AIK obnażył braki Lecha. Z czym Kolejorz chce walczyć o majstra?

Wojciech Maćczak
Bardzo szybko zakończyła się tegoroczna przygoda Lecha Poznań z europejskimi pucharami. Zanim podopieczni Mariusza Rumaka na dobrą sprawę rozpoczęli sezon, musieli przełknąć gorzką pigułkę w postaci porażki w trzeciej rundzie eliminacji Ligi Europejskiej. Odpadnięcie z rozgrywek to jedno, a zupełnie inną kwestią jest marny styl, w którym „Kolejorz” zaprezentował się w Europie.

Dziura na prawej stronie defensywy

Już w zasadzie od zakończenia poprzedniego sezonu wiadomo było, że łatwo nie będzie. Przede wszystkim dlatego, że debiutującego w roli pierwszego szkoleniowca Rumaka czekała znaczna przebudowa zespołu. Od dłuższego czasu pewne było odejście Grzegorza Wojtkowiaka i Semira Stilicia, klub zamierzał sprzedać króla strzelców Ekstraklasy Artjoma Rudneva. Później lista zawodników opuszczajacych „Kolejorza” wydłużała się głównie dlatego, że z przedłużenia kontraktów z kolejnymi zawodnikami rezygnowały władze klubu, ewentualnie sprzedając tych, którzy mieli jeszcze ważne umowy. I tak Poznań opuścili Dimitrije Injac, Siergiej Kriwiec i Marcin Kikut. Większość z wymienionych wyżej zawodników miała pewne miejsce w składzie Lecha, trzeba było więc po pierwsze znaleźć następców, a następnie wkomponować ich w zespół.

I tu zaczęły się schody. Po odejściu Wojtkowiaka klub pozostał bez nominalnego prawego obrońcy, nie licząc 18-letniego Tomasza Kędziory. Z takim stanem posiadania poznaniacy musieli radzić sobie w pięciu meczach eliminacji Ligi Europejskiej, ratując się pomocnikiem Mateuszem Możdżeniem lub środkowym obrońcą Hubertem Wołąkiewiczem. Dopiero w szóstym spotkaniu pucharowym, czyli rewanżu z AIK w składzie „Kolejorza” znalazł się prawy obrońca Kebba Ceesay. Szkoda, że Gambijczyk ze szwedzkim paszportem pojawił się w Poznaniu dopiero wówczas, gdy losy rywalizacji z klubem spod Sztokholmu były już w zasadzie rozstrzygnięte. Przecież informacje o odejściu Wojtkowiaka pojawiły się pod koniec maja, zatem było wystarczająco dużo czasu na sprowadzenie następcy.

Kłopoty w ofensywie

Jeszcze gorzej sytuacja wygląda w ataku. O ile bowiem lukę po Wojtkowiaku udało się w końcu załatać dobrym zawodnikiem, o tyle następcy dla Rudneva nie widać. W składzie są co prawda Vojo Ubiparip i Bartosz Ślusarski, którzy we wszystkich spotkaniach eliminacji Ligi Europejskiej zdobyli łącznie… jednego gola. Najlepszym komentarzem do ich postawy jest fakt, że na mecz rewanżowy z AIK, kiedy lechici chcieli (a przynajmniej tak zapowiadali) odrabiać trzybramkową stratę, trener Rumak posadził ich na ławce rezerwowych, a na szpicy ustawił nominalnego skrzydłowego Gergo Lovrencsicsa. I kolejny, że najlepszym strzelcem zespołu nie jest żaden z napastników, a Możdżeń, z którego przecież szkoleniowiec Lecha próbował zrobić obrońcę.

Problem istnieje również w środku pola. Odejście Injaca, Kriwca i w końcu najbardziej kreatywnego Stilicia nie mogło pozostać bez wpływu na grę poznańskiej ekipy. Do zespołu przyszedł co prawda Łukasz Trałka, ale zawodnik ten wciąż sprawia wrażenie, jakby trenował z „Kolejorzem” od wczoraj i wciąż nie znał się z kolegami. W każdym meczu zalicza mnóstwo niecelnych podań, nieporozumień i bezsensownych zagrań. To trwa zbyt długo, by wciąż zrzucać wszystko na karb braku zgrania z resztą zespołu. Do tego bez formy jest Rafał Murawski. Zapewne większość z was pamięta stratę pomocnika Lecha w meczu reprezentacji Polski z Czechami, która w konsekwencji spowodowała utratę bramki i rozwiała nadzieje zespołu Franciszka Smudy na awans do ćwierćfinału. Niestety okazuje się, że nie był to tylko wypadek przy pracy, a oznaka słabszej dyspozycji byłego zawodnika Rubina Kazań. W rewanżowym spotkaniu z AIK „Muraś” zaliczył bardzo słabą pierwszą połowę, dopiero po przerwie zaczął grać jak na tak doświadczonego zawodnika przystało.

