"Kotorowskiego winiłbym najmniej"... Sam się do składu nie wstawia [KOMENTARZ]

Szymon Ratajczak / Bułgarska.pl
Krzysztof Kotorowski przeżywa ostatnimi czasy trudne chwile. Kibice kochają go jednak za cudowne parady w beznadziejnych sytuacjach
Krzysztof Kotorowski przeżywa ostatnimi czasy trudne chwile. Kibice kochają go jednak za cudowne parady w beznadziejnych sytuacjach Grzegorz Dembiński
Pastwienie się nad Krzysztofem Kotorowskim po ostatnich kuriozalnych golach które wpuścił nie ma sensu. Golkiperowi Kolejorza po prostu na przestrzeni tygodnia zdarzyło się zaprezentować esencję tego, co serwował nam przez ostatnich osiem lat. Trudno więc go winić, bo sam się do składu nie wstawia.

Od pierwszego meczu Lecha w sezonie 2013/2014 do znudzenia słyszę jedno pytanie: „Co tam się dzieje, że Kotorowski jest pierwszym bramkarzem?”. Robię minę Jurka Kilera i odpowiadam: „Też chciałbym to wiedzieć, Stefan”.

Bo nie wiem, czy Burić jest ciągle kontuzjowany? Czy stracił pamięć i już nie umie bronić? Przekonamy się w najbliższych dniach, bo o ile Mariusz Rumak w meczu z Żalgirisem wystawił Kotora, by po meczu z Cracovią go nie dołować, okazać wsparcie i posadzić na ławce „łagodnie”, w najbliższych tygodniach, bez dołka psychicznego dla tego sympatycznego faceta, tak teraz już nie da rady.

Kotorowski swoją - nazwijmy to „bierną” postawą pogrzebał Lechowi trzy mecze. Strzału Malinowskiego podobno nie widział (choć po linii przesuwał się w stronę właściwą), strzał (?) Ntibazonkizy ktoś miał przeciąć, a z Żalgirisem? Może słońce? Może Maniek? Gdyby te gole nie padły (a paść nie powinny), to pewnie nadal psioczylibyśmy na marną grę na starcie sezonu. Ale zespół byłby w innej sytuacji. Punktowej, a przede wszystkim chyba mentalnej. W Wilnie Lech był tak zagubiony jak jego kapitan.

Dla mnie to nic nowego. Wciąż pamiętam sezon 2005/2006, w którym nękany okropną chorobą Waldemar Piątek pożegnał się z profesjonalną grą w piłkę, a między słupki wszedł facet, przez którego w następnych latach każda piłka lecąca w stronę poznańskiej bramki powodowała u mnie szybsze bicie serca.

Pod koniec września 2005, zrozpaczony postawą podstawowego golkipera trener Kolejorza Czesław Michniewicz pół żartem, pół serio w wywiadzie przed meczem Lech - Legia mówił: „Sławka Janickiego nie wstawię, bo jest za młody i nie da sobie rady. Co mam zrobić? Poważnie rozważam schudnięcie i własny powrót do bramki”.

Nie ma przypadku, że pożegnania i powroty Krzysztofa Kotorowskiego na Bułgarską były niespotykanie częste. Jego granice sportowych możliwości dostrzegali bowiem nie tylko złośliwi kibice i dziennikarze, ale też trenerzy. "Kotor" to jednak urodzony szczęściarz. Fajny gość, który Lecha ma w sercu i z pewnością jest wzorem lechity. Niestety, od zawsze i na zawsze tylko przeciętny bramkarz.

Zawsze podziwiałem jego grę na linii. Miał refleks i bronił w nieprawdopodobnych sytuacjach, w których inni niechybnie by kapitulowali. A jednocześnie puszczał gole, których na najwyższym poziomie w Polsce nie wpuściłby nikt inny.

W sezonie 2008/2009 zmierzający po mistrzostwo Polski Lech Franciszka Smudy gościł w Zabrzu. Gospodarze niespodziewanie objęli prowadzenie w drugiej połowie po golu Adama Marciniaka z 40 metrów. Lechici zdołali jedynie doprowadzić do remisu w ostatniej minucie spotkania. Lechici do mistrzostwa jak pamiętamy wówczas nie dojechali, a takich bramek padło jeszcze kilka.

Po meczu Smuda do Kotora:
- Coś Ty robił w tej bramce?!
- A co ja jestem, Batman?!

I tak Kotor przez pewien czas był w szatni „Batmanem”, a ja cytując „Reich” Pasikowskiego powiem Wam, że on jest chyba nawet więcej niż Batman.

