Sobociński: Kasyno? Alkohol? Wszystko jest dla ludzi, o ile nie cierpi na tym forma

Grzegorz Ignatowski
Remigiusz Sobociński mimo 40 lat, wciąż pozostaje czynnym piłkarzem
Remigiusz Sobociński mimo 40 lat, wciąż pozostaje czynnym piłkarzem Grzegorz Ignatowski
Dziś 40. urodziny obchodzi Remigiusz Sobociński - były piłkarz takich klubów jak Amica Wronki, Jagiellonia Białystok, czy Śląsk Wrocław. Z tej okazji postanowiliśmy porozmawiać z nim o jego karierze. A rozmawiać jest o czym, bowiem Sobociński to trzykrotny zdobywca Pucharu Polski, który miał okazję grać w Amice za czasów legendarnego "Fryzjera", czy w Jezioraku Iława, który w dziwnych okolicznościach stracił szansę na historyczny awans do Ekstraklasy.

Jest rok 1994. Jeziorak Iława gra w 1/32 finału Pucharu Polski z Elaną Toruń. Remigiusz Sobociński strzela bramkę na 1:0, a mecz kończy się zwycięstwem iławian po dogrywce 4:1. To początek wspaniałej przygody Jezioraka w Pucharze Polski i początek bogatej kariery autora pierwszego trafienia.
Nie pamiętałem już dokładnie tego spotkania. To był początek wielkiego Jezioraka, który później miał szansę na awans do Ekstraklasy.

Wcześniej wyeliminowaliście Polonię Chodzież i Stomil Olsztyn, ale dopiero po rzutach karnych. To ciekawe, bo później wyrzucaliście za burtę pierwszoligowa, którym był Górnik Zabrze i rewelacje zaplecza Ekstraklasy - Amikę Wronki.
Oba te spotkania przesiedziałem akurat na ławce. Wtedy była bardzo duża rywalizacja w składzie i mi pozostało tylko obserwować wydarzenia boiskowe z ławki.

Skończyło się na ćwierćfinale i porażce z Lechem Poznań.
Gdybyśmy grali ten mecz na własnym boisku, to pewnie byśmy awansowali. Zresztą i tak uważam, że mogliśmy wtedy nawet wygrać, bo Lech nie wyszedł na boisko w najsilniejszym składzie. Kilku zawodników nie zagrało z powodu kontuzji. Pamiętam, ze wraz z Arkiem Klimkiem spędziliśmy przed tym spotkaniem sporo czasu w toalecie – taki był stres.

W tym sezonie wywalczyliście też awans do II ligi, zajmując 2. miejsce w grupie północnej III ligi. Jak do tego doszło, bo przecież awans miała wywalczyć tylko jedna drużyna.
Nie pamiętam już dokładnie jak do tego doszło, chyba jakiś klub został zdegradowany, czy coś w tym stylu. Pamiętam, że graliśmy mecz barażowy z Hutnikiem Warszawa.

I Jeziorak Iława stal się II-ligową sensacją. Po pierwszej rundzie zajmowaliście pierwsze miejsce i awans był na wyciągnięcie ręki. Co się stało w drugiej rundzie, że roztrwoniliście taką przewagę?
Wtedy do Ekstraklasy wchodziły dwie drużyny, a my po rundzie jesiennej mieliśmy sporą przewagę nad trzecim zespołem. Potem złożyło się jak się złożyło, zapłaciliśmy frycowe chyba ze względu na brak doświadczenia. Jeziorak był małym klubikiem, a czasy były nieco inne niż dzisiaj. Wiadomo, afery w tych czasach były na porządku dziennym i na koniec zostaliśmy przez Wisłę i Polonię "wycyckani".

