Fuzja jedynym antidotum na problemy Widzewa i ŁKS-u?

Paweł Hochstim/Dziennik Łódzki
Gdy w 2004 roku Zbigniew Boniek, który przejmował bankrutujący Widzew powiedział, że Łodzi nie stać na dwa poważne kluby piłkarskie i powinno dojść do ich połączenia, kibice obu drużyn byli oburzeni. Kolejne lata pokazują jednak, że kontrowersyjną wypowiedź jednego z najlepszych piłkarzy w polskiej historii powinno się wprowadzić w życie. Albo przynajmniej poważnie przeanalizować.

Polska piłka nożna jest u Ciebie na 1. miejscu?Polub nas na Facebooku!

W ostatnich dniach kibice w Polsce dowiedzieli się, że lada dzień rozpocznie się proces upadłościowy w ŁKS. Klub nie jest w stanie realizować swoich płatności i proponuje (szantażuje?) piłkarzom drastyczne obniżki poborów. W zapewnienia szefów ŁKS, iż resztę pieniędzy spłacą w ciągu 7 lat nikt nie wierzy. Niemal w tym samym czasie Widzew zamraża najlepiej zarabiającym piłkarzom większą część pensji, ale obiecuje, iż pieniądze wypłaci po zakończeniu sezonu. Ponieważ Widzew jest winny niektórym zawodnikom pieniądze jeszcze z poprzedniego sezonu, to i czerwcowe odmrożenie wypłat wydaje się mało prawdopodobne.

Oba kluby mają olbrzymie problemy finansowe, nie mają odpowiednich stadionów i w praktyce są uzależnione wyłącznie od zasobności portfeli swoich właścicieli. I od ich chęci ładowania własnych pieniędzy w sport. Amatorka - inaczej nazwać tego nie można. Wystarczy tylko powiedzieć, że piłkarze ŁKS tęsknią za czasami, gdy właścicielem klubu był Daniel Goszczyński. - Przy tym, co jest obecnie, to wtedy był luksus - mówią, choć jeszcze niedawno czasy Goszczyńskiego nazywane były finansową patologią.

Dziś pomysłem na uratowanie ŁKS jest zbiórka pieniędzy wśród kibiców, co oznacza, że... pomysłu nie ma. Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy zebrała w Łodzi kilkaset tysięcy złotych. Ktoś, kto wierzy, że łodzianie chętnie zrzucą się na pensje zarabiających wielokrotnie więcej od zwykłych ludzi piłkarzy, jest bardzo naiwny. Tym bardziej, że potrzeba minimum 2 mln zł...

Sukcesy na kredyt i brak szacunku dla ludzi finansujących futbol

W drugiej połowie lat 90. Łódź była piłkarską potęgą. W 1996 i 1997 roku mistrzostwo Polski zdobywał Widzew, a gdy w klubie z al. Piłsudskiego nieco się pogorszyło, to w 1998 roku tytuł najlepszej drużyny w kraju wywalczył ŁKS.

Na mecze z łódzkimi drużynami w europejskich pucharach przyjeżdżały wielkie firmy - Borussia Dortmund, Atletico Madryt, Manchester United, AS Monaco, czy Fiorentina. David Beckham, najbardziej popularny wówczas piłkarz świata, zajadał się kotletami schabowymi na bankiecie w hali ŁKS. W Łodzi regularnie bywał piłkarski świat, miasto kojarzono w Europie nie z powodu taniego piwa w knajpach przy Piotrkowskiej, tylko dzięki silnym piłkarskim drużynom. Dzisiaj to przeszłość, która - przynajmniej teoretycznie - nie ma prawa szybko się powtórzyć.

Po kilku tłustych latach w Widzewie okazało się, że klub funkcjonował na kredyt, choć lepiej byłoby nazwać to "finansowym szaleństwem". Przywożone wynajętym ferrari przez Andrzeja Grajewskiego walizki z pieniędzmi - jak się później okazało będące pożyczkami - musiały doprowadzić Widzew na skraj przepaści. Gdy zakochanemu w Widzewie Andrzejowi Pawelcowi przestało się wieść w biznesie, klub musiał zbankrutować. Komornik zajmował co się tylko dało, telefony nie działały latami, a piłkarze uciekali. Widzew staczał się w dół i był o krok od likwidacji. Wtedy, z pomocą Witolda Skrzydlewskiego, uratował go Boniek, ale o sukcesach sprzed 15 lat nikt nawet nie marzy.

ŁKS był wtedy w lepszej sytuacji. Antoni Ptak, zarabiający miliony na centrum handlowym, był ostatnim w historii tego klubu właścicielem, który miał pieniądze. Ale pan Antoni - jak nazywali go pracownicy łódzkiego klubu - czuł się w Łodzi niedoceniany. Ówczesne lewicowe władze hołubiły Widzew, o czym najlepiej świadczyła wypowiedź jednego z prezydentów Łodzi z tamtych lat. - Pawelec to jest prawdziwy biznesmen. A Antek to taki... Antek - powiedział kiedyś dziennikarzom jeden z nich. Ptak nie miał też szacunku u kibiców. Gdy zniechęcał się już do ŁKS, mieniący się sympatykami łódzkiego klubu ludzie zrobili nawet happening. Przed jednym z meczów na murawę boiska wyszedł człowiek w przebraniu Ptaka, a kilku innych okładało go kijami. Czy można dziwić się, że Ptak miał serdecznie dosyć Łodzi...?

