico pokonało Real Madryt i to na Santiago Bernabeu. Był to, jak się okazało, dopiero wstęp, bo w poprzednim sezonie Rojiblancos wywalczyli mistrzostwo Hiszpanii i omal nie wygrali Ligi Mistrzów. W finale prowadzili do 93. minuty z Realem, by przegrać po dogrywce 1:4. Kto wie zresztą, czy w ogóle by do niej doszło, gdyby mógł zagrać w tym meczu ich czołowy pomocnik Arda Turan, a najlepszy strzelec Diego Costa nie zszedł z boiska z urazem po zaledwie dziewięciu minutach gry.

Wszyscy zastanawiali się, jak Simeone poradzi sobie z ubytkiem gwiazd, bo latem Vicente Calderon opuścili m.in. Costa, Filipe Luís i Thibaut Courtois. Na razie jednak ich brak nie jest odczuwalny, można wręcz powiedzieć, że po ściągnięciu z Bayernu Monachium Mario Mandżukicia i wypożyczeniu z AC Milan Fernando Torresa mają jeszcze bardziej imponującą siłę ognia. Ten drugi to zresztą najlepszy dowód, że klimat w Madrycie zmienił się na lepsze. Zawodził w Chelsea, zawodził w Mediolanie. Po powrocie w rodzinne strony (jest wychowankiem Atletico) zdążył już strzelić gole w Pucharze Króla Realowi i Barcelonie.

Pozostało tylko pytanie, co dalej? Jak najbardziej na miejscu, bo choć odchodzące gwiazdy na razie udaje się zastąpić, to jednak o wiele trudniej będzie wypełnić dziurę po Simeone, po którego już wyciągają ręce najbogatsze kluby Europy. Ostatnio mówi się, że miałby zastąpić Manuela Pellegriniego w Manchesterze City.

Ten na razie powtarza, że nigdzie się nie rusza, ale trudno przewidzieć co się stanie, jeśli otrzyma ofertę z odpowiednią liczbą zer. Bez Argentyńczyka Atletico mogłoby podzielić los Valencii. Tam pierwsza zmiana się co prawda udała, bo pracę Héctora Raúla Cúpera (który w latach 2000 i 2001 dwukrotnie awansował z Nietoperzami do finału LM) z sukcesami kontynuował Rafael Benitez (dwa mistrzostwa Hiszpanii i Puchar UEFA). Gdy jednak ten odszedł latem 2004 roku do Liverpoolu Valencia z trzeciej siły w hiszpańskiej piłce spadła szybko do roli ligowego średniaka.

Wiele zależeć będzie od tego, w jakim stanie będą w najbliższych latach klubowe finanse. Na razie madryccy kibice z optymizmem patrzą w przyszłość, bo choć klub walczy z ogromnym zadłużeniem (przekroczyło już 500 mln euro), to jednak podwoił roczne przychody z 75 do 150 mln euro.

Pozyskał też bogatego sponsora, w styczniu akcje mistrzów Hiszpanii nabył chiński miliarder Wang Jianlin – 42. na liście najbogatszych ludzi świata według magazynu Forbes (majątek szacowany na 18 miliardów dolarów). Na razie co prawda tylko 20 procent (za ok. 40 mln euro), ale ma być to dopiero początek inwestycji, choć na razie nie wiadomo ile dokładnie Wang zainwestuje w Atletico.

Rozmachu nikt jednak Chińczykowi nie odmówi – należąca do niego spółka Dalian Wanda Group kupiła w ubiegłym roku w Madrycie słynny wieżowiec „Edificio Espana”, pierwszy drapacz chmur w tym kraju. Zapłaciła 265 mln euro. Ponad miliard euro (1,05) kosztowała kupiony właśnie Infront Sports&Media, szwajcarska firma specjalizująca się w sprzedaży praw telewizyjnych. Jej prezesem jest... bratanek prezydenta FIFA Seppa Blattera – Philippe Blatter.

– Wanda Group pomoże nam przyspieszyć naszą ekspansję na rynek azjatycki. To nie jest tylko zastrzyk gotówki, ale także otwarcie nowych horyzontów, nowych możliwości – zapowiada dyrektor generalny klubu, Miguel Ángel Gil Marín.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na gol24.pl Gol 24