W Iławie mówiono, że piłkarze sprzedawali mecze. Zarząd klubu wyrzucił nawet Cezarego Bacę i Daniela Dylusia.
Po mieście chodziły różne plotki. Słyszałem też o tym, że piłkarze rzekomo mieli odpuszczać mecze, jednak nikogo nie złapano za rękę. Ja osobiście dawałem z siebie wszystko. Byłem młodym zawodnikiem i chciałem osiągnąć jak najlepszy wynik. Jestem czysty i czuje się dumny z tego powodu. Inaczej nie mógł bym stanąć przed lustrem i spojrzeć sobie w twarz.

Potem była Amica Wronki. Jak doszło do tego transferu?
Sprawa potoczyła się bardzo szybko. Wypromowałem się wcześniej przez Puchar Polski, strzelałem też trochę bramek w II lidze, a przed przeprowadzką do Wronek mieliśmy z Grześkiem Kaliciakiem z Wisły Kraków po 11 bramek, co było najlepszym wynikiem w lidze. Miałem różne oferty, interesowała się mną nawet Wisła Kraków, ale najbardziej konkretna była Amica. Bardzo szybko uzgodniliśmy warunki kontraktu.

Już w pierwszym sezonie sięgnęliście po Puchar Polski, ale okoliczności finałowego meczu z Aluminium Konin były delikatnie mówiąc mocno podejrzane.
Pamiętam ten mecz. Po latach mogę powiedzieć tylko tyle, że my staraliśmy się jak najlepiej zrobić swoją robotę na boisku, na nic więcej w tym meczu nie mieliśmy wpływu, jeśli coś było widoczne. Ja po tym meczu jako piłkarz grający wtedy, mogę sobie spojrzeć w twarz w lustrze.

Zapewne poznał Pan Ryszarda Forbricha.
Tak, nie było innej możliwości, bo on pełnił funkcję dyrektora sportowego.

A potem się okazało, że zajmuje się ustawianiem meczów w polskiej ekstraklasie. Mieliście pojęcie co robi wasz dyrektor sportowy?
Absolutnie nie. To w ogóle bardzo spokojny człowiek, który zresztą bardzo mi pomógł przy podpisywaniu umowy. Wówczas nie było menadżerów, więc dla piłkarza pewne sprawy były mocno utrudnione. Rysiek zawsze potrafił wiele spraw załatwić. Osobiście wspominam go bardzo miło.

Efektem triumfu w PP był udział w Pucharze Zdobywców Pucharów oraz mecze z Hibernians Paola i Heerenveen.
W meczu z Hibernians strzeliłem dwa gole, chociaż trzeba pamiętać, że to był przeciwnik z Malty. Dziś polskie kluby nawet z takimi mają problem, ale wtedy takie wpadki się raczej nie zdarzały.

W tamtym sezonie znów sięgnęliście po Puchar Polski, tym razem w znacznie przyjemniejszych okolicznościach.
Wygraliśmy w finale z Bełchatowem 1:0 i rzeczywiście ten mecz nie budził takich kontrowersji jak spotkanie z Aluminium.

A jak to jest zdobyć Puchar Polski trzy razy z rzędu, bo to wiedzą tylko piłkarze Górnika Zabrze z przełomu lat 60-tych i 70-tych oraz zawodnicy Amiki Wronki?
To bardzo przyjemne uczucie. Człowiek w pewien sposób zapisuje się w historii swojego klubu i polskiej piłki.

Amica miała wtedy bardzo silny zespół. Paweł Kryszałowicz, Mariusz Kukiełka, Tomasz Dawidowski, Marek Zieńczuk, Bartosz Bosacki, Jarosław Bieniuk czy Grzegorz Król. Ten zespół był w stanie wyeliminować na przykład Ałaniję Władykaukaz, ale w lidze polskiej jakoś nie wspiął się na sam szczyt.
Mam w swojej kolekcji dwa brązowe medale mistrzostw Polski, ale rzeczywiście tego najcenniejszego krążka nie udało się zdobyć. Czasem w piłce tak jest, że czegoś brakuje, najprawdopodobniej szczęścia. Udało się za to wiele zobaczyć. Graliśmy na przykład w Madrycie na stadionie Atletico. To było niesamowite przeżycie.

