Jagiellonia jest jak Ekwador, czy Śląsk poradzi sobie w dalekiej podróży?

Jakub Guder / Gazeta Wrocławska
Można powiedzieć, że Jagiellonia Białystok - z którą dziś o godz. 20.30 zmierzy się Śląsk Wrocław - to taki polski Ekwador. Otóż na własnym boisku spisuje się znakomicie, ale na wyjazdach zazwyczaj zawodzi.

Wspomniany zespół z Ameryki Południowej do potentatów piłki nie należy. Ma jednak jeden wielki atut - stadion, a właściwie jego położenie. Narodowy obiekt w stolicy kraju Quito położony jest ponad 2500 m n.p.m. i żeby biegać na nim za piłką, trzeba mieć nie lada kondycję. Przegrywali tam najlepsi, z Brazylią na czele.

W Białymstoku atutem stadionu jest jego... odległość. Żeby dojechać na mecz z Jagiellonią, Śląsk musiał pokonać ponad 550 km. Dlatego podróż rozłożył na raty, a na miejscu zameldował się w czwartek. Wcześniej przez dwa dni nocował i trenował w Spale. Jagiellonia na własnym boisku jeszcze w tym sezonie nie przegrała. Mało tego - zaledwie dwa razy zremisowała: z Legią (0:0) i na początku sezonu z Koroną (1:1). Z drugiej strony, gdy przychodzi do wyjazdu, to już tradycyjnie piłkarze Czesława Michniewicza nie potrafią wygrać. Ich dotychczasowy dorobek na boiskach rywali to... jeden punkt wywalczony z Podbeskidziem (2:2).

Że odległość ma znaczenie, przyznaje Rafał Gikiewicz. - To faktycznie ma wpływ. Żeby tu dojechać, trzeba spędzić 9 godzin w podróży. Potem gra się ciężko. Z drugiej strony Jagiellonia też wszędzie ma daleko, dlatego nie idzie im na wyjazdach - opowiada bramkarz Śląska, który wcześniej grał właśnie dla czerwono-żółtych. Przyznaje zresztą, że gdyby dziś wystąpił, byłby to dla niego szczególny mecz. - Tutaj zadebiutowałem w ekstraklasie i zdobyłem Puchar Polski. Tutaj też poznałem swoją żonę i urodził mi się synek. Oczywiście, bardzo chciałbym się pokazać. Jeśli jednak usiądę na ławce, będzie to dla mnie mecz jak każdy inny - mówi. Do Białegostoku pojechał bowiem już Marian Kelemen, który wznowił treningi po kontuzji mięśni łydki.
Gikiewicz przyznaje, że w związku z meczem telefony się urywają, chociaż - jak mówi - z byłego klubu nikt nie dzwonił, by podpytać o taktykę Śląska.

Oprócz odległości, "Jaga" ma jeszcze jeden wielki atut. Tomasza Frankowskiego. "Franek" nic sobie nie robi z upływu czasu. Im starszy (37 lat) - tym lepszy. Jak wino. Gdy w Białymstoku pracował Michał Probierz, filigranowy snajper nie zawsze miał miejsce w wyjściowej jedenastce, ale Michniewicz świetnie zdaje sobie sprawę, ile Frankowski znaczy dla zespołu. Ten odwdzięcza mu się bramkami - ma ich już w tym sezonie 9. W całej karierze w ekstraklasie strzelił 156. Lepsi od niego są tylko Gerard Cieślik (167), Lucjan Brychczy (182) i Ernest Pohl (186).

Oprócz tego, że snajper Jagiellonii strzela dla swojego klubu, to ostatnio pomaga Franciszkowi Smudzie w treningach napastników kadry. Razem z nią zawitał zresztą ostatnio do Wrocławia przy okazji meczu z Włochami. - Udział w zgrupowaniu miał dobry wpływ na moje indywidualne przygotowanie do meczu ligowego. Poza tym w wewnętrznych gierkach zastępowałem kontuzjowanych najpierw Macieja Rybusa, a potem Sławomira Peszkę. Dlatego można powiedzieć, że przygotowywałem się w optymalnych warunkach, bo przecież z reprezentacją Polski - przyznaje "Franek" i już pewnie patrzy, ile trafień brakuje mu do Cieślika.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gol24.pl Gol 24