Skoro futbol jest biznesem, oko sędziego nie wystarczy

Krzysztof Ogiolda
Fot. Archiwum
Wojciech Tyc, znakomity napastnik Odry Opole w latach 1972-1981 oraz zawodnik klubów francuskich.

Jak się panu podobał wtorkowy mecz Real – Bayern w ćwierćfinale Ligi Mistrzów?
Bardzo. To nie był mecz na przetrwanie, tylko o coś. Sytuacja na boisku tak się układała, że niemal w każdym momemcie jedni i drudzy mieli o co grać. Awans był sprawą otwartą. Wynik rozstrzygnął się ostatecznie dopiero w ostatnich minutach.

Jako kibica Realu wynik mnie cieszy…
Jako były piłkarz nie jestem kibicem, ale swoje sympatie mam. Gdyby Bayern grał z inną drużyną, ze względu na Roberta Lewandowskiego kibicowałbym Bayernowi. Uznaję, że taki goleador jak on to jest w futbolu zjawisko wyjątkowe. I nasz chłopak. Jego zdjęcie z boiska uważam za błąd, bo nawet kontuzjowany był groźny. To jest taki zawodnik, że jak mu się piłka odbije od pleców, to i tak wpadnie do bramki. Chyba że sam prosił o zmianę. Ale w tym meczu sympatyzowałem z Realem.

Ale musimy przyznać, że sędzia z Węgier - a właściwie pięciu sędziów - miał ogromny wpływ na wynik: Real zdobył dwa gole ze spalonego, piłkarz Bayernu dostał niesłusznie czerwoną kartkę, Ronaldo i Lewandowskiemu odgwizdano za to dwa spalone, na których nie byli. Pięć poważnych błędów. Wynik wypaczony?
Współczesna technologia, czyli pokazywanie meczów z kilkunastu kamer, jest dla sędziów zabójcza. Ten sędzia sroce spod ogona nie wypadł. Ma poważne osiągnięcia. Ale wszystko działo się tak szybko, że i jemu, i bocznym niektóre rzeczy umknęły. My wszyscy jesteśmy mądrzy, jak nam kamera tak zbliży akcję, że widzimy nawet sznurówki zawodnika.

Technika nie musi być przekleństwem sędziów. Może być ich sprzymierzeńcem, ale trzeba by zmienić przepisy. No właśnie, trzeba?
W dzisiejszych czasach, gdy w futbol inwestuje się gigantyczne pieniądze, wręcz miliony – i piłka nożna to jest przede wszystkim biznes, a potem sport – to, co dzieje się na boisku, powinno być w całości rejestrowane, analizowane, a potem poprawnie odczytywane. Wszyscy są za tym, by sędziego wspomóc w rozstrzyganiu, czy był gol, spalony, faul na czerwoną kartkę, a nawet kto ma wyrzucać aut. Bo te wielkie pieniądze nie mogą być wyrzucane w błoto.

#Top Sportowy24

Pełna perfekcja?
Wielu tego chce, ale z drugiej strony tygodniami, miesiącami, a nawet latami wspominamy te mecze, w których nie wiemy i już nie będziemy wiedzieć, czy gol padł prawidłowo czy nie, jak w pamiętnym finale mistrzostw świata Anglia - RFN w 1966. Współczesne błędy o tyle łatwiej przełknąć, że zakładamy, iż współcześnie sędziowie nie są skorumpowani. Sądzimy, że z powodu tempa akcji arbiter źle ocenił, ewentualnie się zagapił. To można wybaczyć. Za moich czasów sędzia nierzadko „drukował” z premedytacją i z uśmiechem na ustach. Jak się zawodnikowi nie spodobało, to zaraz był wyrzucany z boiska. To była rozpacz. Bo mocnych na to nie było, dopóki prokurator tych smutnych panów nie zaczął zapraszać do Wrocławia. Wszyscy się przyznawali.

Jeśli się już zgodzimy, że sędzia powinien swoje decyzje wspierać tym, co zobaczy w zwolnionym tempie na monitorze, pozostaje problem: Jak to robić? Doświadczenia z siatkówki, gdzie challenge goni challenge, a zawodnicy coraz dłużej na boisku stoją, nie są zachęcające. W szybkim, dynamicznym meczu, jak Real – Bayern sędzia może mieć wątpliwości i dziesięć razy i za każdym razem miałby schodzić z boiska do monitora za linią boczną?
To byłoby kompletnie bez sensu. Takie schodzenie w czasie meczu byłoby – przepraszam za porównanie – jak wyjście na papierosa w trakcie stosunku seksualnego. Tego się nie robi.

To jak sędzia miałby sprawdzić np. spalonego?
Sprawdzaniem na monitorze nie mógłby się zajmować sędzia główny. Przed ekranem – jak kibic przed telewizorem – powinien siedzieć sędzia techniczny, który w bardzo krótkim czasie zobaczy z bliska, czy był spalony albo gol i natychmiast szepnie głównemu do słuchawki. I wtedy ten techniczny bierze za tę decyzję odpowiedzialność.

Zostawmy na chwilę sędziów. Czy piłka nożna nie zbliża się przypadkiem do ściany? Pomocnik Realu Toni Kroos miał we wtorkowym meczu 94 procent celnych podań. Jaki Pele czy Maradona musi się urodzić, żeby grać jeszcze dokładniej?
To nie robi na mnie wrażenia. To jest skutek tiki-taki - czyli grania na utrzymanie się przy piłce na własnej połowie, daleko od bramki przeciwnika - zaszczepionej przez Barcelonę. To nie z tych podań Kroosa padały bramki. To Sergio Ramos podał Ronaldo. Kroos to jest wspaniały piłkarz, ale w futbolu liczy się podanie – za moich czasów mówiło się: w czeską uliczkę – prostopadłe. Jest ryzyko, bo można piłkę stracić i się nadziać na kontrę, ale jak się uda, ono otwiera drogę do bramki.

Kto wygra Ligę Mistrzów?
Wiele zależy od losowania. Ale życzyłbym sobie finału Juventus – Real. Żelazna obrona kontra dynamiczny atak. To byłby mecz!

ZOBACZ Sport na weekend [21.04.2017]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Skoro futbol jest biznesem, oko sędziego nie wystarczy - Nowa Trybuna Opolska

Wróć na gol24.pl Gol 24