Grzegorz Sandomierski ratował i taranował w meczu z Jagiellonią

Jacek Żukowski (AIP)
Grzegorz Sandomierski
Grzegorz Sandomierski Andrzej Wiśniewski / Polska Press
Dla Grzegorza Sandomierskiego mecz z Białymstoku był podróżą sentymentalną. To w Jagiellonii zaczynał karierę, tu debiutował w Ekstraklasie.

W sobotę to w dużej mierze dzięki niemu „Pasy” wywiozły punkt ze stadionu Jagiellonii. Bramkarz Cracovii spisywał się bowiem bez zarzutu. Golkiper Cracovii jest bardzo skromny.

- Nie chciałbym się oceniać - mówi Grzegorz Sandomierski. - Jestem daleki od tego. Udało się jakoś pomóc w kilku sytuacjach. Mogliśmy wygrać, przegrać, udało się zremisować. Mały niedosyt na pewno jest, ale nie przegraliśmy na koniec roku. Ten mecz będzie się pamiętało do kolejnego spotkania, do lutego, więc teraz będziemy mogli spokojnie przygotować się do świąt.

Sandomierski bronił bardzo dobrze i efektownie. Choćby w sytuacji, gdy próbował pokonać go Przemysław Frankowski. Ta interwencja śmiało może aspirować do tytułu „parada roku”. Golkiper odbił piłkę w nieprawdopodobnej sytuacji, broniąc strzał z kilku metrów.

- Ta sytuacja chyba nie mnie będzie się śniła po nocach, bardziej Przemkowi Frankowskie-mu - śmieje się Sandomierski. - Starałem się zasłonić jak największą część bramki i udało się. Kuba Wójcicki też mi bardzo pomógł w tej sytuacji, biegł z „Frankiem” do końca, udało się jakoś wspólnymi siłami wybronić.

Remis daje Sandomierskiemu i jego kolegom 3. lokatę przed zimową przerwą. Nie jest to jeszcze koniec rozgrywek, ta lokata nie ma jeszcze żadnego znaczenia dla ostatecznych rozstrzygnięć, ale daje zespołowi poczucie własnej wartości.

- Znaliśmy wynik Pogoni (grała wcześniej od Cracovii i „przeskoczyła” ją w tabeli - przyp. żuk), więc wiedzieliśmy, co musimy zrobić, żeby na to podium znowu wrócić. Remis też nas usadowił na trzecim miejscu. Może nie tak pewnym, jak byśmy byli po zwycięstwie, ale przecież ono się liczy.

Sandomierski ratował Cracovię, ale spowodował też, oczywiście nieumyślnie, kontuzję u swojego kolegi z szyków defensywnych - Piotra Polczaka. W ferworze walki tak interweniował, że huknął defensora w szczękę, powodując konieczność jego zejścia z boiska.

- Piotrek został popchnięty przez jednego z obrońców i nadział się, delikatnie mówiąc, na moje kolano - opisuje zdarzenie golkiper „Pasów”. - Szczęście w nieszczęściu, że to się stało w ostatnim meczu w tym roku.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gol24.pl Gol 24