Trzy rzuty karne w meczu Legii z Ruchem. Dwaliszwili dał Wojskowym trzeci z rzędu finał PP

Sebastian Kuśpik
Pomimo dobrej postawy bramkarza Ruchu Chorzów Krzysztofa Kamińskiego, który obronił rzut karny Miroslava Radovicia, po golach Władimera Dwaliszwilego to Legia zagra w finale Pucharu Polski. Oba zespoły wykorzystały dzisiaj po jednej "jedenastce", a mecz zakończył się zwycięstwem Wojskowych 2:1.

BARDZO DOBRE OTWARCIE RUCHU

Do dzisiejszego rewanżowego spotkania półfinału Pucharu Polski warszawska Legia przystąpiła bez Danijela Ljuboji, Bartosza Bereszyńskiego i Kuby Koseckiego oraz z Dusanem Kuciakiem, Ivicą Vrdoljakiem i Jakubem Wawrzyniakiem na ławce. W ekipie chorzowskiej do wyjściowej „11” powrócił Martin Konczkowski, a w rezerwie pozostał Marek Zieńczuk. Jak najbardziej zasłużoną kolejną szansę występu dostał między słupkami niespełna 23-letni Krzysztof Kamiński.

Dość niespodziewanie pierwszą bardzo groźną okazję do zdobycia bramki mieli goście, którzy naprawdę dobrze weszli w mecz. W 8. minucie piłkę otrzymał niepilnowany w polu karnym Filip Starzyński, który błyskawicznie zdecydował się na płaskie uderzenie z lewej nogi, ale Wojciech Skaba końcami palców zdołał sparować futbolówkę na rzut rożny.

Gospodarze do głosu doszli dopiero po kwadransie gry. Akcję na lewym skrzydle napędził efektownym zagraniem piętą Michał Kucharczyk, futbolówkę przed pole karne zagrał Saganowski, akcję rozszerzył do prawej strony Dwaliszwili, a całość strzałem zamykał obiegający Radovicia Jędrzejczyk, ale uderzenie prawego obrońcy Legii było zdecydowanie zbyt lekkie by mogło zaskoczyć Kamińskiego.

Drugi poważny sygnał ostrzegawczy chorzowianie wysłali w 20. minucie, gdy po klepce z Łukaszem Janoszką mocno uderzał z 18. metra Starzyński, ale środkowy pomocnik Ruchu chybił o dobry metr.

BŁYSK GŁUPOTY SMEKTAŁY

Niemrawi w pierwszej części meczu Legioniści próbowali odgryźć się potężnym strzałem z 20. metra Dwaliszwilego, ale futbolówka po uderzeniu Gruzina również minęła poprzeczkę.

Słabiutko poczynała sobie Legia od samego początku meczu, ale w 35. minucie otrzymała znakomitą szansę w postaci rzutu karnego po idiotycznym faulu Jakuba Smektały na Tomaszu Brzyskim na skraju „16”, mimo nadciągającej asekuracji ze strony Mindaugasa Panki. Do futbolówki podszedł Miro Radović i fatalnym strzałem w sam środek chorzowskiej bramki podsumował swój beznadziejny występ w pierwszej połowie spotkania. Trzeba oczywiście oddać sprawiedliwość Kamińskiemu, który broniąc tę „11” stał się praktycznie z miejsca ulubieńcem przybyłych na Łazienkowską ok. 200 kibiców Ruchu.

Kilka minut przed zejściem na przerwę o mały włos własnego bramkarza nie pokonałby Łukasz Tymiński, który blokował wślizgiem ostre dośrodkowanie z prawej strony boiska Artura Jędrzejczyka, ale na jego szczęście futbolówka trafiła tylko w boczną siatkę chorzowskiej bramki.

W doliczonym już czasie gry pierwszej połowy na mocne uderzenie z rzutu wolnego z ok. 25. metrów zdecydował się Dominik Firman, ale Krzysztof Kamiński bardzo pewnie złapał zmierzającą pod poprzeczkę futbolówkę.

