3 liga. Michał Fidziukiewicz, zawodnik Stali Stalowa Wola: Spadek narobił „Stalówce” biedy [WYWIAD]

Damian Wiśniewski
Damian Wiśniewski
Marcin Radzimowski
Michał Fidziukiewicz to najlepszy strzelec Stali Stalowa Wola w rozgrywkach trzeciej ligi w sezonie 2020/2021. Autor 18 trafień opowiedział nam między innymi o końcówce ubiegłego sezonu zakończonej spadkiem z drugiej ligi, o poszukiwaniach nowego klubu oraz o przyczynach gry w kratkę w trakcie trwającej kampanii grupy czwartej.

Zostaje pan w Stali Stalowa Wola?
Na ten moment zostaję, bo mam ważny kontrakt, a to że zostałem wystawiony na listę transferową, to w praktyce nic nie oznacza. Fakt, że do tego doszło sprawił, że zrobiło się zainteresowanie moją osobą, ale trudno mi teraz powiedzieć, co będzie dalej. Jak dojdzie do konkretnych propozycji, to zobaczymy, czy Stal mnie puści.

W jednej z rozmów powiedział pan o zainteresowaniu Ruchu Chorzów. Coś się wyklarowało w tej kwestii?
Na ten moment nic więcej się nie wydarzyło. Rozmawiałem z Ruchem, ale prowadziłem także rozmowy z innymi klubami. Sprawę na pewno utrudnia nieco fakt, że Stal zapewne oczekuje za mnie jakichś pieniędzy, a ja już nie jestem piłkarzem pierwszej młodości, mam 29 lat. Wymaganie finansowe wobec mojej osoby mogą być tutaj problemem nie do przeskoczenia.

Był pan zły, gdy okazało się, że został wystawiony na listę transferową, czy starał się pan zrozumieć decyzję klubu?
Nie byłem zły, ponieważ takie jest życie piłkarza i większość zawodników grających całą rundę została na tę listę wystawiona.

Blisko półtora roku jest pan piłkarzem Stali, jak pan oceni ten okres?
Dobrze. Początek miałem trudny, bo byłem źle przygotowany do sezonu, ale po przyjściu trenera Szydełki wszystko wróciło do normy, a ja zacząłem więcej grać i strzelać gole. Moje liczby może mogłyby być jeszcze lepsze, ale ja jestem z nich generalnie zadowolony. Nie mam na co narzekać, przez półtora roku strzeliłem ponad 30 goli, dorzuciłem do tego kilka asyst. Można ten dorobek ocenić na plus.

Dość spokojnie się pan rozkręcał, ale pierwszy gol od razu dał Stali pierwsze w sezonie zwycięstwo. Jak przebiegła pana aklimatyzacja w Stalowej Woli?
Z aklimatyzacją żadnego problemu nie było, kłopoty miałem jedynie pod względem przygotowania fizycznego. Biegałem cały czas w jednym tempie, nie miałem żadnej szybkości, ani motoryki. Nawet gdy wychodziłem w pierwszym składzie, to czułem, że nie jestem w dobrej dyspozycji. Potrzebowałem trochę czasu, ponieważ takich rzeczy nie da się wypracować z dnia na dzień i pół pierwszej rundy mi uciekło. Wiosną byłem przygotowany dobrze i potem było to widać na boisku.

W drugiej części sezonu dobrze wyglądała pana współpraca z Kacprem Śpiewakiem. To wyszło naturalnie, czy zostało zainicjowane przez trenera?
Kacper dostał szansę gry na pozycji numer 9 w jednym meczu, strzelił dwa gole (z Olimpią Elbląg - przyp. red.), potem zdobył bramkę w Łęcznej i jakoś ta współpraca się zawiązała. Wyglądało to dobrze, bo obaj strzelaliśmy gole, co przynosiło nam punkty i wszyscy mieliśmy z tego korzyść. Fakt jest jednak taki, że spadliśmy z ligi, zasłużenie czy nie, i to jest najgorsze dla całego klubu.

