Lokomotywa musi się rozpędzić
Minister transportu Sławomir Nowak za stwierdzenie, że "drogi na mistrzostwach nie grają" raz już musiał przepraszać. Za 4 miesiące przyjdzie zrobić mu to raz jeszcze, bo zarówno dla kibiców, jak i dziennikarzy relacjonujących turniej, transport to kluczowa kwestia. - Nieprzypadkowo UEFA określa wymogi nie tylko w kwestii stadionów - mówi Rafał Musioł z "Dziennika Zachodniego", który relacjonował Mistrzostwa Świata w Niemczech i Euro w Austrii i Szwajcarii.
- Pociągi i dworce w trakcie takiej imprezy są przepełnione - wspomina dziennikarz, który i tak był w komfortowej sytuacji, bo zarówno w Niemczech, jak i Austrii i Szwajcarii przejazdy dla żurnalistów były darmowe. Fundowali je sponsorzy mistrzostw, którymi zostawały spółki obsługujące w tych krajach kolej. - Płacić trzeba było tylko, kiedy jechaliśmy z Austrii do Szwajcarii, a trasa na krótkim odcinku biegła przez terytorium Niemiec - wspomina Jacek Sroka z tej samej redakcji. - Nikt oczywiście tego nie robił - wspominają z przymrużeniem oka dziennikarze. - Problem w pociagu był tylko wtedy, kiedy ten przekraczał prędkość 200 km/h. Przestawał działać internet - śmieje się Grzegorz Gałasiński, fotoreporter "Dziennika Łódzkiego". O to w Polsce i na Ukrainie martwić się nie będzie trzeba...
Na mundialu w RPA pociągiem, czy miejskim autobusem nie odważył się jechać żaden z reporterów. - Chyba tylko "Bobo" Bobowski, z którym mieszkaliśmy, pojechał pociągiem, ale miło tego nie wspominał - mówi Rafał Romaniuk z "Przeglądu Sportowego", który był w Republice Południowej Afryki. Strachu najadł się kilka razy, choć miał więcej szczęścia niż jego koledzy z "Gazety Wyborczej", którym miejscowi z samochodu ukradli sprzęt. Dom, w którym Romaniuk mieszkał z kolegami po fachu, otoczony był drutem kolczastym. - Policja w RPA była na każdym kroku. Gospodarze chcieli pokazać się jako nowoczesny, afrykański kraj, chociaż sami radzili nam, aby po zmroku nigdzie nie wychodzić, a do niektórych dzielnic nawet nie wjeżdżać samochodem - wspomina Romaniuk.
Wspomnienia Rafała Romaniuka możesz czytać na blogu, który prowadził dla nas prosto z RPA, podczas Mundialu 2010
Dziennikarz "Przeglądu Sportowego" podróżował po RPA samochodem lub samolotem. Drogę powietrzną preferują także kibice z Rosji, których nalot może być naprawdę efektowny. - Przed półfinałem Euro 2008, w którym "Sborna" grała z Hiszpanią, na wiedeńskim lotnisku wylądowało 200 awionetek z rosyjskimi kibicami. Maszyny nie mogły się pomieścić. Lądowały i odlatywały na inne lotniska, czekając na koniec meczu - opowiada Jacek Sroka.
Koszulki od UEFA, czy od Turka?
Z naszymi wschodnimi sąsiadami związana jest jeszcze jedna ciekawa historia i jednocześnie pomysł dla przedsiębiorczych Polaków. - W czasie turnieju, w Rosji zabrakło replik koszulek reprezentacji Guusa Hiddinka. Kiedy Rosjanie zlecieli już na półfinał, w centrum Wiednia w sklepie z pamiątkami ustawiła się zawijana kolejka. Ekspedientki ocierały pot z czoła, kiedy fani ze wschodu kupowali trykoty za 90 euro za sztukę, nawet ich nie przymierzając - opowiada szef działu sportowego w "Dzienniku Zachodnim".
W czasie turnieju jest okazja, żeby takie oryginalne koszulki kupić za pół ceny. Szansę mają jednak dopiero kibice drużyn, które z turniejem się żegnają. Polacy w Niemczech mogli kupować biało-czerwone trykoty w promocyjnej cenie niestety jako jedni z pierwszych. To międzynarodowe federacje piłkarskie dbają o legalną sprzedaż licenjonowanych pamiątek, ale Grzegorz Gałasiński wspomina, że na mundialu w Niemczech pełno było miejsc, które wyglądały niczym bazar. - Za 3, 4 euro można było kupić takie same koszulki, jak te w sklepie Nike czy Adidasa, tyle, że od Turka. W niemieckich miastach to było na porządku dziennym - wspomina fotoreporter.
Szarańcza z dalekiego wschodu
Korespondenci z Polski w czasie turniejów, na których byli, mieli pełne ręce roboty. Codziennie do napisania kilka tekstów, gorące deadliny, bo mecz kończył się o 23, a każda minuta spóźnienia wiąże się z dodatkowymi kosztami, kiedy tekst ma się pojawić w gazecie. Poza tym te długie męczące podróże. Mimo to pracowali codziennie, nawet kiedy nasi dawno już pożegnali się z turniejem, czy w trakcie przerw między meczami w fazie pucharowej. - Podczas mundialu w Niemczech zrobiliśmy sobie wycieczkę na skocznię w Garmisch-Partenkirchen - wspomina Sroka. - Jej rekordzistą był wtedy Adam Małysz - mówi dziennikarz, wspominając, że materiał z tego miejsca był nawet ciekawszy niż niektóre pomeczowe relacje.
