Rafał Nahorny dla Ekstraklasa.net (cz. I): Chelsea faworytem w wyścigu o tytuł, QPR popełnia błędy przeszłości

Damian Wiśniewski
29 grudnia rozegrano ostatnie tegoroczne spotkanie w angielskiej Premier League, które zakończyło też półmetek sezonu w tej lidze. Nadszedł więc czas podsumowań, najlepiej więc oddać głos ekspertowi. Zapraszamy na pierwszą część obszernej rozmowy z Rafałem Nahornym, komentatorem NC+.

Zaczniemy może od miłego dla nas akcentu. Jeśli wszystko dobrze pójdzie i Artur Boruc pozostanie piłkarzem Bournemouth, od przyszłego sezonu być może będziemy mieli pięciu piłkarzy na poziomie Premier League. Do naszej trójki mogą dołączyć wspomniany Boruc i Bartosz Białkowski z Ipswich.
Obaj nasi bramkarze mają spory udział w tym, że Bournemouth i Ipswich są na samym szczycie tabeli Championship. Zwłaszcza postawa Artura Boruca jest dość zaskakująca, bo przychodził do drużyny, która zajmowała piętnaste miejsce, dzisiaj jest liderem, a z Polakiem w bramce nie przegrała ani jednego ligowego spotkania. Jest to naprawdę coś, na co warto zwrócić uwagę. Zresztą, odrodzenie Białkowskiego, który plątał się gdzieś tam po niższych ligach również jest godne odnotowania i obie rzeczy na pewno mogą cieszyć polskich kibiców.

Przejdźmy już do wydarzeń Premier League. Na półmetku prowadzi Chelsea, ale trudno mówić o dominacji podobnej do tej z pierwszych sezonów Mourinho na Stamford Bridge, 2004/2005 i 2005/2006. Teraz jej przewaga nad drugim zespołem nie jest duża. Sądzi pan, że to właśnie między nią a Manchesterem City rozegra się walka o tytuł, czy może włączy się do tego ktoś trzeci?
Chelsea przegrała w tym sezonie tylko jedno spotkanie i czekaliśmy na to aż do piętnastej kolejki, kiedy mierzyła się z Newcastle. Tabela wygląda tak, że trzeci Manchester United do lidera traci aż dziesięć punktów, choć na Old Trafford i Rooney, i Van Gaal twierdzą, że mistrzostwo jest w zasięgu Manchesteru United. Trzeba jednak powiedzieć, że taki zapas na półmetku sezonu jest naprawdę duży, tym bardziej, że tej Chelsea wpadki zdarzają się naprawdę rzadko.

Jak przeanalizujemy skład drużyny Jose Mourinho, to trudno jest nam znaleźć jakieś słabe ogniwo. Nie ma go w defensywie, nie ma w drugiej linii, Costa strzela sporo bramek. Jedyne, do czego można się przyczepić to skromna kadra, bo portugalski trener skorzystał do tej pory tylko z 20 zawodników, choć on sam twierdzi, że więcej piłkarzy mu nie potrzeba. Mówi, że wystarczy mu 20, z których każdy będzie czuł się ważny, będzie miał świadomość, że w każdej chwili może wejść na boisko.

Także trzeba powiedzieć, że Chelsea jest naprawdę bardzo mocna, a dodać można, iż od początku sezonu znajduje się na szczycie tabeli. Pozycję lidera traci tylko wtedy, gdy to ona kończy kolejkę i jakiś zespół ma okazję ją wyprzedzić na kilkanaście godzin, bądź parę dni.

Paul Scholes powiedział w jednym z wywiadów, że Manchester United może upatrywać szans na włączenie się do walki o tytuł w tym, że Chelsea i Manchester City wciąż muszą grać w Lidze Mistrzów i tam tracić będą część sił. Pan uważa podobnie?
Jest w tym dużo racji. Ja przypomnę słowa Mourinho z ubiegłego sezonu, który mówił, że Liverpool gra tak świetnie, między innymi ponieważ nie występuje w rozgrywkach europejskich. Utrzymywanie wysokiej formy w rozgrywkach ligowych jest wtedy łatwiejsze. A w tym sezonie Chelsea jest też przecież zaangażowana mocno w Puchar Ligi, gdzie czeka ją trudny półfinałowy dwumecz z Liverpoolem, a następnie być może finał. Niedługo dojdzie również FA Cup, w które już Manchester United jest zamieszany.

