Mundial 2014. Armia Cesara podbije piłkarski świat? [KOMENTARZ]

Szymon Janczyk
Za nami pierwszy tydzień mistrzostw świata w Brazylii! Demonstracje siły, wielkie porażki i niespodzianki szły ze sobą w parze. Grad goli i kontrowersji towarzyszyły kibicom każdego dnia mundialu. Nieco w cieniu Niemców, Holendrów, czy Brazylii pozostali Włosi. Podczas gdy wielcy faworyci rozbijali inne piłkarskie potęgi, Włosi skromnie i dostojnie wypili angielską herbatkę. Czy to początek marszu Italii na podbój świata?

Ponad dwa tysiące lat temu postrach w Europie budził potężny władca - Gajusz Juliusz Cezar. Jego legiony pustoszyły ziemie Starego Kontynentu i włączały podbojami kolejne ziemie. Świat patrzył na kolosa - Imperium Romanum, który pewnie szedł po swoje. Dziś legionistów rzymskich podziwiamy jedynie w rekonstrukcjach bitewnych na całym świecie. Włosi mają jednak inny powód do dumy. Ich "l'orgoglio nazionale" jest teraz piłkarska reprezentacja kraju. Czterokrotni mistrzowie świata w Brazylii chcą udowodnić nie tylko to, że są w stanie rywalizować z gigantami, ale również, że mimo kryzysu we włoskiej piłce ligowej, wciąż jest ona niezwykle silna. Bo mimo niepowodzeń w klubowych rozgrywkach, aż 20 z 23 zawodników Squadra Azzurra gra na co dzień w Serie A. W lidze, która od lat przypomina powolnie tonący okręt, z którego uciekają najsilniejsi członkowie załogi.

Przed mundialem Prandellemu zarzucano wiele. Kontrowersje i emocje towarzyszyły głównie powołaniom selekcjonera. W Italii ludzie podważali nawet kompetencje byłego zawodnika Juventusu, gdy ten skreślił Giuseppe Rossiego. Napastnik Fiorentiny bardzo długo leczył kontuzję, ale przed nią był najlepszym strzelcem zespołu. Prandelli nie chciał jednak ryzykować i postawił na "pewniaka", którym był Lorenzo Insigne. Społeczną dyskusję wywołało również pominięcie "dinozaurów" takich jak kapitan Romy Francesco Totti, były król strzelców Serie A Antonio di Natale oraz mistrz świata z 2006 roku, a obecnie zawodnik Hellas Verona - Luca Toni. Każdy z nich mimo zbliżającego się wielkimi krokami rozstania z zawodowym futbolem, ma za sobą wspaniały sezon, wiele bramek i asyst na koncie. Trener postawił jednak na młodość i niepokorność. Przeciętny w Milanie Balotelli, wyróżniający się w Torino Immobile i wreszcie... debiutant - Cassano. Wszyscy są sprawdzonymi, zaufanymi ludźmi Prandellego. Generałami nowego legionu Armii Cesara. Armii, która podobnie jak 2000 lat temu chce zawojować świat!

Nastroje w ekipie Squadra Azzurra są wspaniałe. Piłkarze śmieją się, żartują i mówią, że drużyna narodowa to wielka włoska rodzina. Widać to później na boisku. W przeciwieństwie do Hiszpanii, gdzie skonfliktowani ze sobą zawodnicy Realu i Barcelony starają się ukryć wzajemną niechęć do siebie, w kadrze Italii podziałów nie ma. Przed turniejem w Brazylii, w pamięć zapadły mi słowa jednego z piłkarzy, Daniele De Rossiego: "Czy zagram? To nie ma znaczenia. Każdy zna swoją rolę w zespole. Każdy z nas jest tak samo ważny i wszyscy o tym wiemy." W pierwszym meczu z Anglią na boisku wszystko idealnie ze sobą współgrało. Eksperci i dziennikarze zachwycali się odmianą Włochów, przejściem z futbolu efektywnego do futbolu efektownego. W jednej chwili, Italia urosła w oczach futbolowych zapaleńców, do rozmiaru jakiego nigdy przedtem nie miała.

