Niemal 20 lat i starczy. Arsenal powinien pożegnać Wengera

Damian Wiśniewski
Arsene Wenger i Arsenal to związek, który wydaje się już coraz bardziej nie mieć przyszłości. Zespół, który jest od lat kojarzony głównie z francuskim menedżerem i odwrotnie, przestał wyglądać na taki, który stać na osiąganie wielkich sukcesów. Może przyszła najwyższa pora na zmiany?

Niemal 20 lat w jednym klubie, to ogromna ilość czasu. Arsene Wenger stał się synonimem Arsenalu i ogromna liczba sukcesów, jakie odnosił w tym klubie na pewno na zawsze zapamiętana w tym klubie na zawsze. Problem Francuza polega jednak na tym, że owe triumfy należą już do czasu przeszłego. Jego zespół nie potrafi wybić się ponad określony poziom i jeśli właściciele mają jeszcze ambicje zwycięzcy, to z Francuzem należy się pożegnać.

W ubiegłym roku Wengerowi i jego piłkarzom udało się zakończyć długą serię bez jakiegokolwiek trofeum i zwyciężyć najpierw Puchar Anglii, a następnie w meczu o Tarczę Wspólnoty. Zwłaszcza ten drugi mecz sprawił, że wielu znów zaczęło myśleć, iż „Kanonierów” stać będzie na walkę nawet o tytuł mistrzowski na koniec sezonu. Pokonanie Manchesteru City w świetnym stylu musiało zrobić wrażenie na każdym, ale w trakcie trwania rozgrywek nastąpiła weryfikacja możliwości zespołu z czerwonej części północnego Londynu. Walka o top4 i krajowe puchary to znów max, z tego co da się wycisnąć.

Temat odejścia Wengera pojawia się średnio co rok, za każdym razem w dość podobnym momencie. Arsenal odpada z Ligi Mistrzów i traci szanse na mistrzostwo, a kibice wpadają w złość. Wiele wtedy mówi się o tym, że Papcio Wenger powinien opuścić Emirates Stadium, ale koniec końców jego drużyna kończy rozgrywki ligowe w top4 i wszystko jakby rozchodzi się po kościach. Właściciele dają kolejną szansę, a kibicie wybaczają. Pytanie tylko, jak długo powinien trwać taki stan rzeczy? Arsenal w Europie od dłuższego czasu za dużo nie znaczy, odpadaniem w 1/8 finału Ligi Mistrzów i jednym występem w finale tych rozgrywek nikogo na kolana rzucić się nie da.

Trzeba oddać królowi, co królewskie. Wenger odnosił duże sukcesy z Arsenalem na przełomie lat 90. oraz początku XXI wieku, ale obecnie jego zespół nie pokazuje niczego, co można by chwalić i po czym można byłoby mieć nadzieję na wielkie trofea. Jakby ze zmianą stadionu, z odejściem słynnego i magicznego Highbury, odeszła od francuskiego szkoleniowca moc pozwalająca walczyć o coś więcej niż czołowa czwórka ligi.

Niemoc Arsenalu w tym sezonie jest aż nadto widoczna, choć ktoś powie, że wcale jeszcze nie jest on przegrany. W lidze przecież trzecie miejsce, w Champions League iluzoryczne, ale zawsze, szanse na ćwierćfinał, wciąż walka o obronę Pucharu Anglii. Jeśli jednak przyjrzymy się na rywali „Kanonierów” w Premier League, z jakimi problemami musieli się oni jak dotąd mierzyć, to łatwo można dojść do wniosku, że to zdecydowanie za mało. W tabeli Arsenal już od dawna powinien okupować miejsce w top4 i mocno naciskać na drugi Manchester City. Przy problemach „Czerwonych Diabłów” z kontuzjami, fatalnym pierwszym pół roku w wykonaniu Liverpoolu, czy tradycyjnej pierdołowatości Tottenhamu, w ułożonym teamie Wengera to powinno być planem minimum. Nawet z całym szacunkiem dla Southampton, które wyrabia na razie kapitalny wynik, jednak grubo ponad stan.

Arsenal w ostatnich latach słynął, jako drużyna która gra bardzo ładnym stylem. Stylem, który jednak nie przynosił żadnego trofeum od 2005 roku do 2014. Wielu słusznie tłumaczyło, że kiedy najwięksi rywale solidnie się zbroili, to Wenger musiał mocno oszczędzać ze względu na ograniczony budżet związany z budową stadionu. Wydaje się jednak, że właśnie wtedy, kiedy możliwości na rynku transferowym miał mocno ograniczone, udawało mu się dużo lepiej trafiać z kolejnymi zakupami. Kiedy spuszczona została ta blokada, z Wengera jakby uparował instynkt, stracił nosa do dobrych wyborów.

Wcześniej Wenger zazwyczaj trafiał w punkt. Ściąganie za dość niewielkie pieniądze takich piłkarzy jak Samir Nasri, Aaron Ramsey, Mikel Arteta, Bacary Sagna po części dawały ogromną jakość na boisku, a po części przynosiły również zyski ze sprzedaży. Francuz wiedział, po jakiego młodego piłkarza warto się zwrócić i przede wszystkim, jak ukształtować go na wielkiego grajka. Miał instynkt, który zazwyczaj nie zawodził, ale którego w tej chwili wyraźnie mu brakuje.

