Legioniści po pierwszej "połówce" [RELACJA Z MISTRZOWSKIEJ FETY]

Marek Koktysz
Za Warszawą pierwsza, mistrzowska "połówka". Leniwe, niedzielne popołudnie zamieniło się w zielono-biało-czerwoną imprezę, a stolica do późnych godzin nocnych nie mogła i nie chciała zasnąć. Pierwsza feta zakończona. Jak było? Zapraszamy do lektury.

O sprawach piłkarskich nie będziemy się tutaj rozwodzić. Każdy wie, że Lech zrobił Legii mały prezent i pozwolił cieszyć się z mistrzostwa już w sobotę. Tylko nieliczni, a w tym prezes Leśnodorski oraz kilku piłkarzy Legii, zjawili się już wtedy na Starówce. Król Zygmunt, podobnie jak rok temu, dostał szalik, a zawodnicy wraz z prezesem mandat - za odpalenie racy. Najlepsze miało i ma się jednak dziać w niedzielę. Minioną i przyszłą, kiedy na Łazienkowską przyjedzie Lech.

W powietrzu dało się wyczuć nutkę rozluźnienia (nie tylko na murawie). Słoneczna niedziela sprzyjała wyjściu na zewnątrz, zabraniu dzieciaków na spacer i pokazaniu, jak to się Warszawa bawi. Odnosiło się wrażenie, że wszyscy są nieco śnięci (przynajmniej na początku podczas samego meczu). Doping z Żylety widziano już dużo lepszy, a i atmosfera była luźna. To pewnie pokłosie tego, że mistrzostwo było już w 100% pewne w sobotę. Gdyby mecz z Ruchem miał jednak pewną dozę niepewności i byłoby musem zdobycie chociaż jednego punktu, to pewnie byłoby inaczej.

W 2013 roku wszyscy czekali ze zniecierpliwieniem na pierwsze od siedmiu lat mistrzostwo. Wczoraj kibice przyszli po prostu po swoje, odebrać coś, co w ich mniemaniu się im należy. Pewna alokacja ambicji była bardzo widoczna. Na zeszłorocznej fecie nie przypominamy sobie tak częstych okrzyków: "Mistrza już mamy! Na Ligę Mistrzów czekamy!". Fani Wojskowych wyraźnie czują, że w Polsce robi się im duszno i chcą wyjść dalej.

Przejdźmy jednak do samej fety, która... stricte fetą nie była. Wczorajszą imprezę lepiej chyba nazwać mistrzowskim przemarszem. Nie wręczono oczywiście pucharu i medali, które zostaną rozdane po spotkaniu z Lechem. Po końcowym gwizdku piłkarze pożegnali się z kibicami, pośpiewali z Żyletą i zeszli z boiska. Tymczasem kibice zaczęli formować na ulicy Łazienkowskiej pochód, który miał ruszyć na Stare Miasto. Może to błąd w przekazie informacji, a może kiepska organizacja klubu, ale tutaj można było się pogubić. Według informacji przekazywanych przez Legię wszyscy kibice mieli się zebrać pod stadionem, czekać na autokar z piłkarzami i razem ruszyć pod Kolumnę Zygmunta. W rzeczywistości było tak, że lwia część kibiców, kierowana przez ludzi ze Stowarzyszenia Kibiców Legii Warszawa, poszła na Starówkę dużo wcześniej zanim autokar z piłkarzami w ogóle wyjechał z parkingu klubowego. Na początku pochodu nie było zatem jakiejś masy fanów, którzy jednak w miarę pokonywanego dystansu dołączali do orszaku mistrzowskiego.

Na autokarze mistrzów Polski panowała oczywiście fantastyczna atmosfera. Nikt nie pamiętał, że paręnaście minut temu przegrali z Ruchem 1:2. Tryskały szampany, którymi zawodnicy Wojskowych chętnie oblewali zgromadzonych wokół pojazdu fanów. W stronę piłkarzy co chwila leciały szaliki, ciepłe słowa oraz piwa. Dość znaczące było to, że Michał Kucharczyk dostał... Lecha w puszce. Po wypiciu miał go oczywiście zgnieść. Sam autokar jechał dosyć szybko, co powodowało, że kibice nierzadko musieli zerwać się do szybszego biegu, żeby dogonić swoich ulubieńców. Na szczęście kibicowi z pomocą przyszli inni kibice. Ekipa trzech dżentelmenów wbiła się swoim białym mercedesem przed autokar i przez pewien czas skutecznie hamowała piłkarzy. Auto-legioniści skapitulowali na Placu Trzech Krzyży, gdzie autokar ruszył już z kopyta i na granicy przepisów. Na rondzie De Gaulle'a zawinął w Aleje Jerozolimskie i okrężną drogą ruszył na Plac Zamkowy. Większość kibiców postanowiła wówczas przejść już przez Nowy Świat i Krakowskie Przedmieście, żeby spotkać się z piłkarzami już w punkcie zbiorczym.

