Mila: Trzeba być skończonym idiotą, aby przegrać całą wypłatę w kasynie

Cezary Kowalski
W szczerym wywiadzie Sebastian Mila, kapitan Śląska Wrocław opowiada nam o swojej nieudanej zagranicznej przygodzie, szansach Śląska w europejskich pucharach i o tym, czy ciągle... odwiedza kasyna. Ten wywiad WARTO przeczytać!

Pamięta Pan jeszcze czasy, kiedy media spekulowały, jaki wielki europejski klub zatrudni Sebastiana Milę?
Pewnie, miałem wtedy trochę ponad 20 lat i ogromne perspektywy. Naprawdę fajnie to wszystko wyglądało. Zainteresowanie moją osobą było ogromne. Miałem nadzieję, że pójdzie mi zdecydowanie lepiej.

Pokpił Pan sprawę...
Trochę tak, ale też i pewnie nie byłem tak dobry, jak się wszystkim wydawało. Nie najszczęśliwsze były moje wybory, jeśli chodzi o kluby. Zabrakło mi umiejętności. A przede wszystkim szybkości. Zwyczajnie, jestem zbyt wolny do futbolu w największych klubach. Może byłbym gwiazdą z moimi parametrami w latach 80. Wtedy tak szybko się nie biegało (śmiech).

Nie mógł Pan trochę mocniej potrenować, poprawić ten mankament?
Z tym się człowiek rodzi. Albo to masz, albo nie. Parę lat za granicą jednak byłem. Grałem w Austrii Wiedeń i Valerendze Oslo. Nie była to wielka kariera. Poza tym za długo to trwało. Powinienem wcześniej wracać. W myśl zasady: jak ci nie idzie, to wracaj do domu.

A może zwyczajnie Pan jest winny, a nie brak wrodzonych talentów?
Oczywiście. W żadnym wypadku nie zamierzam zrzucać winny na trenerów albo złych pracodawców. Wtedy to sobie myślałem tak: "Nie poszło mi w dwóch meczach, to mi pójdzie w trzecim". A tu się okazywało, że w trzecim to ja już siedzę na ławce i gra ktoś w moje miejsce. Jak już siedziałem na ławie, to mówiłem sobie: "Spokojnie, muszą mi jeszcze dać szansę". No i ją dostawałem, jak i jej nie wykorzystałem, liczyłem na następną. Niepotrzebnie. W następnym okienku transferowym pojawiał się nowy zawodnik i koniec. Zgadzam się, że nie byłem przygotowany do gry na Zachodzie mentalnie. Nawet nie znałem języka. Jak się go uczyłem, to za wolno. Brakowało komunikacji. Naprawdę daleki jestem od zwalania winy za moje niepowodzenia na kogokolwiek.

Teraz ma Pan 29 lat i znów zaczyna być o Panu głośno. W meczach z Dundee zagrał Pan kapitalnie...
Też się cieszę. Jednak za granicą nabrałem doświadczenia. Teraz to zaczyna procentować. Na boisku czuję się pewnie. Nic mnie nie zaskakuje. Nic mnie nie przeraża. W ogóle nie czuję stresu. Wiele zagrań mi wychodzi. Wydaje mi się, że jestem w najlepszym miejscu mojej przygody z piłką. Ta gra mnie autentycznie cieszy.

No to pora na reprezentację...
Ostatni raz zagrałem w kadrze podczas debiutu Beenhakkera w meczu z Danią. Jakiś ogon, kilka minut. Więcej powołań już nie było. Minęło pięć lat. Nie jestem jeszcze taki stary. Nie skończyłem trzydziestki. Skłamałbym, jeślibym powiedział, że mnie gra w drużynie narodowej nie interesuje. Wiem, że to banał, ale usłyszeć "Mazurka Dąbrowskiego", stojąc na zielonej murawie przed meczem drużyny narodowej, to przeżycie bezcenne.

