Spiker o kulisach pracy w Lechu Poznań. "Piłkarzom kazał czerpać energię z drzew i obejmować je. Przyczyniłem się do jego zwolnienia"

Maksymilian Dyśko
Maksymilian Dyśko
Grzegorz Surdyk od 23 lat jest spikerem Lecha Poznań
Grzegorz Surdyk od 23 lat jest spikerem Lecha Poznań Adam Jastrzębowski
Jego głos zna każdy kibic Lecha Poznań. Od 23 lat obsługuje mecze Kolejorza i jak sam mówi - zdarzyło mu się opuścić zaledwie 15. spotkań. Grzegorz Surdyk - bo o nim mowa, niewątpliwie jest ikoną poznańskiego klubu, która wiele widziała i doświadczyła. Porozmawialiśmy z nim o pracy spikera, kontaktach z piłkarzami, oprawach kibicowskich i przyczynieniu się do zwolnienia pewnego trenera.

Jest Pan głosem Lecha Poznań od lat. Jak zaczęła się Pańska przygoda ze spikerką?

- Na samym początku pracowałem w mediach, zaczęło się krótkim epizodem w nieistniejącym już radiu RMI, potem robiliśmy z Darkiem Kozelanem, wydania sportowe w pierwszej prywatnej telewizji, czyli w telewizji „ES”. Ostatecznie ta telewizja nie otrzymała ogólnopolskiej licencji i ta przygoda dobiegła końca. Później ówczesne Radio Merkury robiło casting i Krzysztof Ratajczak, którego wszyscy znają do teraz, przyjął mnie do pracy. Tworzyłem także do 2002 roku Gazetę Poznańską. Pewnego dnia zadzwonił do mnie Radek Sołtys z pytaniem, czy mogę zastąpić rodzinę Hałasików na spikerce. Początkowo miałem ambiwalentne podejście do tego pomysłu, ale w końcu się zgodziłem. Tym samym to zastępstwo trwa już 23 lata.

Jak taką pracę w ogóle zacząć i jakie umiejętności, cechy powinien mieć spiker, żeby być po prostu dobry w swoim fachu?

- Gdy zaczynałem nie były organizowane żadne kursy spikerskie, czyli w zasadzie do prowadzenia meczów zarówno pierwszej ligi, jak i ekstraklasy nie były wymagane żadne konkretne papiery. Wcześniej prowadziłem mecze ówczesnej pierwszej ligi w wykonaniu Warty Poznań, w latach 90. Jeśli chodzi o wymagania to się zmieniło, bodajże w 2002 roku, gdy Centralny Ośrodek Sportu zorganizował kurs spikerski dla prowadzących ekstraklasę. Do tego czasu przeważnie stanowiska spikerskie obejmowali dziennikarze zarówno piszący, telewizyjni, jak i radiowi. Po Centralnym Ośrodku Sportu sprawę przejął PZPN. Chcąc prowadzić drugą, pierwszą ligę, czy ekstraklasę, no to trzeba ukończyć kurs i mieć odpowiednie dokumenty.

Wzorował się Pan na kimś, gdy zaczynał Pan pracę?

- Szczerze mówiąc to nie, ponieważ nie za bardzo było się na kim wzorować. Nie chodzi mi o to, że człowiek był ideałem, bo wiadomo początki nie były łatwe. Natomiast no nie było jakiegoś wyznacznika.

Nie jest tajemnicą, że jest Pan spikerem jeszcze rezerw Lecha Poznań, Unii Swarzędz oraz kilku innych zespołów.

- Rzeczywiście czasami bywa kilka spotkań w tygodniu. Wszystko zależy od tego, jak rozkłada się program meczów. Jeśli mogę, no to jestem w stanie, chociaż zdarza się to bardzo rzadko, poprowadzić cztery mecze - pierwszy zespół Kolejorza, rezerwy, Unię Swarzędz i Luboński KS. Zdarzają się oczywiście różne inne imprezy.

Jaki był najtrudniejszy mecz w całej karierze?

- Ciężko to nazwać karierą i jednoznacznie trudno to określić, ale zdecydowanie najgorzej prowadziło się te mecze, które były przerwane. Jednym z nich było spotkanie pomiędzy Lechem Poznań a Pogonią Szczecin, czyli ten „mecz papieski”. Równie trudny, był niedokończony mecz z Legią Warszawa. Był niezły dym, dosłownie i w przenośni. Człowiek rzadko się z takimi rzeczami spotyka i wtedy trzeba się naprawdę pilnować.