Jednak nie wszyscy dziennikarze, którzy przyjeżdżają do Europy na taki turniej... znają się w ogóle na piłce nożnej. - Pamiętam jeden z meczów w Niemczech, kiedy siedząca obok mnie dziennikarka ekonomicznego pisma z Japonii przez całe spotkanie bawiła się swoim, wysadzanym brylancikami, telefonem komórkowym - wspomina Sroka.
Z reporterami z dalekiego wschodu wiąże się jeszcze jedna ciekawa przypadłość. - Widok śpiącego Japonczyka, czy Chińczyka na podłodze w biurze prasowym jest na porządku dziennym - opowiada Rafał Musioł. - Oni muszą wstać o 3 rano, żeby zrobić materiał do radia, czy telewizji, a spać kładą się grubo po 23, kiedy kończy się ostatni mecz. Od 8 do 16 odsypiają - opowiadają dziennikarze. Rafał Romaniuk nie wspomina ich miło z turnieju w RPA. - Wpadaja do biura prasowego całą chmarą, zajmują wszystkie miejsca, ciągle obżerają się tam, gdzie my chcemy pracować. Są jak szarańcza - wspomina dziennikarz. Sposoby relacjonowania boiskowych wydarzeń też mogą być nietypowe. - Na finale Mistrzostw Świata 2006 Francja - Włochy Japończyk siedzący tuż obok mnie, nie opisywał rzutów karnych, jak każdy z nas, tylko je rysował na kartce - wspomina Sroka.
Chińskich dziennikarzy w biurze prasowym w Wiedniu, na Euro 2008 pewnego dnia obudziły piłki. - Takie zwykłe "reklamówki" z logo turnieju - opisuje Sroka. - Wzięliśmy po jednej, a Chińczycy rzucili się na nie i pakowali do plecaków po kilka sztuk - wspomina dziennikarz "DZ". - Widocznie wtedy każda pamiątka przywieziona z zachodu była dla nich tak cenna, jak dla Polaków jeszcze kilkanaście lat temu - komentuje Sroka.
Brazylijskiej samby zabraknie, ale i tak będzie zaje...
Moich rozmóców zapytałem o to, którzy kibice zrobili na nich największe wrażenie. - Holendrzy - odpowiadają zgodnie niemal wszyscy. Jacek Sroka jednak już po chwili zaczyna opowiadać o hiszpańskiej fieście. - Kiedy w centrum miasta zaczyna grać Manolo ze swoim zespołem, hiszpańscy kibice zaczynają tańczyć, robi się prawdziwa fiesta - wspomina. Manolo to najbardziej znany kibic piłki nożnej na świecie. - Taki starszy facet z brzuszkiem - opisuje go Sroka. - Nie można porównać go do naszego "Bobo" Bobowskiego. On jest królem samozwańczym, a Manolo jest przez Hiszpanów wielbiony - mówi Sroka.
Grzegorz Gałasiński z największym sentymentem wspomina Brazylijczyków, których fotografował na mundialu W Niemczech. - Przyjeżdżają z dziewczynami, w kolorowych, skąpych strojach, ze sznureczkami w pupie i tańczą na ulicach miast. To jest niesamowite wrażenie - opisuje Gałasiński.
Pięć do zera w pisuarze
Dziennikarze, z którymi rozmawialiśmy dużo lepiej pamiętają z turniejów miłe obrazki, niż negatywne zachowania kibiców. - Skuteczni są spottersi - tłumaczy to Jacek Sroka, mówiąc o policjantach, których zadaniem jest pilnowanie porządku wśród kibiców, incognito. Patrole policyjne widać jednak na każdym kroku. - To co mnie zaskoczyło, to fakt, że patrole były mieszanie. Podobno policjantki łagodzą obyczaje wśród fanów - opisuje Rafał Musioł. - Sporo było też policji konnej. W tłumie taki patrol jest niezastąpiony - dodaje dziennikarz.
Kibice, którzy myślą tylko o zabawie podczas turnieju, będą musieli wykazać się cierpliwością. - Wejście na stadion wiąże się z przejściem 4 kontroli - opowiada Musioł. - Nawet żeby wejść do fan-zony trzeba przejść przez kontrolę, pokazać torbę i przede wszystkim być trzeźwym - mówi dziennikarz.
Na kibiców czekają też inne, mniej oficjalne atrakcje, gdzie takie restrykcje nie są przewidziane. W Hamburgu, w słynnej różowej dzielnicy St. Pauli, ruch podczas mistrzostw był zdwojony. - Z usług prostytutek najchętniej korzystali Włosi - zdradzała jedna z pań Rafałowi Musiołowi, który w dzielnicy pojawił się akurat w... dzień święta Bożego Ciała. - Z pobliskiego, polskiego kościoła szła akurat procesja - wspomina ze zdziwieniem dziennikarz.
W Niemczech zabawa czekała fanów nawet w najdziwniejszych miejsach. - W pisuarach na stacjach beznynowych wisiała bramka z piłeczką. 5-0 wygrałem - śmialiśmy się wychodząc z toalety - opowiada Gałasiński. I oby do śmiechu było również kibicom, którzy w czerwcu przyjadą na Euro do Polski i na Ukrainę.
100 dni do Euro 2012 - kompleksowy raport z przygotowań w serwisie Ekstraklasa.net
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?