Nieco lepiej jest na skrzydłach. Wspomniany Możdżeń, jeżeli akurat nie musi łatać luki w defensywie, z meczu na mecz spisuje się coraz lepiej i wyrasta na ważne ogniwo zespołu. Do drużyny dobrze wprowadził się również Węgier Lovrencsics, który powinien wnieść nową jakość na nasze ligowe podwórko. Słabiej ostatnio radzi sobie natomiast Aleksandar Tonew, wobec tego dość zastanawiający jest fakt, że Rumak lekką ręką rezygnuje z Jacka Kiełba i Jakuba Wilka. Obaj spędzili wiosnę na wypożyczeniach do innych klubów Ekstraklasy i obaj byli wyróżniającymi się postaciami w swoich drużynach. Dobrze by było, aby dostali okazję zaprezentowania swoich umiejętności w barwach „Kolejorza”.

Braki w składzie Lecha długo nie dawały o sobie za bardzo znać. Przede wszystkim dlatego, że pierwsi rywale poznańskiego zespołu nie byli zbyt wymagający, a więc i poziom gry Lecha nie musiał być za wysoki. Pojawiały się tylko niepokojące symptomy, jak chociażby ten, że przez godzinę gry w pierwszym meczu Żetysu Tałdykorgan było równorzędnym rywalem dla polskiego zespołu i miało swoje okazje do strzelenia bramki. Albo fakt, że z wyjazdowych meczów w Kazachstanie i Azerbejdżanie lechici przywieźli dwa remisy, co biorąc pod uwagę klasę rywali było wynikami przeciętnymi.

Celem jest mistrzostwo Polski

Wszystkie mankamenty Lecha bezlitośnie obnażył szwedzki AIK Solna, potrzebując na to tylko drugiej połowy pierwszego meczu. Trzy strzelone bramki w zasadzie rozstrzygnęły kwestię awansu, rewanż w Poznaniu – chociaż gracze „Kolejorza” zapowiadali zażarty bój o awans – niewiele mógł zmienić w losach tej rywalizacji. No i niewiele zmienił – chociaż poznaniacy zwłaszcza w drugiej połowie przeważali, nie zdołali odrobić strat i odpadli z rywalizacji. Swoją drogą ciekawe, czy zdołaliby wygrać to spotkanie, gdyby pierwszy mecz zakończył się niższą porażką. Przecież Szwedzi na pewno pamiętali o wyniku pierwszego spotkania i będąc pewnym swego mogli oddać inicjatywę Lechowi, spokojnie jednak kontrolując to, co robi przeciwnik. Dlatego też ta przewaga Lecha to sprawa dość względna, równie dobrze mogła wynikać z dobrej postawy poznaniaków, co z pewnego rozluźnienia w zespole AIK. Zresztą zauważmy jeszcze, że jedyna bramka „Kolejorza” w tym meczu nie była efektem wypracowanej akcji, a dobrej decyzji Możdżenia, który wziął na siebie odpowiedzialność i huknął z dystansu, nie dając szans na obronę Ivanowi Turinie.

- Myślę, że w lidze będzie zupełnie inaczej, mamy pewien bagaż doświadczeń z rozgrywek europejskich i to powinno zaprocentować – mówił po rewanżu z AIK Murawski. Ważne jest to, by lechici wyciągnęli wnioski z porażki i nie powtarzali tych samych błędów w meczach ligowych. Przecież Lech to zespół, który w każdym sezonie wymieniany jest w gronie ścisłych kandydatów do mistrzowskiego tytułu. Póki co nie pokazał jednak nic, co przemawiałoby na jego korzyść. Trzeba przeanalizować dotychczasowe mecze, a następnie dokonać w zespole koniecznych zmian. I koniecznie sprowadzić napastnika, bo podczas gdy gole dla Legii zdobywają Saganowski i Ljuboja, podczas gdy Wisła ma Cwetana Genkowa, a Ruch bardzo dobry jak na polskie warunki duet Piech – Jankowski, to Lech wciąż pozostaje bezzębny. Co prawda Hiszpania podczas Euro udowodniła, że można wygrywać bez napastnika, ale przecież linia pomocy reprezentacji Vincente del Bosque nie ma sobie równych. A już na pewno nie znajdziemy takiej w polskiej Ekstraklasie, dlatego też nie łudźmy się – bez bramkostrzelnego napastnika „Kolejorzowi” będzie ciężko liczyć się w walce o czołowe lokaty.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gol24.pl Gol 24