Trener Smuda wypowiadał się o Panu dość lekceważąco.
Nigdy nie obrażam się na trenerów. Mam swoje zdanie. Sądzę, że każdy polski piłkarz, który się mocno wyróżnia, powinien dostać szansę. Nie mówię, że ma mieć zagwarantowane miejsce w składzie. Ale na próbę zasługuje.

Selekcjoner nie widział Pana ostatnich meczów, bo był na urlopie.
Trochę szkoda, że nie wpadł. Ale zaraz będą następne mecze, rozpocznie się liga. Będę się starał, aby choć zawiesił oko na mojej grze.

Kiedyś Beenhakker powołał Pana, bo uważał, że w każdej drużynie musi być trzech zawodników lewonożnych...
Wydaje mi się, że mam też inne atuty, a nie tylko lewą nogę. Poza tym przez ostatnie lata system gry się zmienił na świecie. Na lewym skrzydle już nie musi występować zawodnik lewonożny. I tak samo z drugiej strony prawonożny. Jedyną pozycją, na którą wciąż poszukuje się lewonożnych graczy, jest lewa obrona.

No właśnie. W kadrze też brakuje lewego obrońcy...
Nie. No na taką zmianę jest już decydowanie za późno. Myślę, że gdybyśmy w Śląsku zrobili jakiś konkurs, to ja byłbym najsłabszym lewym obrońcą wśród moich kolegów. Aby grać na tej pozycji, trzeba mieć wyrobione nawyki, odpowiednio się ustawiać, być świetnym w destrukcji. Ja się tam nie nadaję. Kiedyś w reprezentacji młodzieżowej trener mnie tam ustawiał, bo nie byłem w stanie wygrać rywalizacji ze znakomitym pomocnikiem, jakim jest Rafał Grzelak.

W Śląsku pełni Pan rolę kapitana. Nie jest Pan za grzeczny jak na kapitana? Niektórzy żartują, że ma Pan mentalność ministranta.
Bo jestem grzeczny i dobrze wychowany. To wszystko prawda. Ale mój obraz w mediach jest trochę przesłodzony. Tak naprawdę mam swój charakter. Trudny. Potrafię być nieprzyjemny i podejmować trudne decyzje. Wczułem się w rolę kapitana i sądzę, że sobie radzę. Staram się dbać o drużynę i robić wszystko, aby zyskiwała jako całość. Nie kieruję się sympatią do poszczególnych kolegów. Jak trzeba coś załatwić, robię to.

Jaki jest klucz do sukcesu Śląska?
Dobra atmosfera. Nie wiem, jak jest w innych zespołach: Legii, Polonii czy Lechu. Ale my tu we Wrocławiu tworzymy naprawdę zgraną paczkę. Kolegujemy się, spotykamy także poza klubem. Jak jest jakiś problem albo przeciwnie: jakiś powód do radości, to organizujemy swoje tajne narady (śmiech). A tak poważnie to jest tu grupa chłopaków, którzy w futbolu za wiele nie osiągnęli - i mam tu także siebie na myśli - grupa, która jest głodna sukcesu. My po prostu chcemy coś ugrać. Jesteśmy ze sobą od dłuższego czasu. Znamy swoje plusy i minusy. Bardzo mi to przypomina czasy Groclinu, z którym radziliśmy sobie w rozgrywkach o Puchar UEFA kilka lat temu, gdy udawało się ogrywać takie sławy jak Hertha czy Manchester City.

A nie jest tak, że Śląsk został wicemistrzem, bo potentaci obniżyli loty i w ogóle poziom ekstraklasy jest znacznie niższy niż przed laty?
No właśnie tego typu teorie irytują mnie najmocniej. Moim zdaniem jest wręcz przeciwnie. Gram w piłkę już trochę lat i myślę, że jestem w stanie obiektywnie ocenić pewne zjawiska. Jak wyjeżdżałem z Polski do Austrii, to rzeczywiście między obiema ligami była przepaść. I pod względem sportowym, i finansowym. Teraz jest inaczej. Wiele klubów jest bardzo stabilnych finansowo. I naprawdę wielu zawodników chce grać w Polsce. Nie tylko tych, którzy wracają po latach, jak ja. Ale także obcokrajowców. Spójrzmy na tych, których ma do dyspozycji Lech, Wisła czy Legia. Albo nawet na naszych we Wrocławiu. To już nie są ogórki, jak dawniej bywało. Oni realnie poprawiają jakość tej ligi. Poza tym trudno nie zauważyć, jak poprawia się baza. Za kilka lat będzie jeszcze lepiej. Mówiąc wprost: po prostu chce się tu grać.