Nie przeszkadzało panu nieco, że to Kacper uchodził za typowego egzekutora i miał od pana więcej strzelonych goli?
W ogóle na to nie patrzyłem. Najważniejsza była wtedy walka o utrzymanie, a to kto strzelał gole było sprawą drugorzędną. Cieszy mnie to, że Kacper zdobywał bramki i jako młody chłopak przeszedł do klubu z wyższej ligi.

Czego według pana zabrakło do utrzymania w drugiej lidze?
Moim zdaniem szczęścia. Ważny był mecz z Widzewem w Łodzi (przegrany 0:3 w 32. kolejce - przyp. red.), kiedy rywale zdaniem wielu byli w kiepskiej formie. Tego nikt chyba do tej pory nie mówił głośno, ale teraz chyba mogę to zrobić - pojechaliśmy na to spotkanie w dniu meczu, kiedy my zawodnicy zgłaszaliśmy, że chcielibyśmy to zrobić dzień wcześniej. Jechaliśmy sześć godzin, a do tego zepsuł nam się autokar. Kiedy byliśmy już na miejscu to po wejściu do szatni wiedziałem, że będzie bardzo trudno. Zawodnicy byli zmęczeni po takiej podróży. Normalnie człowiek po sześciogodzinnej podróży autem czy autobusem myśli o tym, żeby się położyć i odpocząć, a my graliśmy z Widzewem, który tego dnia akurat zagrał mega dobry mecz i dostaliśmy tam łomot.

Moim zdaniem gdybyśmy pojechali do Łodzi dzień wcześniej, to wcale byśmy tego meczu nie przegrali. To było trochę dziwne, ponieważ do końca sezonu pozostawały trzy kolejki, my potrzebowaliśmy punktów do utrzymania, ale w klubie chyba myśleli, że my się utrzymamy. Okazało się, że spadliśmy, a może właśnie tego punktu z Widzewem zabrakło nam do zrealizowania celu utrzymania w lidze.

Potem wygraliśmy z GKS Katowice (2:0 - przyp. red.) no i na koniec był mecz z Pogonią Siedlce (porażka 0:3 - przyp. red.), w którym widać było po chłopakach, że nie byli w normalnej dyspozycji. Nie wiem, co było tego przyczyną, może presja i stres. Moim zdaniem to mecz z Widzewem jednak najbardziej zaważył o spadku. Trochę też brak szczęścia, bo swoją dyspozycją po powrocie po pandemii pokazaliśmy, że bardziej zasługujemy na miejsce w barażach o awans niż na spadek.

Presja była zbyt duża przed meczem z Pogonią?
Trudno powiedzieć. Ja byłem wtedy kontuzjowany, oglądałem ten mecz z trybun i w mojej ocenie wyglądało to na to, że chłopaki nie są w stanie nic zrobić. Nie wyglądali tak, jak podczas całej rundy. Może gdyby Dominik Chromiński wykorzystał stuprocentową sytuację na 1:0, to potoczyłoby się to wszystko inaczej. Jednak już po pierwszej straconej bramce widać było, że trudno będzie cokolwiek ugrać.

Myślał pan już wtedy o odejściu?
Bezpośrednio po meczu nie, ponieważ towarzyszyły nam emocje związane ze spadkiem. Każdy z nas nie mógł się z tym pogodzić. Tak naprawdę jednak po tak dobrej rundzie żaden z nas nie chciał grać w trzeciej lidze. I to jest normalne, bo jesteśmy ambitnymi ludźmi i chcemy grać jak najwyżej.

Klub jednak podjął decyzję o tym, że ci, którzy mają ważne jeszcze przez rok kontrakty powinni zostać i powalczyć o awans do drugiej ligi. To jednak nie jest takie proste, jak mogłoby się wydawać. To, że większość piłkarzy została, to nie znaczy, że w tej lidze będziemy ze wszystkimi teraz wygrywać. Mieliśmy ledwie kilka dni przerwy między dwoma sezonami, część zawodników nie zdążyła odpocząć i na początku sezonu był problem. Nie wyglądaliśmy dobrze, gubiliśmy punkty z zespołami, z którymi nie powinniśmy tego robić. I teraz tych punktów nam brakuje. Fakt, że końcówka roku była dla nas dobra, bo mówiąc po piłkarsku "puściło nas" i zaczęliśmy lepiej wyglądać fizycznie, motorycznie i piłkarsko. Gdyby to nastąpiło wcześniej, to strata do Wisły Puławy byłaby może nieco mniejsza. Umówmy się dziesięć, punktów straty będzie bardzo trudno odrobić.