Życie wspomnieniami, czyli nam się wszystko należy i koniec

Piłka nożna w Łodzi przez wiele lat upadała także dlatego, że klubami rządzili tzw. działacze, czyli ludzie, którzy nie żyli dla piłki, a z piłki. Wielu z nich wciąż funkcjonuje w strukturach Polskiego Związku Piłki Nożnej i jego lokalnych oddziałów, a zdjęcia śpiących dziadków na ostatnim zjeździe PZPN biły w telewizjach rekordy popularności.

Do historii przeszło jedno ze spotkań, kilka lat po transformacji ustrojowej, gdy jeden z działaczy ŁKS na walnym zebraniu członków klubu powiedział: - Jak to nie ma pieniędzy? To trzeba wyznaczyć zakłady przemysłowe, które będą dawały na klub i już... Głupota człowieka, który nie zauważył, że w Polsce zmienił się ustrój polityczny, doskonale pokazywała obraz ludzi rządzących klubami sportowymi, w których przyzwyczajono się, że... wszystko się nam należy.

I choć dzisiaj myślenie teoretycznie się zmieniło, a klubami zarządzają biznesmeni, którzy w interesach odnosili sukcesy, to i tak wszyscy wyciągają ręce po pomoc. Ale już nie do "zakładów przemysłowych", a do władz miasta. A te tłumaczą się, że dać nie mogą, choć raczej trzeba powiedzieć, że nie umieją. Bo w wielu innych miastach pomoc dla klubów sportowych jest znacznie większa, a łatwo wymienić nawet kluby, w których lokalne magistraty są udziałowcami.

Pytanie tylko, czy miasto, które nie ma pieniędzy na remonty dróg, czy utrzymanie szkół, powinny współfinansować prywatne spółki sportowe? Czy w dzisiejszych czasach hasło, że "ludzie potrzebują chleba i igrzysk" jest jeszcze prawdziwe? Spróbujmy odpowiedzieć na te pytania.

W Polsce na piłce nie da się zarobić. Ale można się na niej promować

Za funkcjonowaniem klubów piłkarskich w Polsce najczęściej stoją bogaci biznesmeni, dla których prowadzenie klubu jest najczęściej zaspokojeniem marzeń z dzieciństwa. Wydają więc swoje pieniądze na kolejnych piłkarzy, dokładając do piłki swoje miliony. Bogusław Cupiał przez kilkanaście lat finansowania Wisły Kraków wydał już kilkaset milionów. Niedługo do tej kwoty zbliżą się Józef Wojciechowski z Polonii Warszawa, czy Janusz Filipiak z Cracovii. ITI ma już po dziurki w nosie Legii Warszawa, do której regularnie musi dopłacać.

Bo dzisiaj na piłce w Polsce zarobić się nie da. Rynek wymusza sytuację, w której tabuny przeciętnych piłkarzy są przepłacane, a wokół piłki działają całe stada dziwnych ludzi, którzy zarabiają w jednym miesiącu więcej, niż większość Polaków przez rok. Afera korupcyjna i podejrzane transakcje w PZPN znacząco pogorszyły wizerunek piłki nożnej w Polsce. Ale wciąż jest to najpopularniejsza dyscyplina sportu, która co tydzień tysiącom ludzi daje rozrywkę.

Przeciwnicy finansowania klubów piłkarskich z miejskich budżetów powinni pamiętać, że dzięki piłce nożnej Polska w czerwcu będzie na ustach milionów ludzi w Europie, bo przecież to u nas odbędzie się turniej o mistrzostwo Starego Kontynentu. Gdy spyta się Włocha, co mu się skojarzy z Polską, to oprócz papieża Jana Pawła II i Lecha Wałęsy wymieni Bońka. Bo tylko piłka nożna jest sportem globalnym, a pozostałe dyscypliny cieszą się zainteresowaniem w niewielkiej liczbie krajów. I prędzej mieszkaniec któregokolwiek z europejskich krajów wymieni Widzew, niż szkołę filmową, gdy zapyta się go o Łódź.

Piłka nożna może być doskonałą promocją miasta, ale nie na takim poziomie, jak obecnie. Dzisiaj ŁKS, czy Widzew nic miastu w tej materii nie dają, ale gdyby dofinansować je mocniej, to z pewnością byłaby to inwestycja opłacalna. A więc może... jeden klub?