A spotkanie, które przyniosło najwięcej emocji? Ale tych pozytywnych.

Nie zapomnę tych meczów, które oglądałem jako młody chłopak na stadionie. Oglądałem w zasadzie wszystkie spotkania europejskich pucharów. Przykładowo mecz z Barceloną wywołał u mnie ogromne emocje. Taką największą dawkę emocji przyniósł jednak mecz z Austrią Wiedeń, już jako spiker. To było niepowtarzalne widowisko. Nie wiem, czy kiedykolwiek się takie powtórzy. Mam nadzieję, że tak.

Wspomniał Pan, że najlepszym spotkaniem był mecz z Austrią. A najgorszy, kiedy chciało się zapaść pod ziemię z powodu gry?

- Zdecydowanie były to mecze, które Lech zapoczątkował w dwutysięcznym roku, czyli po spadku. Zdarzały się naprawdę fatalne spotkania, a na trybunach było zaledwie kilkaset osób. To było przerażające. Był moment, gdy Lechowi zaglądało w oczy kolejne widmo spadku. No i oczywiście pamiętam też mecz, ale nie w roli spikera, a dziennikarza Gazety Poznańskiej z Górnikiem Zabrze na wyjeździe w 2000 roku. Przegraliśmy ten mecz 0:4. To było naprawdę tragiczne wydarzenie, bo do tej chwili nie widziałem Lecha na zapleczu ekstraklasy. To był pierwszy przypadek, od kiedy świadomie kibicowałem Lechowi. Po wszystkich zdobytych mistrzostwach był to przykry widok.

Przepracował Pan już 23 lata przy Bułgarskiej. Ile meczów zdarzyło się opuścić?

- Kiedyś liczyłem to skrupulatnie. Do 2014 roku były cztery takie spotkania. Teraz myślę, że przez moje wyjazdy, czy wizyty w szpitalach zdarzyło mi się opuścić około 15 meczów.

Na chwilę odejdziemy od tematu spikerki. Czy pojawiały się pomysły ze strony Lecha Poznań, aby wykorzystywać pański głos w materiałach wideo lub innych rzeczy?

- Nie wiem, czy jeszcze w Lechu pracuję za sekretarkę, jak się ktoś nie dodzwoni, ale kiedyś tak było. Oczywiście mój głos jest wykorzystywany przy okazji prezentacji, czy jakiś imprez okolicznościowych, przykładowo maratonów. Nie jest to aż tak częste, ale oczywiście zdarza się. Miałem przyjemność nagrywać audiobooka, który był związany z Lechem, choć zlecenie było realizowane przez zewnętrzną firmę.

Bycie spikerem oznacza być kibicem? Czy można to oddzielić?

- Miałem, mówiąc kolokwialnie, "spinkę" na ostatnim kursie, na którym byłem. Był ustalany nowy regulamin spikerski. Mocno sugerowano, że spiker powinien być super neutralny. Zawsze powtarzam, że dla mnie coś takiego nie istnieje. Jeśli ja prowadzę mecze Lechowi, Unii Swarzędz, Lubońskiemu - no to wszystko jest w porządku, ponieważ zdecydowana większość w Wielkopolsce jest związana z Lechem. Natomiast nie wyobrażam sobie, że spiker Lecha, prowadzi mecze Pogoni Szczecin. W szeroko pojętym biznesie medialnym zdarza się, że można występować w jednym i drugim programie. To nie ma najmniejszego znaczenia. To się nie kłóci. Ludzie przechodzą z jednej firmy do drugiej. Raz jestem w TVN, drugi raz jestem w Polsacie, a kolejny w TVP. I spoko. To się tak kręci, zwłaszcza w Warszawie. W spikerskim fachu mamy pewne zasady i pewnych granic nie można przekroczyć. Niemniej nie wyobrażam sobie, że spiker nie jest kibicem danego klubu.

Ma Pan kontakt lub miał z innymi spikerami z ekstraklasy? Przykładowo z spikerem Legii Warszawa?

- Nie, nie umówmy się… Ani z byłym, ani obecnym prowadzącym Legię nie mam kontaktu.

A na kursach?

