Euro 2020 i wycofanie polskiej kandydatury - czy jest za czym płakać? [KOMENTARZ]

Jakub Seweryn
Euro 2020 na pewno nie zawita do Polski. Polski Związek Piłki Nożnej z prezesem Zbigniewem Bońkiem na czele zrezygnował ze składania biało-czerwonej kandydatury, co spotkało się z wielu stron ze sporą krytyką. Czy słusznie?

Zacznijmy od kilku faktów związanych z imprezą rozgrywaną na 60-lecie istnienia mistrzostw Europy w piłce nożnej. Euro 2020 będzie rozgrywane w trzynastu miastach z trzynastu europejskich państw. 24 zakwalifikowane do turnieju zespoły będą mierzyć się w sześciu czterozespołowych grupach, po czym 16 najlepszych z nich awansuje do fazy pucharowej. Każda grupa przypadnie dwóm miastom, najprawdopodobniej z krajów sąsiadujących ze sobą. Każde miasto dostanie ponadto jeden mecz 1/8 finału lub też ćwierćfinał. Trzynaste miasto zorganizuje za to półfinały i finał całego turnieju. Co to oznacza? Każde z miast wybranych przez UEFA będzie gościło cztery spotkania finałów mistrzostw Europy w 2020 roku, a biorąc pod uwagę ilość drużyn kwalifikowanych do tych rozgrywek, istnieje duże prawdopodobieństwo, że niektórym gospodarzom przypadną niezbyt pasjonujące spotkania z udziałem np. reprezentacji Islandii.

Co więcej, bycie państwem-gospodarzem Euro 2020 nie będzie oznaczało automatycznego awansu do turnieju drużyny narodowej. Dla Polski oznaczałoby to duże prawdopodobieństwo, że pomimo organizacji mistrzostw, polscy kibice i tak nie zobaczyliby w nich biało-czerwonych, co mogłoby oznaczać niewielkie zainteresowanie turniejem w naszym kraju, a państwo wraz z PZPN i tak musiałoby uczynić wielkie organizacyjne starania. Nie da się bowiem ukryć, że gdyby nie udział, a następnie walka o awans ówczesnych podopiecznych Franciszka Smudy do ostatniej kolejki zmagań fazy grupowej Euro 2012, impreza ta na pewno nie zakończyłaby się takim organizacyjnym sukcesem, jaki w rzeczywistości miał miejsce.

Pomijając ryzyko związane z brakiem wymiernych korzyści z organizacji turnieju, należy wspomnieć o polityce w europejskiej federacji. To ona decyduje o tak kluczowych sprawach, jak wybór organizatorów wielkich imprez i trudno przypuszczać, żeby prezes PZPN Zbigniew Boniek, prywatnie kolega z boiska Michela Platiniego, nie miał najlepszych informacji na temat szans polskiej kandydatury na organizację Euro w 2020 roku. Owszem, można powiedzieć o Bońku, że dokładnie taką samą postawę przyjął w 2007 roku, kiedy decydowały się losy organizacji Euro 2012, jednak powiedzmy sobie szczerze – to nie magia polskiej kandydatury lecz ‘wymierny dar przekonywania’ Hrihorija Surkisa sprawił wtedy, że do naszego kraju zawitali najlepsi piłkarze na Starym Kontynencie.

Od kilku dobrych miesięcy mówiło się, że państwa, które były wybierane na gospodarza mistrzostw Europy w ostatnich latach (Portugalia, Austria, Szwajcaria oraz przede wszystkim Polska, Ukraina czy Francja) zostaną przez UEFA skreślone na samym starcie. Austriacy swojej kandydatury nawet nie złożyli, a oprócz Polaków takowe w ostatnich dniach wycofali również Portugalczycy oraz Francuzi. Co więcej, coraz więcej doniesień mówi o tym, że wszystkie najważniejsze wiążące decyzje już zapadły. Najważniejsze mecze Euro 2020 (półfinały i finał) miał otrzymać turecki Stambuł, który jednak w celu walki o cały turniej cztery lata później, wycofał się w ostatniej chwili z rywalizacji. Pozostałe spotkania trafią do państw, które w pojedynkę nie miałyby żadnych szans na organizację tak wielkiej imprezy, jak chociażby węgierski Budapeszt czy walijskie Cardiff. ‘Przegląd Sportowy’ posuwa się nawet do tezy, że pewnym gospodarzem kolejnych mistrzostw, w 2024 roku, są już nasi zachodni sąsiedzi, Niemcy.

Polska nie pozostanie jednak na lodzie. Oprócz organizacji finału Ligi Europy w przyszłym roku na Stadionie Narodowym w Warszawie, nasz kraj jest bardzo bliski otrzymania turnieju finałowego Mistrzostw Europy do lat 21 w 2017 roku. Miałyby one zostać rozegrane na sześciu mniejszych od tych przygotowywanych na Euro 2012 stadionach, które mieściłyby około 20 tysięcy kibiców, a faza finałowa przypadłaby warszawskiej Pepsi Arenie. W turnieju miałoby wziąć udział 11 najlepszych zespołów młodzieżowych w Europie, a oprócz nich zapewniony udział miałaby także Polska.

Czy jest to gorsza opcja od organizacji czterech meczów Euro 2020? Naprawdę można się spierać, biorąc pod uwagę piłkarzy, którzy pojawili się w zeszłym roku na turnieju finałowym w Izraelu. Wśród nich znaleźli się chociażby Thiago Alcantara, Isco, Alvaro Morata, Asier Illarramendi, Marco Verratti, Ciro Immobile, Lorenzo Insigne, Mattia Destro, Kevin Strootman, Lewis Holtby, Bernd Leno, Patrich Herrmann, Wilfried Zaha czy Jordan Henderson. Turniej ten gwarantuje bardzo solidny poziom piłkarski oraz spore emocje, a jednocześnie nie wymaga tak wielkich przygotowań, jakie wiązałyby się z rozgrywkami seniorskimi.

Polska miała iluzoryczne szanse na otrzymanie niewielkiej części turnieju finałowego Euro 2020, co wcale nie gwarantowało udziału w niej polskiej reprezentacji, a co z tym idzie – sukcesu organizacyjnego. W najlepszym przypadku nasz kraj otrzymałby maksymalnie cztery mecze bez jakiejkolwiek pewności dla naszych kibiców na zobaczenie na żywo największych gwiazd europejskiej piłki. Czy w związku z tym wszystkim naprawdę należy płakać po wycofanej polskiej kandydaturze?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gol24.pl Gol 24