To już nie była zwykła szpilka. To było wbicie noża w samo serce twardego urzędnika. Ryszard Stachurski, bo o nim mowa, pirotechnicznych pokazów nie lubi. Karze za nich nawet beniamnika pierwszej ligi, Chojniczankę Chojnice. Lechiści muszą się więc liczyć, że lada dzień do klubu spłynie pismo z pieczątką i podpisem wojewody. Ale czy taka gra jest warta świeczki?
Pirotechnika… Niby zakazana, niby nikt nie ma prawa jej wnieść na stadion, a jednak zawsze się to uda. Kibice mają różne sposoby. Wkładają race do majtek, zawijają we flagi, sektorówki, a nawet włączają w ten proceder fotografów lub dziennikarzy, których przecież szczegółowa kontrola na bramkach nie dotyczy. Stewardzi z Taurusa, firmy która odpowiada za zabezpieczanie meczów Lechii, ani razu nie kazali mi się odwrócić, by rutynowo przejrzeć, czy nie mam niebezpiecznych przedmiotów w kieszeniach lub w okolicy tułowia. Rzadko zaglądają też do toreb i plecaków, a na sugestię, że może jednak warto spojrzeć, bo mogę posiadać coś, co jest niedozwolone – tylko się uśmiechają.
Race i flary dymne są piękne, uatrakcyjniają widowisko – co do tego nikt nie ma chyba wątpliwości. Na tę chwilę są jednak prawnie zakazane. Ultrasi Lechii mieli być w Polsce pierwszymi, którzy będą je prezentować legalnie. W listopadzie zeszłego roku zorganizowali konferencję, na której dyskutowano o tym, dlaczego warto pójść tropem norweskim i wprowadzić legalną pirotechnikę, za którą formalnie odpowiadałoby stowarzyszenie kibiców. Na spotkaniu zjawili się przedstawiciele Ekstraklasy, Urzędu Miasta oraz Ministerstwa Sportu i Turystyki. Konferencja miała być asumptem do kolejnych działań. Kibice Lechii zapowiadali, że zjawią się w miejskim ratuszu i spróbują namówić osoby decyzyjne, by pomysł wcielić w życie. Wtedy obie strony chciały rozmawiać, były pozytywnie nastawione do poważnego projektu.
Patrząc z obecnej perspektywy, trudno nie odnieść wrażenia, że te wszystkie zabiegi poszły na marne. Najpierw odpalono race w meczu z Jagiellonią, potem jeszcze jedną w meczu z Cracovią. Nie wiemy, czy w nomenklaturze prawnej jest wyrażenie „podwójna recydywa”, które przecież tak zgrabnie podsumowuje obecną wojenkę kibiców z wojewodą.
Kibice poszli bowiem na całość. Ich agresywna taktyka przypomina jednak tę, którą w czasie II wojny światowej obrała japońska formacja „kamikadze”, która odważnie parła do przodu świadoma nieubłaganej śmierci. Lechiści walczą w słusznej sprawie, ale metody, jakie obrali skazują ich na honorowe samobójstwo. Honorowe, bo nie dają wojewodzie za wygraną. Ale czy w tak drażliwym temacie, jak race zawsze trzeba unosić się honorem?
LECHIA GDAŃSK - serwis specjalny Ekstraklasa.net
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?