No bo kto zdołałby tyle razy wracać z zaświatów i rozpakowywać walizki? Kto zdołałby tyle razy wygryźć bramkarzy, którzy mieli na Bułgarskiej zapewnić spokój na lata, a wyjeżdżali ze stolicy Wielkopolski z załamaniem nerwowym? Kto zdołałby tyle razy wskakiwać do bramki w kluczowych momentach, korzystając z kontuzji kolegów?

A przy tym zawsze był tym samym Kotorem – rewelacyjny na linii, kiepski na przedpolu. Dawno straciłem wszelką nadzieję, że kiedyś skończą się puste przeloty, robienie trzech kroków w przód, mylenie własnych obrońców i robienie dwóch w tył przy stałych fragmentach gry i piąstkowanie zamiast łapania.

W biografii sir Alexa Fergusona przeczytałem, na jakie walory Szkot zwracał uwagę, gdy jego skauci obserwowali przyszłego wybitnego bramkarza Petera Schmeichela:

„Jednak w przypadku Schmeichela Ferguson zastanawiał się znacznie dłużej. A to dlatego, że bramkarze są specyficznym gatunkiem piłkarzy. Niektórym ciężko przywyknąć do siłowego futbolu na Wyspach, gdzie wymaga się od nich dominacji w powietrzu (…) – Musieliśmy wysyłać Alana do Danii ponad dziesięć razy, żeby oglądał Petera w meczach Broendby czy reprezentacji – opowiada Ferguson. – Obawiałem się, czy podoła grze w lidze angielskiej. Alan zapewniał mnie jednak, że nie ma co do tego najmniejszych wątpliwości. Przekonywał, że to urodzony zwycięzca, który rządzi w polu karnym, wrzeszcząc i ustawiając wszystkich po kątach. Mówił, że to wyjątkowo głodny sukcesów sukinsyn.”*

Odkąd w polu karnym Kolejorza rządzi Kotorowski, nie mieszka tam pewność. Jest za to swojska, nawet w pewien sposób urocza niepewność, nieporadność. Urocza, dopóki nie kosztuje Kolejorza punktów, trofeów, awansów.

Krzysztof Kotorowski to jednak przyszłość Lecha Poznań. Jako piłkarz wzbudza skrajne emocje, ale nikt nie ma wątpliwości, że to symbol, może nawet legenda Kolejorza, która zapewne będzie pracować dla dobra klubu jeszcze wiele lat po ostatecznym rozbracie z rękawicami. Pytanie tylko, czy jest on teraźniejszością poznańskiej bramki?

Zawsze przymykałem oko na stwierdzenia: „Lech ma dwóch równorzędnych bramkarzy”, bo wychodziłem z założenia, że jeśli to prawda, to ma dwóch średnich. Mariusz Rumak poszedł do tego wszystkiego pod prąd. W momencie, w którym zasłużony bramkarz powinien powoli odchodzić do cienia, zostaje wystawiony na ostrzał. Żaden trener przed Rumakiem mając realny wybór, nie stawiał na Kotora w momencie, gdy zaczynały się mnożyć jego błędy. Szkoleniowiec poszedł nawet krok dalej – dał mu opaskę kapitana. Piłkarzowi, który zapewne wykonuje w szatni świetną robotę, ale na boisku nie zaraża zespołu pewnością siebie.

Przez ostatnie lata mój negatywny stosunek do Kotorowskiego-bramkarza uległ osłabieniu, bo polubiłem Kotorowskiego-człowieka. Trener nie może jednak pozwolić sobie na taki błąd. Doświadczony golkiper to nie jest w tym momencie ktoś, z kim można pukać do bram europejskich pucharów i bić się o ligowe zaszczyty. To rezerwowy.

Coraz bardziej zresztą przychylam się do zdania kilku kolegów dziennikarzy, z którym dotąd raczej się nie zgadzałem: Lech potrzebuje nowego bramkarza do pierwszej jedenastki. Jasmin Burić potrafi bronić świetnie, Rumak ma rację twierdząc, że w najlepszej formie to ścisła ligowa czołówka. Tylko że od początku jego pobytu w Lechu powtarza się mroczny scenariusz: Bośniak dochodzi do świetnej formy, ugruntowuje swoją pozycję w składzie i… łapie poważną kontuzję. I tak w kółko. Tak jak Kotorowski miał w życiu nad wyraz dużo szczęścia, tak Jasiek ma pecha.

Pora więc się zastanowić, czy tyły na pewno są dobrze obsadzone.

* fragment pochodzi z książki Patricka Barclaya „Futbol cholera jasna!” tłumaczenie Michał Pol i Piotr Czernicki – Sochal.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gol24.pl Gol 24