Remis Liverpoolu z Blackburn w ćwierćfinale pucharu. Półfinalistę wyłoni powtórka

Mateusz Decyk
Blackburn Rovers sprawia niemałą niespodziankę i bezbramkowo remisuje na wyjeździe z Liverpoolem w meczu pełnym kontrowersji i błędnych decyzji sędziowskich.

Wydawało się, że Blackburn przyjeżdża na Anfield tylko po to, by zebrać srogie baty. Podopieczni Brendana Rodgersa prezentują w ostatnich tygodniach świetną dyspozycję. Odmienne nastroje panowały ostatnio w Blackburn, które dopiero w poprzedniej kolejce ligowej przełamało swoją serię meczów bez zwycięstwa. Tej teoretycznie rażącej różnicy poziomów nie mogliśmy zobaczyć na boisku. Po raz kolejny okazało się, że rozgrywki FA Cup rządzą się swoimi prawami.

W pierwszej połowie mogliśmy oglądać bardzo wyrównane spotkanie. Liverpool skupiał się na atakach pozycyjnych, które nie przynosiły stuprocentowych sytuacji. Piłkarze Blackburn postawili szczelny mur przed swoją bramką, a po przejęciu piłki starali się wyprowadzać szybkie kontrataki kończące się najczęściej wrzutką na Gestede. Benińczyk sprawiał dzisiaj masę kłopotów obrońcom Liverpoolu. Ścisła dyscyplina okazała się kluczem do przetrwania pierwszej połowy. W niej najbliżej strzelenia bramki, tyle że samobójczej był Glenn Johnson. Obrońca reprezentacji Anglii omal nie zaskoczył swojego własnego bramkarza, chcąc oddalić zagrożenie po centrze Conwaya.

W drugiej połowie goście znacznie się cofnęli i nie próbowali już atakować. Zwietrzyli szansę wobec słabszej dyspozycji The Reds i pierwszej połowie zakończonej "na czysto". Liverpool starał się rozklepać obronę rywala mozolnym rozgrywaniem piłki, ale to najczęściej nie przynosiło żadnych efektów. Piłkarze Blackburn nie pozwalali na wiele bardziej renomowanym rywalom. W ich poczynaniach więcej było agresji i zdecydowania. Pomimo wielkich starań niewiele zdziałał dzisiaj Raheem Sterling. Jego szybkość na nic się zdawała przy ogromnym zagęszczeniu terenu pod polem karnym gości. Gospodarze najgroźniejsi byli po stałych fragmentach gry. Postrach w polu karnym Blackburn siał Kolo Toure, ale nie udało mu się wpakować piłki do siatki. Najlepszą okazję do strzelenia bramki miał Henderson, który po zamieszaniu w polu karnym oddał bardzo mocny strzał z ostrego kąta. Świetnie w tej sytuacji zachował się jednak Eastwood. Im bliżej było do końca spotkania, tym ciężej było cokolwiek zdziałać Liverpoolczykom. Podopieczni Bowyera zaciekle bronili wyniku i dopięli swego, myśląc już o rewanżu na własnym stadionie.

Na początku meczu groźnej kontuzji po starciu z Gestede doznał Martin Skrtel. Przez kilka minut leżał na murawie do czasu, aż służby medyczne nie zniosły go z murawy na noszach. Początkowo wydawało się, że Słowakowi przydarzyło się coś bardzo złego, jednak wstępna diagnoza lekarzy jest bardzo optymistyczna.

To spotkanie zostanie zapamiętane przez kibiców jako pojedynek wielu kontrowersji i błędów sędziowskich. Gdyby arbiter tego spotkania się uparł, mógłby podyktować przynajmniej trzy rzuty karne i z tych decyzji spokojnie mógłby się wybronić.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gol24.pl Gol 24