Słyszę, że chcesz drążyć temat Wojciecha Hadaja (śmiech). Na ostatnim kursie już go nie było w Legii i musiał przyjść ktoś inny, czyli „Juras”. PZPN świadomie usadził nas przy jednym czteroosobowym stole. Zostaliśmy posadzeni z Leszkiem Łukomskim obok dwóch spikerów Legii Warszawa. A kontakty? Kiedyś miałem fajny układ z Bogdanem Kalusem, czyli jednym z bohaterów serialu „Ranczo” i wielkim kibicem Ruchu Chorzów. Najczęściej kontaktuję się ze spikerem Arki Gdynia. Szczególnie po naszych sukcesach, albo niepowodzeniach naszych rywali. Wymieniamy się wiadomościami… z humorem. Mam też sporadyczny, ale miły, kontakt też z spikerem Śląska. Ogólnie w tej branży nie ma żadnych konfliktów i jak trzeba staramy się sobie pomagać.

Grzegorz Surdyk od 23 lat jest spikerem Lecha Poznań
Grzegorz Surdyk od 23 lat jest spikerem Lecha Poznań Adam Jastrzębowski

Przechodząc do tematu piłkarzy. Czy ma Pan z nimi jakieś relacje? Czy podejście zawodników zmieniło się na przestrzeni lat?

- Powiem szczerze, najlepsze układy miałem w latach 90 - jako dziennikarz. Też na początku XXI wieku miałem kontakty, w tym bardzo prywatne. Obecnie się to zmieniło. Oczywiście darzy człowiek sympatią pewnych piłkarzy, zwłaszcza tych, którzy w jakiś sposób człowieka szanują, tak jak ja szanuję, natomiast teraz nie ma czegoś takiego, jak było kiedyś. Czasy się zmieniły. Nie mam o to żadnych pretensji. W tej chwili najlepszy kontakt mam z Radkiem Murawskim - zresztą to jest jeden z bardziej otwartych piłkarzy aktualnie w Lechu.

Jest coś takiego, co Pana irytuje w piłkarzach?

- Aktualnie? Za mało ich znam. Kiedyś można było spokojnie określić, że ten jest taki i taki, bo człowiek się z nimi spotykał. W sumie to nawet imprezował. Teraz człowiek nie ma w zasadzie w drużynie „kumpli”, więc trudno mi ich ocenić. Czasami irytujące jest zachowanie bardzo młodych piłkarzy. Niektórzy z nich zbyt szybko uwierzyli, że nimi już są. Trzeba przyznać jednak, że wychowankowie Kolejorza są… dobrze wychowani. Liczy się wzajemny szacunek.

Czy była taka osoba w Lechu Poznań, z którą bardzo ciężko się współpracowało?

- Bardzo ciężko współpracowało się z śp. Adi Pinterem - bardzo specyficznym człowiekiem. W ogóle mało komunikatywnym, bardzo wierzącym w swoje umiejętności. Piłkarzom kazał czerpać energię z drzew i obejmować je. Mogę powiedzieć, że po części przyczyniłem się do jego zwolnienia, gdy pracowałem jeszcze w poznańskich mediach.

W jaki sposób?

- Napisałem tekst, bo pamiętam, że trener Pinter powiedział, że Lech będzie grał jak z nut po stu dniach jego pracy. No i napisałem mniej więcej tak: „Panie trenerze minęło 100 dni, a Lech naprawdę jest bliski spadku” - wtedy na trzeci poziom rozgrywkowy. Krótko po opublikowaniu artykułu władze Lecha zrezygnowały z jego usług i myślę, że trochę w tym pomogłem. Również z trenerem Smudą nie układało się od samego początku. Miał trochę dziwne podejście, natomiast po wyjeździe na obóz do austriackiego Kaprun to nastawienie zdecydowanie się zmieniło i potem miałem z trenerem naprawdę fajne układy.

Przechodząc do pozytywnych kwestii. Ulubiona jedenastka Lecha Poznań?

- Okres od awansu w 2002, czyli powrót do ekstraklasy. No i ta ekipa, która z Czesławem Michniewiczem zdobywała w 2004 roku Puchar Polski. To byli ludzie, z którymi rzeczywiście można było konie kraść. Do teraz bardzo dobrze żyjemy ze Zbyszkiem Zakrzewskim, Błażejem Telichowskim, Mariuszem Mowilkiem, Maciejem Scherfenem, Norbertem Tyrajskim, Krzyśkiem Kotorowskim czy Piotrkiem Reissem. Przepraszam, że nie wszystkich wymieniłem. W tym 2004 roku wykonali kapitalną robotę, osiągnęli niewyobrażalny wynik, była to naprawdę super ekipa.

Najlepszy piłkarz, który grał przy Bułgarskiej?