Ofensywne Catenaccio

Śródtytułowy oksymoron najlepiej określa przemianę reprezentacji Włoch. Od lat Squadra Azzurra, tak samo, jak cały włoski futbol, również ten klubowy, kojarzona była z catenaccio. Nie można powiedzieć, że był to system nieskutecznym - wręcz przeciwnie. Znakomicie zorganizowana obrona przez lata była symbolem Italii. Maldini, Baresi, Costacurta, wszyscy wielcy włoscy piłkarze to głównie zawodnicy do zadań defensywnych. Z czasem jednak, taktyka ta przestała być skuteczna. Przestała również podobać się kibicom, którzy z utęsknieniem patrzyli w stronę Półwyspu Iberyjskiego, na którym mecze nie kończyły się po osiągnięciu prowadzenia. Po klęsce w RPA coś się jednak poruszyło. Najpierw odsunięto od zespołu "starą wiarę" - ludzi, którzy nie mogli wnieść niczego nowego. Na swoim miejscu pozostał jednak Buffon i Pirlo, bo trener Prandelli zapamiętał, że każdy wielki zespół buduje się wokół liderów. Przez następne dwa lata dobierał "legionistów", którzy jednak zaprzestali używania formacji żółwia. Zamiast niej powoli zaczęła kształtować się strzała, która miała bezlitośnie wykańczać każdego, kto stanie na drodze Cesara. Początek wielkiej przemiany oglądaliśmy na Euro 2012 w Polsce i na Ukrainie. Wtedy Italia dopiero wylęgała się z kokonu. To był pierwszy krok, w transformacji z brzydkiej, pełzającej larwy do pięknego, fruwającego swobodnie w powietrzu motyla. Pierwszym znaczącym sukcesem było pokonanie niemieckiego super-czołgu. Trzeba przyznać, że Italia ma niezwykłą zdolność pozbawiania naszych zachodnich sąsiadów marzeń o sukcesach na wielkich turniejach. Sześć lat wcześniej to właśnie oni, późniejsi mistrzowie, w ciągu dwóch minut zniszczyli, wydawałoby się perfekcyjny plan Niemców na mundial rozgrywany przecież na ich ziemi. 28 czerwca na Stadionie Narodowym w Warszawie, po "one-man show" Mario Balotellego, Niemcy polegli ponownie. Ponownie w półfinałach. Mimo późniejszej porażki aż 0:4 z Hiszpanią, Włosi nie przejmowali się. Wiedzieli, że nadchodzi czas zmian.

Dogonić Brazylię w... Brazylii

W ciągu dwóch następnych lat motyl wykluł się z kokonu i rozwinął skrzydła. Przed prężącą się potęgą Włochów nie ugięli się jedynie Brazylijczycy i Hiszpanie. Tylko oni znaleźli sposób, żeby zatrzymać maszerującą Armię Cesara. Przed mundialem w serii trzech sparingów Italia nie wygrała ani razu. Świat stukał się w głowę widząc kopiących się po czole piłkarzy, którzy zdołali jedynie zremisować z jednym z najsłabszych zespołów na świecie - Luksemburgiem. Tifosi zaczęli już nawet wątpić, gdy Prandelli mówił, że podoba mu się gra jego zespołu. Zastanawiali się, czy to aby na pewno Squadra Azzurra? Czy to jest duma narodu, która do Brazylii leci w celu wywalczenia piątego tytułu mistrzów świata i zrównania się w klasyfikacji zwycięzców z gospodarzami tegorocznego mundialu? Na tym jednak polega cała magia Włochów. Nie tylko reprezentacji piłkarskiej tego kraju, ale również całego narodu. Wprowadzenie dozy niepewności, żeby sukces smakował jeszcze lepiej. Tak było w 2006 roku, kiedy przed wylotem do Niemiec Włochy zremisowały bezbramkowo z Ukrainą, by później znów zremisować - tym razem 1:1 ze Szwajcarią. Osiem lat później zmienili się jedynie rywale: Irlandia i Luksemburg. Żeby jednak w pełni zrozumieć spokój Prandellego wystarczy przypomnieć statystyki gier towarzyskich kadry pod jego wodzą: 4-9-9, kolejno zwycięstwa, remisy oraz porażki, i porównać je z wynikami drużyny grającej o stawkę: 20-8-3.

Wszystko to odeszło w niepamięć po pierwszym spotkaniu. Nikt już nie patrzył z zazdrością, nawet na Holendrów, którzy przecież kilka dni wcześniej rozbili w pył nieosiągalnych dla Włochów Hiszpanów. Mecz z Anglią miał być dla Prandellego i jego drużyny wyzwaniem, sprawdzianem z trwającej dwa lata pracy domowej. Stało się. Koncertowo grająca Italia jedynie raz popełniła błąd i w konsekwencji wygrała 2:1. Wtedy, jakby wybudzeni z letargu eksperci dostrzegli anomalię - ofensywną Italię. Prandelli zaprezentował światu swoją siłę. Cesare niczym Cezar 2000 lat wcześniej pobił Anglików.

Lekcja dla Furia Roja

Przed Squadra Azzurra wczoraj stanęła niebywała szansa. Hiszpanie, ich najgroźniejsi rywale, pakują już walizki do domu. Mundial 2014 wcale nie musiał zakończyć się tak ogromną klęską La Furia Roja. Dlaczego więc stało się tak, a nie inaczej? Zapatrzeni w swoją siłę Hiszpanie nie dostrzegli tego samego błędu, co Włosi przed turniejem w RPA. Del Bosque zupełnie tak samo, jak Lippi nie patrzył na rozwój, nie chciał nowości. Zaufał ludziom, którzy doprowadzili go na szczyt i to go zawiodło. Czas bowiem nie stoi w miejscu, a nawet najwięksi artyści futbolu stają się jego zakładnikami.

Na co więc stać Włochów? Dokąd zajdą w swoim zwycięskim marszu legioniści Cesara? Ja nie mam wątpliwości. To drużyna, którą stać na zwycięstwo. Połączenie perfekcji w defensywie z finezją w ataku. Efektywności z efektownością. Prandelli stworzył armię idealną, która jeśli tylko nie popełni błędu, nie wejdzie w wilczy dół, powinna wystąpić 13 lipca na słynnej Maracanie. Świątynia futbolu będzie najlepszym miejscem do wzniesienia w górę piątego Pucharu Świata i zapisania się po raz kolejny na kartach historii futbolu.

Śledź wpisy autora na Twitterze!

Zobacz także:

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gol24.pl Gol 24