Pierwsza połowa upłynęła nam pod znakiem dobrej gry Ruchu i wielkiej bezradności Legii. Radović robił na boisku co chciał, ale niestety dla widowiska nie z piłkarzami z Chorzowa. Niepewny był Inaki Astiz, czego efektem były sytuacje dla gości. Dramatycznie wyglądał na skrzydle Michał Kucharczyk, który zapomniał chyba na czym polega poważna gra w piłkę.

A Ruch? Piłkarze Jacka Zielińskiego grali niezwykle ambitnie i zaskakująco ofensywnie. Nieźle wyglądał kreowany na lidera środka pola Filip Starzyński, ale największe słowa uznania należały się oczywiście Kamińskiemu, który obronił rzut karny.

Legia Warszawa

LEGIA WARSZAWA - serwis specjalny Ekstraklasa.net

DWA OBLICZA LEGII

Legia przyzwyczaiła w tym sezonie do tego, że ma w meczu dwie połowy – lepszą i gorszą. Skoro pierwsza była w jej wykonaniu fatalna, należało spodziewać się zdecydowanego przebudzenia po przerwie i tak też się stało. W 51. minucie dobrze w pole karne dośrodkował najsłabszy dotychczas na murawie Michał Kucharczyk, a zupełnie niepilnowany Władimir Dwaliszwili głową wpakował piłkę do siatki.

PRZYWIDZENIA MUSIAŁA

Radość gospodarzy nie trwała jednak długo, bo już trzy minuty później pozostawiony sam sobie na lewej stronie boiska Łukasz Janoszka wpadł w pole karne Legii, gdzie "faulował" go wychodzący z bramki Wojciech Skaba, a "11" bardzo pewnym uderzeniem w prawy dolny róg wykorzystał Filip Starzyński. Niestety, co wyraźnie pokazały powtórki, sędzia Tomasz Musiał dał się nabrać na teatralny upadek napastnika Ruchu, bo Skaba nawet go nie dotknął. Nie zmienia to jednak faktu, że w tym momencie to goście byli jedną nogą w finale Pucharu Polski.

Arbiter z Krakowa zdecydowanie nie miał dziś jednak najlepszego dnia. W 59. minucie podyktował bowiem drugi w tym meczu rzut karny "z kapelusza". Tym razem skrzywdzony został Ruch, a Pan Musiał nabrał się na rzekomy faul Marcina Baszczyńskiego na Jędrzejczyku. Futbolówkę ustawił sobie na „wapnie” Władimir Dwaliszwili i mocnym uderzeniem tuż przy prawym słupku ponownie wyprowadził Legię na prowadzenie.

Sprawę awansu gospodarze mogli rozstrzygnąć już kwadrans przed końcem meczu, ale najpierw po podaniu Furmana na prawą stronę pola karnego sytuację sam na sam zmarnował Radović (obronił Kamiński), a chwilę później niemal z tego samego miejsca tuż obok dalszego słupka uderzył Dwaliszwili.

Mało brakowało, a niefrasobliwość w ofensywie mocno zemściłaby się na Legii w 85. minucie meczu, gdy o centymetry przestrzelił uderzający sprzed pola karnego wprowadzony po przerwie Marek Zieńczuk. Końcówkę spotkania na stojąco obserwował poddenerwowany trener Urban, który nie mógł być zadowolony z formy swoich podopiecznych.

W doliczonym już czasie gry sędzia Musiał podyktował rzut wolny ostatniej szansy dla Ruchu 23. metry przed bramką Skaby. Do piłki podeszli Zieńczuk i Starzyński, ale piłka strzale tego drugiego ugrzęzła w murze.

Po raz kolejny można się mocno przyczepić do stylu gry warszawskiej Legii. Główny kandydat do mistrzostwa nadal wiosną nie przekonuje, a w pojedynku z Ruchem zanotował dramatyczną pierwszą połowę. Sprawy w swoje ręce wziął jednak Władimir Dwaliszwili, który choć nie zachwyca samą grą, to strzela jak na zawołanie i zdobył dziś swoją 6. i 7. bramkę w 11. meczu w barwach Legii.

Wojskowi wystąpią w finale po raz trzeci z rzędu i mają szansę obronić trofeum. Ciągle mają również szansę na pierwszy od dawna dublet, bo w chwili obecnej są faworytem także w walce o mistrzostwo Polski.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gol24.pl Gol 24