Remis Wisły z Górnikiem Zabrze na inaugurację nowego sezonu

Jakub Podsiadło
Wisła Kraków - Górnik Zabrze
Wisła Kraków - Górnik Zabrze Andrzej Banaś/Gazeta Krakowska
W pierwszym meczu nowego sezonu Ekstraklasy Wisła Kraków zremisowała przed własną publicznością z Górnikiem Zabrze 1:1. Gole w tym spotkaniu strzelali Rafael Crivellaro i Roman Gergel.

Co to za liga, w której już w pierwszym meczu sezonu obie drużyny walczą o wyjście ze strefy spadkowej? Ekstraklasa! Nie, żeby szczególnie ekscytowały nas kłopoty finansowe Wisły Kraków i Górnika Zabrze, które kosztowały te kluby ujemny punkt na starcie rozgrywek, ale z kronikarskiego obowiązku trzeba odnotować ten niecodzienny fakt. Zresztą, na co komu rozdmuchane do niemożliwości budżety? Przedsezonowymi (i darmowymi) transferami Wisły nie wzgardziliby nawet krezusi z Poznania i Warszawy. W Zabrzu sytuacja wygląda trochę gorzej, chociaż w klubie szczególnie nie przejmują się wegetacją. A chyba powinni, bo po sezonie kilku zawodników opuściło Górny Śląsk, nie mówiąc o tym, że przez większość lata w Górniku trwał gorączkowy casting na napastnika – poszukiwania zawiodły, dlatego jedną z pierwszych decyzji Roberta Warzychy w już niepodzielnej roli trenera było ustawienie na szpicy Roberta Jeża.

Zaskoczył także Kazimierz Moskal, w przedsezonowych sparingach Rafael Crivellaro rozpłynął się we własnej przeciętności i... zaczął spotkanie z Górnikiem od pierwszej minuty. Czym Brazylijczyk zasłużył na przedwczesny debiut? Jeśli brać sygnały ze sztabu szkoleniowego za pewnik, szczęśliwy debiutant zdobył uznanie szkoleniowca „Białej Gwiazdy” harówką na treningach. W piątek zaskarbił sobie także sympatię kibiców, ale zacznijmy od początku. Wszystko zaczęło się od groźnego woleja zaledwie kilkadziesiąt sekund po rozpoczęciu spotkania. Pierwsze dośrodkowanie Tomasza Cywki w barwach Wisły spadło Brazylijczykowi na nogę co do milimetra, ale piłka po strzale z powietrza minęła Sebastiana Przyrowskiego razem z poprzeczką jego bramki. Crivellaro mozolnie pracował na bramkę, zamiast niego próbowali inni wiślacy: najpierw Brożek ruszył w samotnej szarży prosto na Przyrowskiego. Wszystko skończyło się po myśli zabrzan, bramkarz wygarnął „Broziowi” piłkę spod nóg, a pad wiślackiego snajpera nie kwalifikowałby się do podyktowania rzutu karnego nawet w najbardziej skorumpowanej lidze świata.

Przez pierwszy kwadrans wiślacka maszyna działała dobrze, jednak w pewnym momencie ktoś zapomniał dorzucić węgla do pieca. Na domiar złego, koszmarnie mylił się Arkadiusz Głowacki, po kiksie w 19. minucie obok bramki uderzał Rafał Kosznik. Bez udziału Radosława Cierzniaka, nowy bramkarz „Białej Gwiazdy” przywitał się z kibicami pierwszą paradą dopiero po... główce Łukasza Burligi. „Bury” strącił piłkę niebezpiecznie własnej bramki bez poszanowania savoir-vivre’u we własnym polu karnym i o mały włos nie otworzył wiślackiego sezonu samobójem.

Wiślacy byli tłamszeni przez Górnika już jakiś czas, gdy przypomniał o sobie Sebastian Przyrowski. Latem Górnik bez żalu oddał do GKS-u Katowice utalentowanego Mateusza Kuchtę, w zamian sprowadzając golkipera znanego w lidze chyba tylko z notorycznych gwałtów na sztuce bramkarskiej. Widownia na stadionie w Krakowie się nie zawiodła, Przyrowski popisał się fatalnym wyrzutem do Jeża, piłkę szybko zagarnął Cywka i odegrał do Crivellaro. Brazylijczyk płasko strzelił do pustej bramki z jakichś trzydziestu metrów – bramkarza Górnika już tam nie było. Mając w pamięci letnie sparingi Wisły kibice mieli prawo oczekiwać, że gospodarze zatną się tuż po zmianie stron.

Problem rozwiązał się sam jeszcze przed przerwą. Długie zagranie Mariusza Magiery do Roberta Jeża było niewiele mniej dokładne od cudownej „piętki” tego drugiego do Romana Gergela. Słowak dołożył precyzję do siły i huknął obok Radosława Cierzniaka, prosto do bramki Wisły – była 34. minuta pierwszego meczu pierwszej kolejki T-Mobile Ekstraklasy.

Scenariusz drugiej połowy był do przewidzenia, Wisła schowała się na własnej połowie i skupiła się na powstrzymywaniu nacierającego Górnika. Siła ognia wiślackiej jedenastki po prostu przestała istnieć, a kibice posyłali nerwowe spojrzenia w kierunku Crivellaro. Ten tylko spudłował po kolejnym lekkomyślnym wyrzucie Przyrowskiego i zszedł z boiska, podobnie jak fatalny Łukasz Burliga. A Górnik nacierał i powinien wbić ślamazarnym wiślakom drugą bramkę. Cierzniak źle obliczył lot spadającej piłki po rykoszecie od Głowackiego i tylko zamachał rękami w powietrzu, do piłki doskoczył Adam Danch i chyba tylko z litości dla dziurawej obrony gospodarzy obił słupek bramki.

Moskal nie miał wyboru, musiał mieszać składem za pomocą zmian jak wytrawny alchemik. Zamiast kamienia filozoficznego wyszła mu tylko trująca rtęć. Wiślacy byli na boisku tak nieruchawi, jakby rzeczywiście nawdychali się jakiejś trucizny i przedwcześnie pogodzili się z tym, że po pierwszej kolejce nowego sezonu będą mieli zerowy dorobek punktowy, i to w dodatku po remisie. To żadna niespodzianka, że „Biała Gwiazda” już nie jest nawet magnesem na kibiców. Na otwarcie sezonu przyszło niewiele ponad dziesięć tysięcy widzów, a spragnieni ligi śmiałkowie dostali od podopiecznych Kazimierza Moskala coś, po czym można co najwyżej nabawić się czkawki. „Debiut” Roberta Warzychy wyszedł mu na mocną czwórkę. Górnik zrobił co mógł i skasował jednopunktowe manko z konta. A Wisła? Kto bałby się potyczek z Lechem albo Legią, skoro można nabawić się koszmarów na myśl o starciu z Cracovią Jacka Zielińskiego.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gol24.pl Gol 24