Historia Grzegorza Króla nie potoczyła się najlepiej.
Słyszałem o tym, ale o szczegóły trzeba pytać Grześka Króla. On sam może coś opowiedzieć o swojej historii.

Pana też ciągnęło do kasyna czy do alkoholu?
Tak, chodziliśmy do kasyna. Nie odmawialiśmy też alkoholu. Wiadomo, że jest czas na grę i jest czas na zabawę. Wszystko jest w porządku, dopóki korzysta się z tego z umiarem i nie cierpi na tym forma sportowa.

Spędził Pan osiem lat w Amice Wronki, po czym przeniósł się do Kujawiaka Włocławek. Skąd taka decyzja?
Trenerem Amiki był wówczas Maciej Skorża, a mi urodziło się dziecko. Ze względu na późne treningi często wstawaliśmy około godziny 13-tej lub 14-tej. Po narodzinach dziecka miałem wiele nieprzespanych nocy, co mocno wpłynęło na moją formę. Trener Skorża podejrzewał, że nocami chodzę na jakieś imprezy i gdzieś baluje, ale nic takiego nie miało miejsca. Tłumaczyłem to ówczesnemu asystentowi, którym był Waldemar Fornalik i on doskonale mnie rozumiał, bo spotkał się już z podobnymi sytuacjami. Straciłem miejsce w składzie i wybrałem grę w Kujawiaku na zasadzie wypożyczenia. Nie żałuje, bo zespół walczył o awans do ekstraklasy, a ja w 16 meczach strzeliłem sześć bramek.

Nie było żadnych ofert z zagranicy?
Owszem, były. Pojawiła się opcja wyjazdu do Norymbergi wraz z Pawłem Kryszałowiczem, jednak ostatecznie coś nie zagrało. Nie miałem wtedy menadżera a piłkarz nie zawsze wie jak się poruszać w świecie biznesu. Żałuję, że się nie udało.

Wydawało się, że to już zmierzch Pana kariery, ale potem trafił Pan do Jagiellonii, awansował z nią do ekstraklasy i strzelił pierwszą po niemal 15 latach bramkę dla tego klubu na najwyższym szczeblu rozgrywkowym.
Trenerem Jagiellonii był wówczas Adam Nawałka, więc pamiętam, że mocno dostawaliśmy w kość, ale opłacało się. W ogóle Białystok wspominam bardzo miło. To bardzo specyficzne miasto. Tam wszyscy żyją futbolem i z każdym można porozmawiać o piłce.

Potem jeszcze krotko był Śląsk Wrocław i powrót do Jezioraka Iława. Sentyment ściągnął Pana powrotem?
Zdecydowałem się na powrót, ale trochę żałuje momentu, w którym podjąłem tę decyzję. Mogłem jeszcze trochę pograć na szczeblu ekstraklasy, bo przecież wielu starszych piłkarzy z powodzeniem kopało wówczas piłkę. Zrezygnowałem z niej zbyt szybko.

Teraz gra Pan w GKS-ie Wikielec, czyli wciąż czerpie Pan przyjemność z futbolu.
Oczywiście. Piłka nożna jest dla mnie wszystkim, więc staram się cały czas pozostać aktywny. Jestem zdrowy, nie mam nadwagi i utrzymuję dobrą sylwetkę. Nie przytrafiają mi się też zbyt często kontuzje.

A czym się Pan zajmie kiedy już przyjdzie definitywnie zawiesić buty na kołku?
Jeszcze nie wiem. Na razie wciąż gram i staram się o tym nie myśleć. Zajmuje się też Orlikiem. Piłka wciąż jest dla mnie najważniejsza, nie wyobrażam sobie życia bez niej, więc pewnie w tej czy innej formie zostanę przy futbolu.

Rozmawiał Grzegorz Ignatowski / Ekstraklasa.net

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gol24.pl Gol 24