- Nie chciałbym nikogo skrzywdzić, ale jednak w Lechu Poznań grał Robert Lewandowski. Co prawda nie był to jeszcze ten Robert Lewandowski, który później zdobywał Ligę Mistrzów, ale widać było, że to będzie piłkarz mocnego europejskiego formatu. Okazał się zostać zawodnikiem formatu światowego. Nie ukrywam, że jestem sympatykiem Deportivo La Coruna. W drużynie która przyjechała na Bułgarską znalazł się Juan Carlos Valeron. Zawsze go podziwiałem. Był naprawdę wzorem piłkarza. To chyba jedyny zawodnik z którym tak świadomie zrobiłem sobie fotkę. Grał prawie do czterdziestki.

Jak Pan ocenia oprawy kibicowskie na przestrzeni lat. Teraz są lepsze, czy kiedyś?

- Umówmy się, czas poszedł do przodu. Pamiętam jak kiedyś były okrzyki i transparenty: „Dzisiaj Lecha nie pokona nawet słynna Barcelona” - dla młodego pokolenia teraz taka przyśpiewka byłaby by być może nawet obciachem. Teraz są większe możliwości pokazania się, jest większy stadion. Różnica jest kolosalna i oczywiście na korzyść dzisiejszych czasów. I chwała naszym kibolom.

Kristoffer Velde strzela bramkę, krzyczy Pan: Krzychu Velde, czy Kristoffer?

- Dotychczas krzyczałem tak, jak Pan Bóg przykazał, czyli Kristoffer. Jestem w stanie krzyknąć „Krzychu” i już miałem to zrobić w ostatnim meczu, gdy Velde podszedł do piłki wykonując rzut karny po faulu na Filipie Wilaku. Już byłem przygotowany, no, ale tym razem Krzychu mnie zawiódł. Póki co, na razie jest Kristofferem, ale obiecuję, że jak strzeli, to zostanie Krzychem.

Czy wzorem innego znanego stadionowego spikera wyda pan książkę? Jest w ogóle taki pomysł?

- Myślałem o tym tylko pamiętajmy, że Wojciech Hadaj wydał swoją książkę w momencie, kiedy już w Legii nie pracował. Nie wiem, czy to odpowiedni czas dla mnie, ponieważ wielu z piłkarzy czy działaczy mogłoby mieć do mnie lekkie pretensje. Ale, gdybym się skupił, to ze trzy tomy dało by radę napisać.

Czy piłka generalnie pasjonuje pana tak jak kiedyś? Czy są też jakieś inne dyscypliny sportu, które pana pochłaniają?

- Do piłki podchodzę na pewno dużo spokojniej. Do tego co się dzieje na boisku i poza nim. Z Lechem przeżyłem wszystko. Przeżyłem spadek, przeżyłem mistrzostwa, kapitalną grę w pucharach. Czy coś mnie może zaskoczyć? Raczej nie. Sam kiedyś grałem w koszykówkę w Lechu, więc teraz śledzę z przyjemnością NBA. Niestety nie przyglądam się już tak bardzo lidze polskiej. Kiedyś mieliśmy świetną drużynę Lecha Poznań. Uwielbiam również tenis i nie mam na myśli tutaj jedynie Igi Świątek. Jestem również fanem Magdy Linette. Jest w końcu poznanianką i na światowych kortach nigdy nie przynosiła wstydu. Zawsze będę jej kibicował. Dzięki mojej najbliższej rodzinie mam możliwość wyjazdów do USA. Postawiłem sobie za cel, że zobaczę wszystkie derby Nowego Jorku. Obejrzałem na razie trzy - w kosza, hokeja i piłkę nożną. Przede mną futbol amerykański, ale nowojorskie drużyny grają raczej rzadko w playoffach, a ja podróżuję najczęściej zimą. Zresztą futbol amerykański bardzo lubię. Byłem na meczach w Nowym Orleanie. W planach był też baseball, ale nie. Do tego sportu nie jest w stanie mnie nic przekonać. Z góry przepraszam fanów tej dyscypliny.

W zmaganiach na zapleczu elity PFL na razie nie mają sobie równych zawodnicy zespołu Wilki Łódzkie.Więcej zdjęć --->

Armia Poznań podejmowała Lwy Morskie z Gdańska. Futboliści a...

od 7 lat
Wideo

Reklamy "na celebrytę" - Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Spiker o kulisach pracy w Lechu Poznań. "Piłkarzom kazał czerpać energię z drzew i obejmować je. Przyczyniłem się do jego zwolnienia" - Głos Wielkopolski

Wróć na gol24.pl Gol 24