Wiele może się wydarzyć, ale fakt, że Chelsea straciła dotychczas tak mało punktów może świadczyć o tym, że „Czerwonym Diabłom” może być ciężko gonić lidera, dziesięć oczek to sporo. Trochę zdążyli odrobić, bo przecież od dziewięciu kolejek United nie przegrywają, siedem z tych meczów wygrali i widać oznaki postępu. Ale jednak Aston Villi i Tottenhamu ograć się nie udało. Tutaj Van Gaal bardzo narzekał na ten napięty grafik, mówił iż przez grę co drugi dzień jego zespołowi wyraźnie brakowało świeżości i w meczu z Tottenhamem, zwłaszcza w drugiej połowie piłkarze byli przemęczeni.

Nikt jednak nie kazał mu wystawiać identycznego składu dwa dni po Boxing Day.
Nikt nie kazał, to prawda. Było tam dwóch – trzech kontuzjowanych zawodników, ale wśród rezerwowych z meczu z Tottenhamem można było spokojnie wybrać paru, którzy mogliby swobodnie wyjść w pierwszej jedenastce.

Tuż za plecami Manchesteru United są już dwa zespoły, którym przed sezonem na pewno nie wróżono tak wysokich miejsc. Mowa oczywiście o West Hamie i Southampton. Z czego to wynika? Ze słabej dyspozycji takich klubów jak Liverpool, Tottenham, Arsenal? A może z mądrej polityki klubowej, lub po prostu ze szczęścia?
Ja myślę, że każdy z czynników, które pan tu wymienił miał wpływ na pozycje w tabeli zarówno „Świętych” i „Młotów”. Jestem przekonany, że ani właścicielka klubu z St. Mary’s, pani Katharina Liebherr, ani menedżer Ronald Koeman nie przewidywali, że ich drużyna będzie aż tak wysoko na półmetku rozgrywek. Przecież latem nastąpił exodus najlepszych piłkarzy – Lallany, Shawa, Lamberta, Chambersa i zarobiono na tym ogromne pieniądze. W ich miejsce sprowadzono zawodników dużo tańszych, a mimo to okazali się oni trafionymi transferami. A dodam jeszcze odejście Artura Boruca, które też można było odbierać jako stratę. I z każdą kolejką zdaje się, że tak jest, bo Fraser Forster mimo, że początek sezonu miał dobry, bo rzadko wpuszczał gole i zachowywał często czyste konta, to jednak te ostatnie spotkania udowadniają, że Koeman chyba pomylił się wysyłając Polaka na wypożyczenie do Bournemouth.

W każdym razie postawa „Świętych” jest ogromnym zaskoczeniem. Myślę, że zdecydowana większość fachowców widziała tę drużynę w dolnej połówce tabeli, a sądzę że wielu z nich widziała ich wśród zespołów broniących się przed spadkiem. Ja też do tych ludzi się zaliczam. Trudno było przypuszczać, że po personalnej rewolucji zespół tak szybko się otrząśnie, zacznie tak dobrze grać. Bo to, że Southampton przegrał z United, z Arsenalem, to wcale nie znaczy, że nie potrafi grać z mocniejszymi zespołami. Bo co prawda z City przegrał wyraźnie, ale na przykład w meczach z „Czerwonymi Diabłami” i Cheslea zagrał jak równy z równym. W tej chwili zapewne ci, którzy skazywali tę drużynę na pożarcie, nie dadzą sobie uciąć ręki, że nie znajdzie się ona w pierwszej czwórce. Na półmetku ligi tam przecież jest.