W poprzednim sezonie wydawało się, że każdy może być mistrzem. To świadczy o rosnącym poziomie?
A nie? Już nie jest tak, że jakaś drużyna wygrywa mecz za meczem. Albo zdobywa trzy punkty u siebie, punkcik na wyjeździe. I krok po kroku do mistrzostwa. Teraz nie ma już świętych. Każdy zespół ma aspiracje. Legia, Lech czy Jagiellonia miały szansę ograć nas, wyprzedzić w tabeli. A jednak się nie udało. I to ma świadczyć o słabości ligi? Ci, którzy tak mówią, po prostu nie znają się na piłce. Trudno zachłysnąć się wygraną z Dundee w drugiej rudzie eliminacji Ligi Europejskiej. Ale jednak pokazaliśmy charakter i widać wyraźnie, że ten zespół ma potencjał. Nie tylko na polską ligę.

Zawodnicy polskich drużyn po niewielkim sukcesie najczęściej spoczywają na laurach. Nie idą za ciosem, tylko tłumaczą, że i tak sporo zrobili. Lokomotiv Sofia, wasz następny rywal, wydaje się jednak absolutnie do pokonania.
Wie Pan, jak my czekamy już na ten pierwszy mecz? Nie możemy na miejscu usiedzieć. Jakby była taka możliwość, to stanęlibyśmy do walki z Bułgarami już dzisiaj. To jest właśnie to, o czym mówiłem wcześniej. Jest kolektyw, nie przychodzimy do klubu jedynie jak do miejsca pracy. Traktujemy puchary jako wspaniałą przygodę. Dajemy radość ludziom i sobie. Dla mnie osobiście gra na arenie międzynarodowej to wielka frajda. Śląsk to już czwarty klub, z którym gram w pucharach. Taka rywalizacja dodaje energii. Nie wiem, skąd się to bierze, ale czuję się w takich meczach lepiej, gram z większą swobodą.

W obecnym składzie personalnym powtórzenie wicemistrzostwa Polski będzie chyba graniczyć z cudem...
Jestem innego zdania. Dlaczego nie mielibyśmy znów być wicemistrzem? Przecież nie osłabiliśmy składu. Piłkarze nie stracili formy. Czeka nas nowy sezon. Stratujemy do walki o mistrzostwo.

Zakładacie, że Śląsk Wrocław może zdobyć mistrzostwo Polski?
Nikt głośno o tym nie mówi i bardzo dobrze. Lepiej być miło zaskoczonym niż przykro rozczarowanym. Ja mówię, że startujemy do walki o mistrzostwo jak każda drużyna przed pierwsza kolejką ekstraklasy. O mistrzostwo przecież toczy się gra i nie można o tym zapominać. Plany oczywiście można zweryfikować już w trakcie rozgrywek (śmiech).

Jaki będzie sezon 2011/2012?
Bardzo podobny do poprzedniego. Moim zdaniem na parę lat skończyły się czas dominacji jednej, dwóch drużyn. Walka o mistrzostwo znów będzie się toczyć do samego końca. Będą się liczyć: Wisła, Lech, Legia, my, Polonia, Lechia i Zagłębie.

Lubi Pan jeszcze zakręcić kulką w kasynie?
Pewnie. Jak mam ochotę, to idę i gram. Zawsze lubiłem, ale nigdy nie byłem hazardzistą i zawsze bez skutku tłumaczyłem to polskim dziennikarzom. Trzeba być skończonym idiotą, aby przegrać całą wypłatę w kasynie.

Rozmawiał Cezary Kowalski / Polska The Times

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gol24.pl Gol 24