Ekonomia jest bezlitosna - jeden klub miałby dużo łatwiej

Miasto rocznie dwóm klubom piłkarskim przekazuje w sumie ok. 2 mln zł z tytułu promocji miasta. Do tego w najbliższych latach zamierza wybudować stadion przy al. Unii (teoretycznie miejski, w praktyce dla ŁKS) i znacząco dofinansować stadion dla Widzewa, co w sumie będzie kosztować grubo powyżej trzystu milionów złotych. Jeśli sytuacja się nie zmieni, miasto będzie dokładać też do utrzymania stadionu przy al. Unii kilka milionów złotych rocznie. W sumie, w ciągu najbliższych trzech lat, Łódź wyda na kluby piłkarskie i infrastrukturę pewnie ok. 350 mln złotych.

A ile mogą zarobić w tym czasie kluby? Na przeciętnie grających piłkarzy ŁKS i Widzewa w sumie przychodzi co tydzień ok. 10 tysięcy widzów. Gdyby w Łodzi był jeden klub, z nowoczesnym stadionem i dobrą drużyną, gromadziłby pewnie więcej kibiców, niż obecne dwie drużyny, więc dochody z biletów i klubowych pamiątek byłyby wyższe. Grając lepiej, niż dzisiaj Widzew i ŁKS otrzymywałby też większe kwoty z tytułu praw za transmisje telewizyjne.

Wreszcie, gdyby nie podział Łodzi na dwa obozy, znacznie łatwiej byłoby pozyskać sponsorów. Przy dobrej współpracy z urzędem miasta łatwiej byłoby też pozyskać bogatego inwestora, bo przecież Łódź nadal jest jednym z największych miast w Polsce i ma olbrzymi potencjał. Z czasem skończyłyby się awantury kibiców, bo dzisiejszy podział by zniknął. Z ekonomicznego punktu widzenia połączenie klubów jest najlepszym z możliwych pomysłów.

Dlaczego zatem nikt na poważnie się tym nie zajmie, a miasto i jego dwóch prezydentów nie było nawet w stanie podjąć decyzji o budowie jednego stadionu dla dwóch drużyn? Bo w nas wszystkich siedzi "kibolizm". Bo większość z nas dzieli się na kibiców ŁKS czy Widzewa i nie wyobraża sobie jednego klubu. Bo wciąż panuje pogląd, że siłą futbolu w Łodzi są derby, które od lat są nudne i tylko pokazują, jak dramatycznie spadł poziom łódzkich drużyn. Bo jest grupa ludzi, która znacznie bardziej ceni sobie historię od teraźniejszości. Bo panuje przekonanie, że nowy klub zostałby zbojkotowany przez kibiców obecnie istniejących klubów. Pewnie prawdziwe, ale czy to nawet nie byłoby najlepszą wiadomością?

Jak bezboleśnie przeprowadzić piłkarską transformację w Łodzi?

Żeby połączyć oba kluby, trzeba zapomnieć o historii i obecnych nazwach. Trzeba też liczyć się z tym, że na początku, być może nawet przez kilka lat, może być duży opór obecnych prawdziwych kibiców ŁKS i Widzewa, a część z nich pewnie nigdy nie nauczyłaby się kibicować nowemu klubowi.

Ale za to może być to doskonała okazja, by pozbyć się stadionowej patologii, która funkcjonuje tylko dzięki temu, że Łódź dzieli się na dwa obozy. Wystarczy poczytać komentarze w internecie pod jakimkolwiek artykułem poświęconym ŁKS lub Widzewowi, by zobaczyć jak wielka jest liczba ludzi, których nakręca nienawiść do lokalnego rywala. Oni zniknęliby ze stadionów, ponieważ - na całe szczęście - nigdy nie zaakceptowaliby nowego klubu.

W dużym procencie pewnie doszłoby do wymiany publiczności stadionowej, co mogłoby tylko wyjść na dobre. Nie ma wątpliwości, że kibiców piłkarskich w Łodzi jest znacznie więcej, niż 10 tysięcy regularnie przychodzących na mecze. Z pewnością jest duża grupa, która dzisiaj nie chodzi na stadiony, bo się boi albo nie ma ochoty wysłuchiwać wyzwisk. To są potencjalni klienci nowego klubu, których wcale nie musi być mniej, niż obecne 10 tysięcy. A raczej, jeśli policzy się choćby sprzedane dekodery telewizji pokazującej polską ekstraklasę i najlepsze ligi Europy, jest ich więcej.

I tylko dwa warunki są niezbędne do tego, by taka transformacja się udała - nowy, piękny stadion i bardzo dobra drużyna piłkarska. W Polsce jest wielu kibiców sukcesu, których historia nie obchodzi, a liczy się tylko wynik, tu i teraz. Ale czy znajdzie się odważny, który doprowadzi do rewolucji w łódzkiej piłce...?

Zapisz się na piłkarski NEWSLETTER! - codziennie najważniejsze wydarzenia w Twojej skrzynce

Kto powinien zagrać w pierwszym składzie reprezentacji na Euro 2012? Zabaw się w selekcjonera w serwisie CalaPolskaKibicuje.pl!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gol24.pl Gol 24