W przypadku West Hamu mamy chyba do czynienia z nieco większą stabilizacją. Klubu nie opuściło tylu ważnych piłkarzy, trenuje go ten sam menedżer, a i wzmocnień tak wiele nie było.
No ja myślę, że tych trafionych transferów było jednak sporo, bo to i Sakho i Valencia i Kouyate, sensacyjnie na lewej obronie gra Cresswell, to wypożyczenie Alexa Songa też było trafieniem w dziesiątkę. Troszkę tego było i choć ja nie jestem zwolennikiem takiego budowania zespołu, to ten wyścig zbrojeń na rynku transferowym jest tak zacięty, że menedżerowie prześcigają się nie tylko w wydawaniu pieniędzy, ale również w kupowaniu liczby zawodników. I nic na to nie poradzimy, widocznie kibice chcą oglądać nowe twarze, mieć nowych idoli i stąd taki stan rzeczy. Sam Allardyce trafił w dziesiątkę z wszystkimi tymi transakcjami. Gdy do zdrowia doszedł Andy Carroll okazało się, że niewiele czasu zeszło mu z dojściem do formy i prezentuje się z bardzo dobrej strony.

Na pewno pan słyszał też wiadomości z ostatnich dni. Crystal Palace zwolniło Neila Warnocka, a jego miejsce zająć ma Alan Pardew, który znowu odchodzi z Newcastle. Troszkę to komiczna sytuacja, kiedy menedżer najpierw doprowadza do porządku zespół po fatalnym początku i zyskuje znów jakieś tam zaufanie, a następnie obejmuje drużynę walczącą o utrzymanie.
No właśnie, ale czy odzyskał to zaufanie? Wśród fanów „Srok” nastąpiła taka konsternacja, najpierw byli oni przekonani, że dni Alana Pardew są policzone, a potem mieliśmy tę serię zwycięstw. Drugi raz się w nim nie zakochali, z tego co można wyczytać w angielskiej prasie wynika, że żałujących jego odejścia nie będzie aż tak dużo. Musimy pamiętać, że sytuacja Pardew w tym klubie nie była komfortowa. Sprzedawano mu najlepszych piłkarzy, że wymienię tylko Yohana Cabaye’a, czy Mathieu Debuchy’ego. Sprowadzono mu nie tych piłkarzy, których on wskazywał, tylko tych, których chciał właściciel, Mike Ashley, lub jego najbliżsi współpracownicy, do których menedżer paradoksalnie nie należał.

To odejście do Crystal Palace należy wiązać z tym, że Alan Pardew to jest taka kultowa postać tego klubu. On był napastnikiem i strzelał dla tej drużyny wiele bramek, strzelił swego czasu takiego ważnego gola w półfinale Pucharu Anglii z Liverpoolem, który dał awans do finału. Także z jednej strony to wydaje się dziwne, że gość opuszcza drużynę, która zajmuje dziesiąte miejsce na rzecz walki o utrzymanie. A z drugiej ma chyba dość tych wszystkich obelg ze strony fanów i takiej dziwnej, niekomfortowej sytuacji wewnątrz klubu.

A nastąpiła jeszcze jedna zmiana menedżerska, bo West Bromwich zwolniło Alana Irvine’a. I niby można się tego spodziewać, bo drużynie w ostatnim czasie nie szło, ale wciąż jest nad strefą spadkową. I mówi się, że Tim Sherwood, lub Tony Pulis mogą wskoczyć w jego buty.

Tak, ale to chyba i tak jest jakaś tendencja spadkowa jeśli chodzi o zwolnienia menedżerów w Anglii. W zeszłym sezonie o tej porze z pracą pożegnali się już między innymi Di Canio, Holloway, Jol, czy Villas-Boas.
Tak, ogólnie to była już szóstka menedżerów, która pożegnała się z pracą. Ja nawet próbowałem znaleźć informację, kiedy padł rekord, czyli najpóźniejsze zwolnienie trenera w Premier League. I to był pierwszy sezon, 1992/1993, a trenerem, którego zwolniono był Ian Porterfield z Chelsea. Także wyjątkowo cierpliwi byli w tym sezonie właściciele klubów angielskiej ekstraklasy.