Trudno było się potem zresetować i szybko przestawić myślenie na walkę o powrót do drugiej ligi przy tak krótkiej przerwie?
Przerwa była trudna nie tylko ze względu na to, że była krótka, ale też na sam fakt spadku. Trudno było nam się z tym pogodzić. Poza tym były inne zawirowania, przyszedł nowy prezes, a po chwili go nie było. To też sprawiło, że nie do końca było wiadomo, którzy zawodnicy mają do nas przyjść, a którzy mają odejść.

Czasu już się nie cofnie, ale ten spadek narobił "Stalówce" trochę biedy. Klub z taką bazą, z takimi kibicami, którzy jeżdżą za nami, gdzie tylko mogą, nie powinien grać w trzeciej lidze. Wszyscy zdają sobie sprawę, ale teraz trzeba zrobić, co tylko można, by jak najszybciej do tej drugiej ligi wrócić. To, że Stal gra w trzeciej, to jest tragedia.

Co się zmieniło, że zaczął pan seryjnie strzelać gole? Tak dużo bramek w jednej rundzie do tej pory pan nie zdobył.
Ogólnie jako zespół zaczęliśmy strzelać sporo goli. Mi bardzo odpowiadała gra dwoma napastnikami u trenera Szydełki, dobrze się czułem mając obok siebie Piotrka Mrozińskiego. Dobrze się dogadujemy na boisku i nasza współpraca wyglądała fajnie.

Z czego brała się wasza gra w kratkę w tym sezonie? Lekceważyliście niektórych rywali?
Nie lekceważyliśmy nikogo, ponieważ w każdym spotkaniu były nam potrzebne punkty, ale wpadki się zdarzyły. Jak z Jutrzenką Giebułtów, gdzie przegraliśmy mimo prowadzenia 2:0, czy z Hetmanem Zamość, gdzie od 20. minuty graliśmy w dziesiątkę i przegrywaliśmy 0:1, ale w końcu doprowadziliśmy do remisu dominując w drugiej połowie. Powinniśmy wygrać. Te dwa mecze bolą najbardziej, ponieważ straciliśmy w nich pięć punktów, które mogłyby zmienić nieco sytuację w tabeli. Odrobić dziesięć punktów to mega duże wyzwanie przed kolejną rundą. Gdyby nam się udało, to byłoby to coś naprawdę dużego.

Co z perspektywy czasu myśli pan o współpracy z trenerem Szydełko?
Uważam go za bardzo dobrego trenera. Po jego przyjściu zdobyliśmy naprawdę wiele punktów i nasza gra wyglądała nieźle. Mi odpowiadał preferowany przez niego sposób gry dwoma napastnikami. Ja się w takim stylu czuje najlepiej i cieszę się, że mogłem z trenerem współpracować. Klub także na tym zyskał.

Żałuje pan, że w niektórych meczach nie pokazaliście pełni umiejętności i przez to musiał ostatecznie odejść?
My chcieliśmy grać jak najlepiej, ale nie zawsze można grać dobry, albo bardzo dobry mecz. Te słabsze zdarzają się także drużynom z topu. Zdobyliśmy bardzo dużo punktów, ale to było za mało na Wisłę Puławy. Najbardziej bolą punkty stracone we wspomnianych przeze mnie spotkaniach, bo generalnie patrząc na pryzmat 20 meczów, to każdemu mogą się zdarzyć remisy i porażki, to jest nieuniknione. Każdy w tej lidze borykał się ze swoimi problemami, Wisła Puławy pod koniec roku także zaczęła gubić punkty. Dzięki świetnym wynikom z początku sezonu jej sytuacja jest jednak lepsza. Ma komfort i dobrą pozycję wyjściową przed drugą rundą.

Wyniki ostatnich meczów pokazały, że dobrze zareagowaliście na przyjście trenera Wieprzęcia. Potrzebowaliście przysłowiowej "nowej miotły"?
Zawsze tak jest, że gdy przychodzi nowy trener to pojawia się dodatkowy bodziec i tak też było w tym przypadku. Zaczęliśmy co prawda od porażki z Sokołem Sieniawa, ale na tamtym boisku nie dało się grać. Później jednak cztery mecze wygraliśmy, a nasza gra była bardzo dobra.