Na ulicach prowadzących już bezpośrednio pod Kolumnę Zygmunta zebrały się prawdziwe tłumy. Wszyscy śpiewali, bawili się, pili piwo i odpalali race. Podobnie jak w zeszłym roku panowało niepodzielnie "Królewskie", które nierozłącznie wiąże się z Legią. Na mieście było jeszcze sporo turystów i ludzi postronnych, którzy wyglądali na nieco zbitych z pantałyku. Takich, którzy kompletnie nie wiedzieli o co chodzi było jednak niewielu. Na ulicach królowała zabawa i śpiewy. Największą popularnością cieszyły się oczywiście takie teksty jak: "Mistrzem Polski jest Legia!" czy "Mistrz! Mistrz! Legia mistrz!". Ze względu na mecz z Ruchem oraz zgodę Niebieskich z Widzewem dostało się mocno łodzianom. Przyśpiewek na łódzki Widzew cytować nie wypada, bo kto w temacie siedzi ten wie, jakie one mogły być. W zabawę na ulicach miasta włączyła się nawet straż pożarna - chociaż nie z własnej woli. Dzielni strażacy wchodzili akurat po drabinie do okna jednego z mieszkań przy Krakowskim Przedmieściu. Obok stał niepilnowany wóz strażacki, który szybko wykorzystali legioniści, wchodząc na jego dach i stamtąd śpiewając piosenki na cześć swojej drużyny.

Punktem kulminacyjnym całego pochodu było spotkanie na Placu Zamkowym. Tam zgromadziła się cała, legijna wiara. W momencie wjazdu autokaru z piłkarzami cały plac zapełnił się racami. W zeszłym roku było ciemno, więc efekt był o niebo lepszy. Tym razem głównie widać było dym, chociaż z lepszej, wyższej perspektywy mogło to wyglądać okazalej. Piłkarzom co chwila podawane były szampany, które uczciwie wypijali nie tylko oni, ale także prezes Leśnodorski, czy szef skautingu Michał Żewłakow. Nie zabrakło także fajerwerków, które wystrzeliwały w górę oznajmiając zdobycie mistrzostwa. Zmorą były petardy hukowe, które, naszym osobistym zdaniem, z tego wszystkiego były najgorsze. Race i fajerwerki robią jeszcze jakieś efekty, jest to ładne dla oka. Tymczasem petardy robią tylko głupi huk i nic poza tym. Więcej mogą narobić niestety szkód, bo niektórzy ludzie kompletnie nie myślą gdzie je rzucać, ciskając nimi przed auta albo pod nogi innych.

Ogólnie jednak obeszło się bez większych incydentów. Policja, po raz kolejny, dobrze się zachowała i pozostawała zakamuflowana. Nie przeszkadzała i nie prowokowała kibiców. Pewnie jakieś awantury się zdarzyły, ale tego nie uniknie się nigdy. Na pewno na mieście nie było brudniej niż po Sylwestrze. Z Placu Zamkowego kibice odprowadzili jeszcze piłkarzy pod stadion. Z autokaru prowadzili wszystko znani kibicom "Staruch" i "Szczęściarz", których obecność na pewno wybitnie pomogła w dużej frekwencji do samego końca.

Wróćmy teraz do tego, jak na początku powiedzieliśmy, że nie była to "stricte feta". W sumie marsz poszedł ze stadionu na Zamkowy, tam się zatrzymał, a potem wrócił z powrotem. Pod samą Kolumną nie bawiono się jak w zeszłym roku - podejrzewamy, że tak będzie po meczu z Lechem. Pozostaje więc tylko czekać na kolejną zabawę.

Zobacz więcej zdjęć z mistrzowskiej fety Legii Warszawa.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gol24.pl Gol 24