Kiedy okazało się, że Arsenal może w końcu wydawać porządne pieniądze na transfery, to Wenger chciał jakby nadrobić cały ten czas, w którym musiał zaciskać pasa i na chwilę zapomniał o tym, czym jest zdrowy rozsądek. Zamiast kupować piłkarzy na odpowiednie pozycje, takie na których miał wyraźne braki, to zaczął brać co popadnie. Oczywiście, ktoś może być oburzony tak nazywanymi transferami Mesuta Oezila oraz Alexisa Sancheza, ale powiedzmy sobie szczerze – pozycje zajmowane przez tych zawodników na boisku nie były najważniejszymi, jakie trzeba było na tę chwilę obsadzić. Arsenal wciąż ma ogromne braki w innych miejscach i przyjście dwóch tak klasowych zawodników tego nie zmienia.

Na pierwszy rzut oka wszystko wydaje się być w porządku. Francuz wykorzystuje nadarzające się szanse i najpierw wyciąga z Realu Niemca, a następnie z Barcelony Chilijczyka. Z porządkiem ma to jednak dość mało wspólnego, bo gdyby popatrzeć na to logicznie, to zasilone powinny zostać inne formacje. Kuleje defensywa, środek pomocy również nie gra na miarę oczekiwań. W ataku źle to wszystko nie wyglądało jeszcze przed przyjściem tych dwóch piłkarzy i wzmocnienia tej formacji nie były czymś najpilniejszym.

Dlaczego przed sezonem nie zainwestowano w porządnego środkowego pomocnika, w solidnego stopera? Za całkiem nieduże pieniądze West Ham potrafił sobie sprowadzić Cheikhou Kouyaté oraz wypożyczyć Alexa Songa. Tego samego, którego Arsenal wcześniej sprzedał do Barcelony i którego dałoby się pewnie ściągnąć z powrotem, trzeba byłoby tylko odłożyć na bok dumę, z tym jednak Wenger ma problem, co pokazał letni przykład Cesca Fabregasa. Hiszpan te wszystkie asysty mógł posyłać do piłkarzy Arsenalu, nie Chelsea. Ważniejszy okazał się zakup Sancheza, a już kompletnie niezrozumiałym jest ten Danny’ego Welbecka. Dość przeciętny napastnik, który w swojej karierze nigdy nie potrafił wskoczyć na odpowiedni, topowy poziom, kosztował Arsenal 20 milionów. Nikt mi nie wmówi, że tych pieniędzy nie dało się lepiej rozdysponować, a mniejszym kosztem kupić bardziej perspektywicznego strzelca. To nie jest piłkarz, który w kiepskim meczu zrobi różnicę.

Czy drużyna z solidnie zbudowanym środkiem pola, wzmocnionym środkiem defensywy, ale bez chilijskiego gwiazdora spisywałaby się gorzej? Mało prawdopodobne, a na pewno na boisku nie popełniałaby takiej liczby błędów. Kto wie, może Wojciech Szczęsny przy solidniejszej defensywie również byłby pewniejszy w bramce. To oczywiście gdybanie, ale jeśli coraz mniej zwrotny Per Mertesacker miał presję w postaci stopera, który w każdej chwili może zająć jego miejsce, to forma niemieckiego defensora. Kto wie, może kimś takim będzie Gabriel Paulista, ale na angielskich boiskach to wciąż spora niewiadoma. A jeśli ktoś uważa, że analogia do polskiego bramkarza jest bezsensowna, to niech przyjrzy się przykładowi Simona Mingolet. Belg zaliczył fatalny początek sezonu, ale kiedy Brendan Rodgers zmienił ustawienie obrony i jej personalia, to i on zaczął z miejsca prezentować się zdecydowanie lepiej.

Arsene Wenger w dwóch ostatnich okienkach transferowych nie dysponował taką liczbą pieniędzy na transfery, jak chociażby Louis van Gaal w Manchesterze i nie mógł wzmocnić kilku formacji jednocześnie, więc powinien podejść do tego z większą rezerwą. Wydał co prawda trochę pieniędzy na Caluma Chambersa oraz Mathieu Debuchy. Człowiek tak doświadczony, potrafiący wyławiać perełki na rynku transferowym, oszalał nieco mając możliwość nagle wydanie większej sumy i zrobił to nieroztropnie. Teraz Arsenal znów nie może walczyć o to coś więcej i musi się zadowolić ochłapami.

Jedenaście lat mija właśnie od ostatniego mistrzostwa Anglii zdobyty przez „Kanonierów”, dziewięć od finału Ligi Mistrzów z Barceloną. W tym czasie zadowalali się zaledwie miejscem w czołowej czwórce ligi i bardzo rzadko zdobyciem jakiegoś pucharu krajowego. I tym razem będzie tak samo, bo strat z pojedynku z Monaco odrobić już się nie da, a tym bardziej dogonić Chelsea w Premier League. Możemy być niemal pewni, że miejsce gwarantujące grę w przyszłej edycji Ligi Mistrzów zadowoli właścicieli klubu i Francuz dzięki temu utrzyma pracę, tylko czy to będzie dalej miało sens? Za rok scenariusz pewnie się powtórzy, więc może pora postawić Wengerowi pomnik i go pożegnać? Jeśli Arsenal naprawdę ma ambicję osiągania czegoś więcej niż w ostatnich latach, to powinien pomyśleć nad nowym szkoleniowcem.

Obserwuj autora na twitterze:@Wisniewski_D2

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gol24.pl Gol 24