Była to jednak końcówka roku. Po meczu z Sokołem mieliśmy 18 punktów straty i każdy z chłopaków miał chyba myśli, że takiej straty już się nie da odrobić, więc pozostaje nam tylko cieszyć się graniem w kolejnych spotkaniach. Zaczęło to wszystko fajnie wyglądać na boisku, przestaliśmy myśleć tylko o tym, że musimy wygrać, żeby dogonić Wisłę. Całą rundę to robiliśmy, analizowaliśmy sobie tabelę i dodawaliśmy punkty z zaległych spotkań. Traciliśmy na przykład 12 punktów, ale były dwa mecze zaległe, więc kombinowaliśmy, że to może będzie 6. I zastanawialiśmy się, czy blisko są te Puławy, czy daleko. A gdy zrobiło się 18, to większość się z nas się pogodziła z tym, że trudno będzie dogonić rywala i zaczęliśmy dobrze wyglądać piłkarsko, dominować rywala. Cieszyło to nas i zapewne też kibiców, którzy nas oglądali.

Myśli pan, że Stal jest w tym sezonie w stanie dogonić Wisłę Puławy?
Różne rzeczy się w piłce dzieją, ale ja twardo stąpam po ziemi i nie będę tutaj mówił, że dogonimy lidera. Jeśli zostanę, to na pewno będę w to wierzył i walczył o to. Lekko jednak na pewno nie będzie, bo Wisła walcząc o awans będzie się zapewne wzmacniać, a nie osłabiać, by utrzymać przewagę i awansować. Nie ma jednak co mówić, że to strata nie do odrobienia, choć zadanie jest bardzo trudne.

Rozważa pan pozostanie w Stali i walkę o powrót na poziom centralny?
To nie zależy tylko ode mnie, ale też od samej Stali. Ja mam ważny kontrakt i główna kwestia jest taka, jak duże pieniądze klub będzie chciał za mnie pozyskać. Jeśli dogadam się z jakimś innym zespołem, to będę też wtedy rozmawiał ze Stalą, jak powinniśmy to rozegrać.

W lutym skończy pan 30 lat. To ostatni moment na powrót do gry w wyższych ligach, czy w ogóle się pan tym nie przejmuje?
Ja się czuję dobrze, fizycznie jest wszystko ok. Odkąd gram w piłkę to miałem jedną poważną kontuzję, poza tym zawsze byłem do dyspozycji trenerów. Prowadzę się zdrowo i czuje się ok. Wiadomo, że teraz jest trend na młodzieżowców, choć moim zdaniem niektórzy są na siłę brani do pierwszej drużyny. Jak ja byłem młodzieżowcem, to żeby wejść na trening z pierwszym zespołem, to trzeba było prezentować naprawdę dobry poziom. Teraz brani są piłkarze, którzy kiedyś mieliby problem z grą w juniorach. I to nie tylko moje zdanie, ale też części innych zawodników. Gdybym się urodził teraz, to zapewne miałbym łatwiej, ale wcale nie czuje się na te 30 lat. Zdaję sobie sprawę jednak z tego, że część trenerów patrzy na wiek piłkarzy.

Każdy chciałby zagrać w wyższej lidze. Strzeliłem 18 goli i wydaje mi się, że w wyższej lidze ze zdobywaniem bramek także nie miałbym problemów.

A ma pan oferty z wyższych lig?
Tak, ale na ten moment nie ma żadnych konkretów. Prowadzę rozmowy i zobaczymy, co czas przyniesie.

Rozmawiał Damian Wiśniewski.

Bądź na bieżąco i obserwuj

Echo Dnia Podkarpackie - Polub nas na FB
emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Wywiad z prezesem Jagiellonii Białystok Wojciechem Pertkiewiczem

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: 3 liga. Michał Fidziukiewicz, zawodnik Stali Stalowa Wola: Spadek narobił „Stalówce” biedy [WYWIAD] - Echo Dnia Podkarpackie

Wróć na gol24.pl Gol 24