Dodać możemy również, że pracy nie stracił dotychczas żaden z trenerów beniaminków, a przecież każdy z nich jest uwikłany w walkę o utrzymanie.
Tak, i tutaj trzeba pochwalić właścicieli Burnley i Leicester, bo o nich głównie mówimy. Harry Redknapp to wielkie nazwisko i właścicielowi Queens Park Rangers, Tony’emu Fernandesowi trudno byłoby zwolnić Anglika. Oczywiście mógłby to zrobić, ale wiadomo, że mogłoby to trochę inaczej wyglądać.

Natomiast w Burnley i Leicester doceniono to, co Sean Dyche i Nigel Pearson zrobili w poprzednim sezonie, czyli jak wywalczyli awans do Premier League. I choć oba zespoły są na dnie tabeli, to wciąż zaufanie do menedżerów jest widoczne. Doskonale wiemy, że w tym sezonie w strefie spadkowej angielskiej ekstraklasy znajdowało się aż dziesięć zespołów, także to, że w tej chwili znajdują się tam Burnley i Leicester wcale nie oznacza, że opuszczą ekstraklasę.

Queens Park Rangers, o którym pan wspomniał, co prawda jest nad strefą spadkową, ale jego przewaga nad nią nie jest zbyt duża. Czy tam nie popełniono błędu sprzed dwóch lat i nie wzmocniono zespołu zbyt dużą liczbą piłkarzy?
Tak, tutaj się zgodzę. Tony Fernandes znowu wydawał dużo pieniędzy stawiając na ilość, a nie jakość piłkarzy. W tej chwili o sile zespołu stanowi przede wszystkim ten rewelacyjny napastnik, Charlie Austin, który w klubie już był. Z tych letnich zakupów sprawdza się jedynie Leroy Fer, a reszta wkomponowała się jakoś w tę przeciętność.

W ogóle postawa QPR jest swego rodzaju fenomenem. Zespół, który przegrał wszystkie wyjazdowe mecze, w sumie aż dziewięć, utrzymuje pozycję nad strefą spadkową. Ma nad nią dwa punkty przewagi i wygląda na to, że grając dobrze u siebie i odnosząc porażki na wyjazdach można utrzymać się w lidze, chociaż takiego przypadku w historii Premier League jeszcze nie było. Te siedem punktów zawsze na wyjazdach trzeba uciułać, ciekawi mnie bardzo jak to będzie dalej wyglądało. Mimo, że Loftus Road nie jest twierdzą, to drużyna, która nie zdobyła ani jednego punktu na wyjeździe w strefie spadkowej nie jest. Bardzo ciekawy przypadek.

Bardzo chwalony w mediach angielskich i, co oczywiste, w polskich jest za swoją postawę Marcin Wasilewski. Choć Polak gra naprawdę dobrze, to jeśli popatrzymy na kadrę Leicester i jego rywali, to chyba trudno wróżyć mu utrzymanie w lidze.
Ja myślę, że i tak Leicester ma dużo gorsze wyniki od tego, jak wygląda jego gra. Taki mecz z Liverpoolem mam w pamięci, który „Lisy” przegrały 1:3 u siebie, a goście mogli mówić o sporym szczęściu. Ale ma pan rację, że ta kadra zespołu nie rokuje najlepiej, mimo ściągnięcia doświadczonego Cambiasso. No, gdyby Argentyńczyk Ulloa prezentował formę z początku sezonu można byłoby wierzyć, że Leicester może być gdzieś około środka tabeli, a tak na pewno będzie trudno, widać że ten zespół będzie walczył do samego końca o utrzymanie. Może kiedy do bramki wróci Schmeichel, to drużyna trochę zyska na wartości, ale przed tym klubem stoi niełatwe zadanie. Na pewno wśród Leicester i Burnley trzeba upatrywać głównych kandydatów do spadku.

Ale wiemy też, że w Anglii nic nie jest pewne i wiele może się zmienić. Wystarczą dwa zwycięstwa z rzędu, by podskoczyć w tabeli o kilka pozycji i nabrać sił oraz pewności siebie.

Druga część wkrótce...

Rozmawiał Damian Wiśniewski / Ekstraklasa.net
Twitter: @Wisniewski_D2

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gol24.pl Gol 24